Z DNIA NA DZIEŃ, Z TYGODNIA NA TYDZIEŃ
„Pomerania” majowa
Jest już dostępny piąty tegoroczny numer kaszubskiego miesięcznika społeczno-kulturalnego „Pomerania” (nr 5 [553] 2021). Jak zwykle zawiera 68 stron, a wewnątrz wydania znajdziemy osobno paginowaną ośmiostronicową wszywkę dodatku edukacyjnego „Najô Ùczba”. Numer otwiera artykuł SL „Tablica pamiątkowa Wojciecha Kiedrowskiego”.
Dalej między innymi:
Łukasz Grzędzicki: „Dlaczego obcokrajowcy nie mieliby uczyć się kaszubskiego?”;
Aleksandra Dzięcielska-Jasnoch: „Blaski i cienie edukacji zdalnej. Dzień z życia nauczyciela – refleksja”;
Danuta Maria Sroka: „Bursztynowe wspomnienia. Henryk Kalski” (‘Sylwetki’);
Andrzej Janusz: „Trzydzieści lat minęło!” (‘Rocznice’);
Piotr Schmandt: „Policja państwowa II Rzeczypospolitej na ziemi wejherowskiej” (‘Historia’);
Marta Szagżdowicz: „Szlakiem nowości organowych” (‘Gdańsk mniej znany’);
Dariusz Patkowski – WIERSZE*
W POKOJU PENSJONATU
Naścienny zegar w nieskończoność wskazuje
godzinę dwunastą. Mój zegarek,
stary prezent od ojca, wskazuje tę samą
porę. Zazębia się czas żywych
i umarłych. Zbliża się pogrążony w milczeniu,
wyludniony sierpień. Czekamy, aż nadejdzie południca,
aby przynieść zagadki, a wraz z nimi świeże
odpowiedzi zżęte nocnym sierpem snu.
„Smokonie” Łukasza Michalskiego
Stanisław Szwarc
ŚWIĘTE SŁOWA
Wiersz rodzi się w miejscowniku
musi być o Kimś, o Czymś.
To pierwsze słowa jednego z wierszy Łukasza Michalskiego z jego tomiku „Smokonie”. Tomiku najwyraźniej pierwszego, skoro z tekstu na ostatniej stronie okładki dowiaduję się, że Autor wiersze pisze od kilku lat „do szuflady”, a debiutował w 2019 r. w Kwartalniku Literackim „Wyspa”. Trudno się z tymi słowami nie zgodzić. Sens, nawet przemyślnie ukryty, jest fundamentem tekstu literackiego.
Dalej bohater wiersza deklaruje:
łaszą się do mnie ciągle
cytaty, metafory
rymy i rytmy, symbole
metra i przerzutnie
Jak się łaszą, to trzeba jak wędrowny dziad wziąć tęgi kij owinięty jeżową skórką i przepędzić część tego nachalnego towarzystwa. Ot, choćby z pierwszego wiersza w tomiku. Bohater tego utworu zgrabnie złożonego dziewięciozgłoskowcem (5+4) najpierw wyznaje:
Słucham ciekawie, wolno, długo
Słucham uważnie. Wciąż na nowo.
Słucham na zawsze i ab ovo,
by stwierdzić, że w usłyszanych słowach są tak płaskie sensy, te znaczenia / Marne bez gracji bez uroku. Cóż, większość tego, co mówimy, to rzeczywiście proste i banalne komunikowanie się. Podmiotowi lirycznemu najwyraźniej to nie odpowiada, zdaje więc czytelnikowi relację z nieco innego słuchania.
„Nie mam pytań” Anny Mochalskiej
Leszek Żuliński
TRYPTYK ZNACZĄCEJ WAGI
Ta Autorka jest – jak na razie – mało znana. Przytaczam to, co o Niej wiemy: Ur. 1992. Wydała dwa zbiory wierszy: „syndrom obcej ręki” i „same głosy” (nominacja do Nagrody Poetyckiej im. K.I. Gałczyńskiego „Orfeusz”). Była dwukrotnie wyróżniona w projekcie Biura Literackiego „Pracownia po debiucie” i nominowana do nagrody głównej w Konkursie Poetyckim im. K. Janickiego. Publikowała m.in. w „Stonerze Polskim”, „Arteriach”, „Wakacje”, „Twórczości” i „biBliotece”. Mieszka w Bydgoszczy.
