Michał Filipowski "Za wieloma drzwiami", Wydawnictwo ALTA PRESS, Koszalin 2008, str. 48; Marcin Niedźwiadek "Witraże pamięci", Miejski Ośrodek Kultury, Kołobrzego 2008, str. 40; Tadeusz Kielar "Utopie / Dystopie. Sny", Wydawnictwo REDA, Kołobrzeg 2008

Kategoria: port literacki Opublikowano: czwartek, 25 listopad 2010 Drukuj E-mail

Leszek Żuliński


TRZY KOŁOBRZESKIE DEBIUTY

Muszę przyznać, że Kołobrzeg to miasto o sporym „potencjale literackim”. Zawsze mnie to intrygowało, bo przecież miasta tej wielkości na ogół nie przejawiają aż takiej aktywności literackiej, w ogóle kulturalnej, a uzdrowiska w szczególności „zadowalają się” innym rodzajem publicity. A jednak... Mikroklimat czy co?
W minionym roku kolejne kołobrzeskie debiuty.
Z „trzech tenorów”, których otrzymałem do zrecenzowania, największym dorobkiem (i talentem) może pochwalić się Michał Filipowski, mający publikacje w kilku almanachach oraz własny arkusz poetycki Kroki wydany trzy lata temu przez kołobrzeski ośrodek kultury. Teraz opublikowana książeczka to już „pełnowymiarowy” tomik, który zapewne dla autora będzie miał wagę debiutu właściwego.
Dobre wrażenia wyniosłem z tej lektury. Filipowski posiada wyrazisty, pełen obrazowych, sytuacyjnych realiów ton swoich „opowieści lirycznych”. A opowiada głównie samotność, tęsknotę (za czymś, co bliżej nienazwane, lecz za czym wszyscy tęsknimy, czasami wpadając w intelektualny spleen) i swoisty agnostycyzm - to jest bezsiłę wobec prawd świata i losu, które traktują nas z pozycji Sfinksa. Jeden z jego wierszy zaczyna się po Różewiczowsku: mam trzydzieści trzy lata / słaby wzrok uniemożliwia mi dobre widzenie / pospolitych rzeczy / a co dopiero wiecznych. Ba! Ale ja lubię takie „figury liryczne”. Trzeba je umieć tworzyć, tak jak trzeba umieć stawiać niestereotypowe, ważkie pytania. Na niektóre z nich odpowiada tylko poezja. Jej głos staje się ważny, jeśli z jej pytań wynika, że oprócz pospolitych rzeczy są także wieczne.

Jeszcze jedna cecha dobrze wróży temu talentowi. Otóż Filipowski wypracowuje w swoich wierszach język bogaty w skojarzenia, metafory, sytuacje, obrazy, no, jest w tym wszystkim sporo „mięsa” narracyjnego – a równocześnie nie wystawia na szwank prostoty. Jak wiadomo, prostota jest walorem szlachetnym i wysoce deficytowym; tylko mistrzowie umieją swoją skomplikowaną poezję wysławiać prosto. Tutaj widzę tę rzadką umiejętność, tę powściągliwość, która równocześnie nie dusi ognia, jakim te wiersze płoną. Ma ten autor dar tworzenia takich klimatów i subtelności, w których nawet sytuacje proste czy wręcz banalne nabywają „charyzmy” symbolizowania, przekazywania czegoś ważnego. Dlatego gdy słyszymy najzwyczajniejsze, mało znaczące słowa: jeszcze nie pada / lecz to tylko kwestia czasu nagle jesteśmy skłonni zatrzymać się przy nich i myśleć, jaki profetyzm może się kryć w tym przeczuciu. Nie, Boże broń, nie zarzucam Filipowskiemu pustosłowia, wręcz przeciwnie: chwalę go za tę ważną „atmosferę” jego liryki, która opowiadając proste stany emocjonalne, rozpyla atmosferę dziwnego skupienia i wrażliwego doznania. Tak, ta poezja może zdobyć czytelników; wróżę autorowi sukces.

