Jan Subart "Handlarz wspomnień albo bitwa poetów", Wydawnictwo Jeden Świat, Warszawa 2009, s. 318

Kategoria: port literacki Opublikowano: czwartek, 25 listopad 2010 Drukuj E-mail

Leszek Żuliński


KSIĄŻKA DOBRA ALE ZŁA  

Zanim zabrałem się do lektury tej książki, już się obruszyłem. Na skrzydełku rekomendują ją Piotr Matywiecki i prof. Marek Dziekan. Obaj podkreślają jej „nowoczesny orientalizm” i multikulturowość”, jakby autor był kimś inicjującym te trendy. Tak, akcja tej quasi-powieści dzieje się we współczesnej Jordanii, Libanie i Syrii, ale przecież żadne to novum. Wojciech Giełżyński, Ryszard Kapuściński, Wojciech Jagielski – by tylko ich wymienić – tyle już mądrych słów napisali o świecie arabskim, że trudno tę książkę traktować jako szczególne dokonanie. Może z powodu formy? Obaj okładkowi laudatorzy podkreślają jej formę – odkrywczą! Więc może spodziewałem się czegoś więcej niż znalazłem w środku?

A co znalazłem? Handlarz wspomnień albo bitwa poetów został napisany przez Jana Subarta, za którym to pseudonimem kryje się Stanisław Strasburger, filozof kultury, menadżer kultury i podróżnik. Trzeba przyznać, że „temat arabski” to autentyczna fascynacja tego autora. Powiedzieć, że zna on świat arabski – to mało. On ten świat kocha i przeżywa, ma ogromną wiedzę etnologiczną, kulturową, historyczną, obyczajową na temat tamtego regionu i widać, że czerpie z niego inspiracje przewyższające banalne doświadczenie przeciętnego turysty.
Fabuła? Młody geofizyk jedzie do Syrii szukać złóż gazu. Świat arabski tak zaczyna go fascynować, że postanawia tam zostać, poznaje język, kulturę, obyczaje, ludzi, no i ...dziewczynę. Cała ta opowieść przeplatana jest gawędami handlarza wspomnień, konfabulatora, który miesza prawdę z fikcją, acz bez szkody dla prawdy, bo wszystko, co bierze się z czystej wyobraźni jest tu nie mniej ważne niż prawda. Trzeba przyznać, że Subart tym sposobem odnajduje „bajkową szczyptę haszyszu” w świecie opisywanym, ociera się o baśń, a trzeba nam pamiętać, że poruszamy się na kartach tej książki w krainie tysiąca i jeden baśni.
I jeszcze, dla dopełnienia informacji, cytat z jednej z internetowych recenzji: Autor "Handlarza wspomnień" posługuje się różnymi stylami narracji. Sięga po język klasycznej historii miłosnej, reportażu i dziennika podróży. Jednocześnie wplata w powieść teksty z- i o Oriencie, zarówno średniowieczne, jak i współczesne. Partie oniryczne i surrealistyczne dopełniają repertuar środków literackich. Całość tworzy unikalną kompozycję, pełną zmysłowego czaru, płodnej artystycznie erudycji i rzetelnej wiedzy o regionie.
No więc doceńmy inwencję i zaangażowanie Jana Subarta, to mu się absolutnie należy!

Problem w tym, że nie mogłem się przez ten tekst przebić. Po pierwsze, autor nie ma daru „jasnej narracji”. Porwał się na tekst skomplikowany formalnie i albo tego nie udźwignął albo zaplątał się we własne ambicje, którym też nie sprostał. Ten tekst byłby o wiele lepszy, gdyby został napisany jako tradycyjny reportaż (z pewną, właściwą mu dawką magii i liryzmu). Jako powieść jest nieznośny w czytaniu. Subart co raz łapie się lewą ręką za prawe ucho, kombinuje jakieś pseudonowatorskie rozwiązania formalne, językowe, kompozycyjne, sili się na Nową Konstrukcję – bez skutku, moim zdaniem, i ze szkodą dla czytelnika. Panie Janie, żyjemy w okresie po Joyce’ie, Robb-Grillecie i polskiej szkole narracyjnej Henryka Berezy, nie takie języki i konstrukcje wymyślali nawet nasi autorzy; Masłowska więcej zrobiła dla „nowej powieści” niż pan... Innymi słowy, co raz hamowały mnie niedobre kombinacie tej książki, w końcu mnie do niej zraziły.
I zły język. Piękny, tak, w jakiś sposób piękny w swoim wyczuleniu na sprawy „poetyckie”, ale pełen niedoskonałości. Na przykład czytam takie proste zdanie: Włosie dywanu przyjemnie drażniło stopy. Czy nie lepiej, nie prościej byłoby napisać: Dywan przyjemnie drażnił stopy?

Albo taki oto dłuższy wywód: Męskiej natury nie da się zmienić. Wyobraźmy sobie ulice bez hidżabów. Porywałyby się do lotu sokoły na one kaczki dzikie, wstałyby tulipany w zgodzie z narcyzami i cukier by się zmieszał z róży płateczkami. Rozkosze miłości są zapowiedzią wieczności, tak mawiał pułkownik. Lecz ziemia to nie raj. Wiele jest podniety do grzechu, gdy społeczność rywalizuje z miłością. Skąd bierze się anarchia? Kiedy upada rodzina i obyczaje? Tragedie rodzą się, gdy upojeni kochankowie zaniedbują wspólnotę i modlitwę. Już lepsze jest wielożeństwo. Jeśli kobiety dzielą się miłością, żadna nie posiądzie mężczyzny.

Hmmm, dość pretensjonalna to stylistyka, choć rozumiem, że imitująca arabską. A już owo „arabskie” wyjaśnienie przyczyn anarchii wydaje mi się dziwaczne dla europejskiego czytelnika i można by to jakoś uwzględnić w narracji autorskiej. I tak na niemal każdej stronie natykałem się na język i rozumowanie źle podane do naszej mentalności, choć rozumiem, że autorowi chodziło o „tamtą” mentalność.
Książki tej nie chcę całkowicie dezawuować. Myślę nawet, że każdy zainteresowany tym właśnie „geotematem” kulturowym, powinien ją przeczytać. Namawiałbym jednak Jana Subarta, by zrezygnował z eksperymentatorstwa formalnego i po prostu oddał się klasycznemu reportażowi i bez kompleksów wkroczył na ścieżkę warsztatową wspomnianych wcześniej autorów: Giełżyńskiego, Kapuścińskiego czy Jagielskiego.
Nawiasem mówiąc, mamy w Polsce od dziesięcioleci mieszkającego tu arabskiego poetę i pisarza Hatifa Janabiego... Ciekawe, jaką recenzję napisałby on z Handlarza wspomnień?



Latarnia Morska 1-2 (11-12) 2009 / 1 (13) 2010