Z DNIA NA DZIEŃ, Z TYGODNIA NA TYDZIEŃ
„Herbertiada” w Kołobrzegu po raz dwudziesty
Stowarzyszenie Katolicka Inicjatywa Kulturalna zaprasza 24 sierpnia na pierwszą odsłonę jubileuszu XX lecia „Herbertiady”. W sobotę, o godz. 17.00 w sali widowiskowej Regionalnego Centrum Kultury im. Z. Herberta ( ul. Solna 1) będzie można zobaczyć spektakl „Wokół Herberta, czyli potęga smaku, albo sztuczny miód”, który jest autorskim projektem aktora Dariusza Jakubowskiego z okazji Roku Zbigniewa Herberta ustanowionego przez Sejm RP w 2018 w 20. rocznicę śmierci Poety. Spektakl odsłania m. in. kody powinowactw duchowych twórczości Baudelaire’a, Szymborskiej, Baczyńskiego czy Hardy’ego ze Zbigniewem Herbertem. Na chwilę zatrzymuje się przy „Źródle”Norwida.
Polifonia J.S. Bacha i jego „Preludia”, ”Wokaliza” Wojciecha Kilara z filmu „Dziewiąte wrota” i „Wokaliza” op.34 nr 14 Rachmaninowa, czy „Sonata” J. Haydna będą muzycznym dopełnieniem wydarzenia. Aktorowi towarzyszyć na scenie będą: Katarzyna Thomas (sopran) oraz Piotr Szafraniec (fortepian).
Galę poprowadzi dziennikarka Programu Pierwszego Polskiego Radia Małgorzata Raducha.
(Z prawej strony fotokopia fragmentu rękopisu wiersza "Na szczycie schodów" Z. Herberta z 1965 r.)
Linie światła
Małgorzata Skałbania
Jak najdalej od przewodnika,
idę za dobrą radą Wirzbięty Emersona. Zamykam krąg blackberry, słowem słyszanym w lesie co rok o tej samej porze, drugimi jeżynami w Anglii, true blackberries, western dewberries. Dzięki Unknown Leonardo mogę bawić się geometrią i witalnością. Porównuję, nie batolog, rysownik, szkice tej rośliny z rzeczywistością. Ożyny, jeżyny, czerwona kredka, biała dla słońca i nic, pustka na opis (chas d’une aiguille, bańka w igle). Mówią, że ilustracje czarnych jagód miały być częścią ważnego traktatu roślinnego, nie luźnymi notatkami da Vinciego o pierwszej, pojedynczej jagodzie, budowaniu przestrzeni za pomocą gry światła i cienia.
Pierwsze zbiory na wyspie (zbierać trzeba),
pierwsza zwrotka Blackberry-Picking. Seamus Heaney o smaku słodkiego wina, letniej krwi.
Drugą z rat-grey fungus odrzucam.
Odpowiedź redakcji pisma A.
Szanowna Pani Małgorzato,
bardzo dziękujemy za tekst, przeczytaliśmy go z zainteresowaniem, ale minęło już zbyt dużo czasu od spotkania w Teatrze Starym, by wracać do niego na łamach "A". Z pozdrowieniami XY "A" Pozdrowiłam redakcję. Napisałam coś o hartowaniu na marginesie światków. Zostawiłam dla siebie akty dewocji wyznawców "A", sektę wojowników Shingon, wyznawców Vishnu (Jestem A.), A-Adi-Buddhy.
„Sztuka przekładu” Miłosza Waligórskiego
Leszek Żuliński
WSCHODZĄCA GWIAZDA?
Miłosz Waligórski – jak głosi notka o nim – jest slawistą i hungarystą (tym samym pracowitym tłumaczem). Drukowano go w kilku innych językach. Jego własny dorobek translatorski jest imponujący. No i wydał już pięć zbiorów wierszy; ten najnowszy jest szóstym. Tomiki poetyckie publikować zaczął od 2015 roku, a więc trzeba stwierdzić, że jest to autor pracowity. Nie mam wątpliwości, że tak wykształcony, zdolny i pracowity autor zaskarbi sobie z latami solidną markę, a jego nazwisko nie będzie „trzeciorzędne”.
Jednak na razie nie będę ani zoilem, ani apologetą tych wierszy. Bo na przykład tytuł wiersza pt. odległość (między nami) ma tylko jeden wers: przebywamy w swoim czasie. Nie jest to nonsensowne, coś mówi o „osobności ludzi”, może nawet ich samotności, lecz tego typu ascetyzm to chyba za mało na wiersz. A on sam aż się prosi o rozwinięcie sytuacji. Przecież z tego można by zrobić traktat. Inny wiersz brzmi tak: nie wszystek umrę / choć cienko przędę / życia nić / kreseczka / zbawi mnie / od nic. Hmm, tego typu poezjowanie uważam za niezbyt istotne. No, może przesadzam, jednak takie bon moty to dla mnie za mało.
