Z DNIA NA DZIEŃ, Z TYGODNIA NA TYDZIEŃ
„Insomnia, podżebrze” Wioletty A. Jaworskiej
Leszek Żuliński
WIERSZE WSOBNE I INTELEKTUALNE
Tej Autorki dotychczas nie znałem, ale ze skrzydełka książki sporo się dowiedziałem. Pani Wioletta jest nauczycielką, ale wielce – moim zdaniem – uczoną; między innymi jest absolwentką Papieskiego Wydziału Teologicznego.
Jej dorobek jest zaskakująco spory. Mówi o sobie: pasjonat, kobieta renesnsu. I rzeczywiście tak mówić o sobie ma prawo.
Już nie wchodzę w dalsze szczegóły – może czytając tę recenzyjkę moje zdumienie uznacie za słuszne.
Najpierw musiałem dowiedzieć się co znaczy tytuł tego tomiku: insomia. podżebrze. Otóż insomnia to jest bezsenność, a podżebrze to część jamy brzusznej pod żebrami. I właśnie te oba słowa nadały tytuł tomikowi.
Podżebrze to wyraz znany, a insomnia to znaczy, jak rzekłem, bezsenność.
Tak między innymi powstał tryptyk, zaczynający się tytułem prześwity. Cytuję: od sygnału karetek gęsi się skóra / chłód tnie trzewia do krwi // przygarbione obrazy pęcznieją od nadmiaru wilgoci / odpryski paciorkami spadają na ręce / skostniałe od zebrania na czas // naprzemiennie staję się bezmiarem bezradności / wobec atramentowych plam / plątaniny rur z impulsami na monitorach // ludzkim pelikanem z termosami zamiast skrzydeł / gotowym zadziobać za każdy akt nieuwagi / względem pomarszczonej skóry // wreszcie obolałym dzieckiem / któremu zabrano na drugi brzeg / koniec pępowiny.
Notatki na marginesach (43)
Bartosz Suwiński
KOTLINA. FIASKA
1.
Spokój może być urojony, tylko ból jest prawdziwy. Uciekamy się do tego, czego nie ma. Wracamy do tego, od czego uciekamy i tak pomnaża się rozczarowanie. Pomnaża po cichu. Nie umiemy cieszyć się życiem, bo zbyt wiele razy wybrało za nas. Źródła radości z czasem stają się źródłem rozpaczy. Od okoliczności zależy, czy splot zdarzeń rozwiąże się jak umowa o pracę, czy małżeństwo. Po pewnym czasie, nie ma to różnicy. Nie ma na to rady. Nie ma na to słów. Nie ma na to chęci. „Co osiągnęliśmy? // Co zdobyliśmy? // Nic” (Roman Brandstaetter).
2.
Smutek po zapisanych na próżno wierszach. Poezja to instrukcja do składania mebli. Nawet jak uważnie ją studiujesz, widok tego, co złożyłeś, w porównaniu z tym, co na zdjęciu, pozostawia wiele do życzenia. Pozostawia to. Szuka w ciszy, poza oczekiwaniami. Struktura, realizacja, przykłady. Przeinacza się dal. Treści staczają się w kroki. Dłonie „bezradne jak dzieci w grubej / ciemności” (Józef Czechowicz).
3.
„Ja jestem krokodylem – mówi Janek – i zjadam wszystkie okruszki”. Kto leci nisko, temu chmury wydają się ścianą.
4.
Sznury ptaków na tekturowym niebie. Sarna ma w oczach fajerkę, która osuwa się z każdego haczyka. Skorupka rozpołowiona na pół. Śnieg popuścił, w rowach puszki po kustoszu i mocnym. Skarpami puste małpki. Najwięcej cytrynowej lubelskiej. Kamienne gniazda, nieliczne skorupy ze śniegu, brudu, szlaki. Bogatki nad powalonymi wierzbami. Cztery schodki na czereśni. Na kapliczce kot siada w posąg. Uśmiecham się do Pani. Pani uśmiecha się do mnie. Dziury w drodze połatane wodą i błotem. Wyrwy w asfalcie. But sterczący z krzaków i sweter wypchany wilgocią. Pałętające się burki. Zrywka napędzana wiatrem. Metalowy brzdęk rozpięty pomiędzy jednym a drugim krokiem. Ciepły marmur. I syn, który właśnie się budzi. Gucio, pójdziemy pod słońce. Teraz widać, kto sypał popiół na śnieg.
Drzwi
Anna Krasuska
Drzwi przeważnie były otwarte, jak to w wiejskim obejściu latem. Nie musiała wspinać się na palce, żeby dosięgnąć klamki. Przechodziła z sieni na podwórko albo z podwórka do sieni, kiedy tylko miała na to ochotę. Bez świadomości, że ten element domu może mieć inną funkcję poza odgradzaniem od zimnego powiewu, kiedy przychodziły słoty.