Może jest i mało znana, ale będzie nieźle znana, bo bez wątpienia po prostu ma wyjątkowy talent.
Przytoczę tryptyk, wart uwagi. Oto pierwszy wiersz w tym tryptyku - tytuł: ciąg dalszy, bolenie. Cytuję: jeśli smutek ciała dotyczy wszystkich, / we wszystkich częściach wszechświata, / ból to ten dźwięk, który słyszymy przed snem, / a każdy, kto jest z bólu, słucha jego głosu. // jeśli ból jest opowieścią, jeśli opowieść zapuszcza korzenie, / zagnieżdżając się w ciele jak smutek, / ból jest jedyną prawdą, która spaja ciało, / ból jest mechanizmem, który napędza ciąg dalszy.
Teraz druga część tryptyku, pod tytułem: ciąg dalszy, modlenie. Przytaczam: o panie, twoje ciało jest chrupkie niczym chipsy, / o panie, twoja krew jest gęsta, zawiesista. / do ciebie więc idziemy, gdy głód sieje spustoszenie, / ty jesteś bogiem grubym na ten chudy czas. // już siedem lat minęło, tłustości ani śladu, / a bóg nam się odchudził, bóg nie ma już zapasów, / wzdęty głodem brzuch, okryte skórą żebra – / ty jesteś ością z kości na ten chudy czas, // o panie, nie ukryjesz wystających obojczyków, / o panie, rozpuszczasz się jak oranżada na języku, / więc teraz, gdy minęło już kolejnych siedem lat, / mów, gdzie skitrałeś apasy na pozostały czas.
Liryczny stres
Lech M. Jakób
Podczas spotkań autorskich i towarzyskich, również listownie lub w trakcie luźnych rozmów, często pytają czytelnicy o początkowe zderzenie z poezją. A w ogóle skąd wzięła i jak, zaczynając władać piórem, zostałem poetą.
Skąd wzięła się poezja? Rzec można – z kosmosu. W znaczeniu takim, że istniała zawsze. W utajeniu. Do czasu, gdy pojawił się człowiek – istota potrafiąca rozkodować liryczny szyfr. I tajemnicę poezji ogarnąć. No, może nie w pełni, nie całkowicie, gdyż jej tajemnica jest wielowymiarowa i z niewyczerpywalnymi źródłami pierwiastka wręcz boskiego. Czyli z walorem znaczeń duchowych.
A jak zostałem poetą? Tu pierwsze zdecydowane zastrzeżenie: poetą się nie zostaje. Po prostu nim się jest lub nie. Tego - jak na przykład krawiectwa czy stolarki - nauczyć się nie można.
Pierwociny, jak postrzegam z perspektywy czasu, były mizerne. Bo owszem, wciąż wyraźniej coś wołało we mnie, lecz nie bardzo potrafiłem do istoty sprawy się zbliżyć. Inaczej mówiąc – błąkałem się. Jednak czego chcieć od dziecięcia, a później młodzieńca, któremu słowa wymykają się, niczym piskorze łowione gołą ręką w strumieniu? Z początków zachowały się trzy utwory, nieznane nikomu. Mocno przesycone emocjami, by nie rzec: wewnętrznie rozedrgane, mało spójne. Oglądam je dziś z niejakim poruszeniem, ale i wyrozumiałością dla ich usiłowań dookreślenia tego, co próbowało na chromy sposób się wykluć.
Potem zaczęły się schody: tworzenie coraz bardziej świadome i początkowo nieśmiałe wypuszczanie utworów w świat. Łączyły się z tym dotąd obce mi rozterki, wynikające z kontaktów z żywymi odbiorcami. Nie będę ukrywał, że obawiałem się reakcji czytających.