Tak więc w tym tomiku, zatytułowanym Sztuka przekładu, miałem w czasie lektury różne „niedopieszczenia”. Ale mimo że marudzę, to talentu Waligórskiego nie dezawuuję. Im dalej „szedłem w las”, tym bardziej przestawałem marudzić. Mało tego: Waligórski zaczął mnie wciągać i szeroko otwierał mi oczy na swoje pisanie.
Bezsenność i wiersze
Jerzy Żelazny
Któż nie miewał bezsennych nocy! Chociaż niekoniecznie dosłownie nocy, mnie dopada o różnych porach – bywa, że późnym wieczorem nie mogę zasnąć albo wczesnym rankiem się budzę. Jeśli sen uciekł i gdzieś się wałkoni, zwleka z powrotem, staram się go różnymi sposobami przywołać, okiełznać i wydaje mi się, że już go mam, klei powieki, ziewaniem objawia swą obecność, kładzie się grzecznie na poduszce, ale raptem coś go płoszy, jakaś myśl, przypomnienie czegoś, co było piękne albo paskudne, denerwujące, przegania sen, a ten się chowa i nie chce wychynąć z ciemności, myśli puszcza samopas, a te pozbawione dyscypliny, hulają po całym życiu, a ja nie chcę albo nie potrafię ich ustatkować, nie mają umiaru i sen przepędzają na dłużej.
Niedawno odkryłem, że gdy trochę postukam w klawiaturę, to zmęczenie obłaskawia sen i ten, trochę niepysznie wraca, zagości we mnie na dobre, do rana, a jeśli to się staje rankiem, to jeszcze na godzinę ukoi, pozwala dospać.
Ze snem tak już jest - ucieka wtedy, gdy na niego pora, hasa sobie po różnych przestrzeniach, omijając moje łóżko, a pojawia się wtedy, gdy powinien się trzymać z daleka, w dzień, gdy się pochylę nad książką albo jakimś periodykiem, albo zasłania jakąś zawiesiną senną ekran telewizora lub laptopa, a zdarza się to, gdy stukam w klawiaturę po nocy pełnej dziur, bezsennych wyrobisk, przyplącze się i nęka, drwi z pory dnia, chichocze, starając się nadrobić straty nocne.
Chi, opowieść oxfordzka
Jolanta Jonaszko
HALA NA PRZEDMIEŚCIACH
Trening już dawno się zaczął, a Chi jak nie było, tak nie ma. Gdzie on się podziewa, pomyślała Samanta i siadła do szpagatu. Pochyliła się do przodu i czołem dotknęła uda. Czarne getry obciskały jej nogi, a szara bluzka na ramiączkach podkreślała wcięcie. Wyprostowała się, przechyliła głowę do tyłu i spojrzała na oszklony sufit hali. Niebo posiatkowane było kratą drewnianych belek, a powbijane w nie metalowe lampy świeciły na żółto jak kilkanaście małych słońc. Była siódma rano, nad miastem wisiała jeszcze mgła z nocy, ale na hali od kilku minut było jasno i głośno.
Dzwoniła do Chi dwa razy i dwa razy odsłuchała wiadomość Cześć, tu Chi, skoro nie odbieram to… nie zgadniesz! Jestem zajęty! Oddzwonię w swoim czasie. Nie pamięta już dokładnie, jak mu się nagrała, ale była zdenerwowana. Nie po to wstawała o szóstej rano w środku tygodnia, żeby siedzieć na ławce pod lustrem i oglądać inne pary. Za trzecim razem powiedziała do słuchawki Chi, mam dość, jadę do domu, zobaczymy się w czwartek i zaczęła zdejmować buty.
- Zaraz tu będzie, trening o siódmej to lekka przesada – powiedział Roger. Skąd on się tu wziął. Myślała, że wszyscy już są na parkiecie, ale z Rogerem często tak było. Wyrastał przed nią jak góra, mówił jakieś oczywistości i zasłaniał jej widok. Odchrząkiwał przy tym tak, że Samanta nigdy nie pamiętała, co dokładnie powiedział, tylko te jego próby odkaszlnięcia, które ją drażniły.
- Jeśli się zjawi, powiedz mu, że zobaczymy się w czwartek – powiedziała zdejmując plastikowe ochraniacze z obcasów i gumkę z włosów. Na trening wiązała swoje grube, czarne loki w kok. Założyła granatową bluzę z kapturem i zarzuciła skórzaną torbę przez ramię.