– Ania, kolacja – wołała mama. Otrzepywała wtedy ręce, bo cokolwiek by nie robiła, czy to gotowała lalce obiad, czy przesadzała mlecze na zachwaszczonym trawniku, czy naprawiała korytarz w piasku, który został ojcu po odlewaniu betonowych słupów, co by nie robiła, ręce zawsze miała brudne. Spracowane. Myła je wtedy szybko, brała przygotowaną kromkę i pogryzając jedną ręką, drugą wracała do przerwanych na chwilę czynności, najważniejszych dla niej w tamtej chwili. Drzwi nie zaprzątały jej zupełnie.
Dostrzegła je dopiero wtedy, kiedy klamka i zamek pojawiły się na linii oczu. I cokolwiek by to znaczyło, drzwi zaczęły mieć dla niej realny, namacalny wymiar. Od tej pory sama zaczęła je otwierać i zamykać. Zawsze była po którejś stronie. Jednak wówczas strona nie miała jeszcze znaczenia.
Zmieniło się to dużo później.
Nagroda Conrada 2021
Organizatorem konkursu jest Gmina Miejska Kraków.
Nagroda Conrada to wyróżnienie, które ma na celu zarówno wspieranie młodych autorów, jak i zachęcanie wydawnictw do publikowania książek twórców rozpoczynających swoją pisarską karierę. Tradycyjnie w ostatni dzień Festiwalu Conrada poznamy laureatkę bądź laureata konkursu.
Do konkursu można zgłaszać książki prozatorskie debiutujących autorów, wydane w 2020 roku.
Za książkę debiutancką uznaje się pierwszą, samodzielną i indywidualną publikację autora w formie drukowanej, z nadanym numerem ISBN.
Prawo do zgłaszania książek mają autorzy, krytycy literaccy, wydawnictwa oraz członkowie kapituły Nagrody Conrada.
Do zgłoszenia należy dołączyć siedem egzemplarzy książki.
Nagrodę Conrada stanowią:
• statuetka,
• nagroda pieniężna w wysokości 30.000 zł,
• miesięczny pobyt rezydencjalny w Krakowie,
• promocja wyróżnionej książki na łamach „Tygodnika Powszechnego”.
„Śmiech Chryzypa” (odcinek czternasty)
Jerzy Żelazny
KWAK
Ktoś natarczywie stukał do drzwi. A potem rozległ się stłumiony trzask zamka, drzwi się uchyliły, ujrzał recepcjonistkę i panią Zenobię.
- Fryz, co z tobą? Dzwonię, twój telefon nie odpowiada, cisza w nim, a już od jakiegoś czasu powinniśmy być na spotkaniu w klubie KWAK.
- Wejdź, proszę. Porwały mnie wspomnienia, straciłem rachubę czasu… A może spałem i śniłem? A telefon? Przecież dwóch przyjemniaczków w różowych krawatach zarekwirowało telefon. Kopertę od deputowanego też wzięli.
- Oddadzą, ale telefonu nie powinni… To wbrew procedurze. Załatwię to, pośpiesz się, musimy jechać. Bo nasi twórcy, oczekując, gotowi się upić z nudów. I będą bredzić. Nie zapomnij zawiązać błękitnego krawata. Czekam w samochodzie.
Fryz się nieco ogarnął, zawiązał krawat w kolorze błękitu – to ci dwaj zostawili, nadmieniając, żeby zawiązał, gdyż do tej pory był bez, koszulę pod szyją nosił rozchełstaną. Nie cierpiał krawatów, stroił się weń tylko na szczególne okazje. W neseserze miał bordowy w białawe kotwiczki. To Lilli mu go wepchnęła razem z kanapkami, upominając, nie wypada odbierać nagrody bez krawata, jak będziesz wyglądać, to niepoważne, w tak uroczystej chwili trza mieć krawat pod szyją. Jak buty na weselu, z uśmiechem dopowiedział w duchu Fryz. Ale zaraz spoważniał, gdyż mignęła mu twarz tego, który zabrał mu telefon. A jednak prawie natychmiast parsknął śmiechem, przypomniał bowiem sobie, że wyjął z telefonu kartę SIM i ukrył ją w kieszonce spodni. Syn dzwonił w nocy, Fryz mu powiedział, u na s jest noc, zapomniałeś o tym, zbudziłeś mnie, a mam ostatnio krótkie noce, wciąż podróżuję… Syn zażartował, powinieneś wyłączyć telefon albo wyjąć i ukryć kartę SIM, nikt cię nie znajdzie i nie zbudzi, pośpisz bezpiecznie. I Fryz bez zastanowienia albo bezwiednie skorzystał z rady, wyjął i ukrył kartę. Lilli, gdy zadzwoni, nie powie nic, co mogłoby zaszkodzić mnie albo jej. Lubi czasem palnąć coś, co się tym, co podsłuchują nie podoba. Nabrałem ich – uśmiechał się, schodząc na parter.