Z DNIA NA DZIEŃ, Z TYGODNIA NA TYDZIEŃ
„Wołam cię po imieniu” Marii Bigoszewskiej
Leszek Żuliński
POETKA MROCZNOŚCI
Maria Bigoszewska od swego debiutu książkowego w 1970 roku wytrwale pomnaża swój dorobek poetycki, odnosi sukcesy, podtrzymuje swoją dobrą markę poetycką. Solidna „firma!”. Ten najnowszy tomik, piąty z kolei, potwierdza jej nieśpieszne pisanie, lecz warte za każdym razem lektury. Ponadto to osoba o ciekawym życiorysie i kilku innych talentach – zajrzyjcie do Wikipedii, nie pożałujecie…
Paweł Tański na plecach okładki m.in. pisze: Wiersze są oszczędne, kryjące wiele mądrości, bogactwa doświadczeń, celność zapisu tego, co najważniejsze – prawdy o człowieku, błyskotliwości, inteligencji, gorzkiej ironii, a także – czułości, dobroci, empatii i podziwu. Poetka cierpliwie notuje chwile bolesnej świadomości przemijania i śmierci, by wydobyć na światło dzienne współczucie wobec wszelkich istot i dojmującą kruchość egzystencji.
Równo z górki
Wojciech Czaplewski
Zgodnie z nagłówkiem będzie dzisiaj mowa o pięknej idei równości. Najstarszym znanym mi świadectwem jej realizacji jest mitologiczna opowieść o niejakim Prokruście, przytaczana również, w pięknym wierszu, przez Zbigniewa Herberta. Damastes zwany Prokrustesem skonstruował mebel zwany prokrustowym łożem, a następnie łapał każdego, kto mu się napatoczył, i przymierzał go do owego mebla. Ten, kto był za duży i coś mu poza krawędź łoża wystawało, był przez Prokrusta przycinany do odpowiedniego rozmiaru. Zaś tego, kto był za mały, Prokrust wydłużał, na ogół urywając to i owo. Ostatecznie rozstał się z tym światem po spotkaniu z innym mitologicznym osiłkiem – Tezeuszem, który miał dość mocy i wsparcia bogów, aby z kolei jego przymierzyć do łoża (okazało się za małe).
Człowiek zaradny i człowiek praktyczny
Janusz A. Korbel
Mieszkam na Litwie. Chociaż dzisiaj nazywa się to Polską a nawet Europą czyli że należymy do cywilizacji zachodniej, przez większość historycznego czasu była tu Litwa. W najstarszych opisach określano tę ziemię jako krainę wielkich lasów, wielkich rzek i mokradeł. Lasy były trudnodostępne, rzeki szeroko rozlewały na wiosnę, użyźniając łąki ale i niszcząc niejedno i dlatego przysłowie: rzeka daje – rzeka odbiera, pochodzi właśnie z Litwy. To powiedzenie zawiera prastarą mądrość, że chociaż co roku ogromne tereny są zalewane, ma to również swoją dobrą stronę. Wielka rzeka, podobnie jak wielki las – uczy pokory. Wobec takiego ogromu nie można być chciwym, bo zaraz przyroda nas ukarze.
Kiedyś żyli tu jacyś nieznani nam ludzie. Zostały po nich kurhany. Później zaczęły się „wchody”.
A gdyby tak pożenić?
Anatol Ulman
Tak sobie myślę. Głupio, bo osobno. Kto myśli na uboczu, nie razem, nie jak większość, głupi on i durny pomiot jego. Niech będą przeklęte niedorozwinięte jego szczenięta! I sczezną niech. Przecież jednak i głupiec prawo ma opisać, co dostrzega wściekle okiem krzywym, ale bacznym, zatrutym prawdą smutną.
Przedmiotem zaś medytacji czynię sport. Zwany także, a jakże, kulturą.
W słownikach oraz encyklopediach dziedzina definiowana jest zabawnie, a jednocześnie wrednie oraz kłamliwie, jako ćwiczenia i gry służące podnoszeniu i nabywaniu sprawności fizycznej i wyrabianiu pewnych cech charakteru, jak wytrwałość, lojalność, nawyk przestrzegania reguł. W założeniu więc służyć ma powszechnemu zdrowiu fizycznemu i moralnemu, co ja bym na klęczkach chwalił. W rzeczywistości stanowi jednak środek do zdobywania wielkiej kasy i znaczenia.
Notatki na marginesach (6)
Bartosz Suwiński
1.
Opowiem ci coś. Śnił mi się Kazimierz Wierzyński. Siedzieliśmy w kawiarni, być może w Londynie, Warszawie, a może w powiatowym miasteczku na tle zabytkowych kamienic. Dyskutowaliśmy z wyraźnym przejęciem i radością. Perory powodowały uśmiech, ferwor dyskusji wzrastał, jak pnące się wyżej słońce. Wierzyński znakomicie ubrany: sznyt i klasa. Dystyngowany, emablujący otoczenie pan. Kapitalnie skrojony garnitur, apaszka zawinięta wokół szyi, cienkie okulary. Budzę się rano wyraźne zdziwiony, ponieważ od dzieciństwa nic mi się nie śni albo tych snów nie pamiętam. A tutaj wyraźna twarz Wierzyńskiego przed oczami. Śpię na wysokości litery "W", przy półkach z książkami. W kuchni, na materacu. Wyciągam Poezje i otwieram na chybił trafił, a tu wersy z wiersza Okna: "Puste, otwarte okno / Przerażenia. // Puste mieszkanie / Otwarte na przestrzał. // Trwoga istnienia". Za trzy dni trwoga istnienia materializuje się, a ja dowiaduję się, że jestem chory.