Marcin Niedźwiadek tomikiem Witraże pamięci także debiutuje. Drukował, jak czytam na okładce, w prasie regionalnej, w antologiach, wygrywał konkursy poetyckie... Jego „sytuacja twórcza” jest zbliżona do poprzednika z tej recenzji, aczkolwiek ten zbiorek jest objętościowo skromniejszy, bardziej kojarzy się raczej z arkuszem poetyckim niż tomikiem. To są jednak znamiona drugorzędne. Ważne, co w środku (zawsze w takich przypadkach przypominam, że Sęp Szarzyński przeszedł do historii literatury polskiej jednym cieniutkim tomiczkiem Rytmy albo wiersze polskie, którym prześcignął wielu autorów ksiąg opasłych).
Otóż w środku sporo marynistycznego toposu, co może i dobrze dla poety chcącego się utożsamiać ze swoją ziemią. Pejzaż morski jest pożywką tych wierszy, autor wydaje się być wyczulony na jego urodę, niuanse, klimaty; ma „zmysł malarski”, umie takiego wilka lądowego jak ja zarazić urodą morza. Te obrazy i nastroje zupełnie nieźle przekazują „kondycję egzystencjalną”, o którą głównie – jak się domyślam – idzie autorowi. Ale są tu także wiersze-zapiski z Hamburga, z Lubeki, Zagrzebia, z innych bałkańskich miejsc. Szczerze mówiąc, nie jestem za takimi „widokówkami”; to wszystko było już gdzieś i kiedyś w poezji przerabiane, a ten autor zbyt skromnym indywidualizmem nasyca swoje podróżnicze sentymenty i przeżycia, by nas zaciekawić czymś osobliwym. „Syndrom bałkański” potrzebuje poezji „mocniejszej”, by nas poruszyć.
W sumie ten tomik stawiam zdecydowanie niżej niż poprzedni; na dodatek mogę palcem wskazać słowa w tych utworach zbędne (brak selekcji, brak redakcji) lub „przeszkadzające” frazie wiersza, uchybienia warsztatu edytorskiego, itd.
Szkoda! Bo wydaje mi się, że iskra talentu jest tu widoczna. Właśnie w „wyczuciu” morza, w „pejzażowaniu”, malarskości i ich zderzaniu z nutką egzystencjalną; wszystko rozbija się o niepotrzebną opisowość, mało poruszającą „epickość” niektórych wierszy i jednak nieporadność warsztatową.

Trzecia książka poetycka wyszła spod pióra Tadeusza Kielara, człowieka sztuki, plastyka, reżysera teatralnego i kulturoznawcy - jak informuje notka na okładce. Notka notabene napisana w kiepskim stylu, z takim między innymi lapsusem jak: „Jego poezja jest subiektywna...” - z czego prosty wniosek, że poezja może być obiektywna. Państwo redaktorzy, litości!
Artyści mają to do siebie, że bezkrytycznie wierzą, iż język każdej sztuki jest im dany w sposób naturalny lub że wystarczy kilka kroków, by z jednego wtajemniczenia przejść lekko w inne. Otóż nie. W tym tomiku jest sporo wierszy chybionych po prostu dlatego, że autor nie czuje języka poezji, może jest w niej mało oczytany, może to po prostu nie jego żywioł? Choćby Modlitwa dla synka – banalna i napisana frazą o napuszonym szyku wyrazów; cytuję fragment: kolejny raz ruszyły dni / a przestrzeń, co dogania mnie / niech nie przeraża cię / bo tysiącem słońc spalony jest / drogi mej kres. Te rymy – zlituj się poeto! Kilka stron dalej wiersz pod tytułem Erzac, zaczynający się tak: spokojnie płyniesz / ciepły wiatr niesie cię / w kolejny dzień, choć szarość / wypełnia po brzegi ocean ten / co niewiadomą jeszcze jest... Znowu „drewniany”, wręcz nienaturalny szyk słów zaprzeczający standardom współczesnej poezji, przez co wiersz natychmiast „niezgrabnie” układa się w uchu...
Byłbym niesprawiedliwy, gdybym napisał, że nie znalazłem tu nic dobrego. Owszem, są utwory niezłe, są nawet więcej niż niezłe – to te napisane jakby w uniesieniu, z werwą, zapałem, „na haju”; w tych przypadkach widać, że wiersz „niesie autora”, jest w nim uroda porywczości i temperatura, gorączka przekonania. Ale tomik ten kładzie mowa napuszona, stylizowana w jakąś pseudopoetycką frazę. W większości utworów autor sili się na jakąś spektakularną „inteligencję wiersza”, która brzmi sztucznie, zimno, wykoncypowanie... Jestem głuchy na taką poezję.
Przy całym moim zapale i aplauzie dla kołobrzeskich inicjatyw wydawniczych z tej trójki autorów widzę na „profesjonalnej” scenie poetyckiej tylko pierwszego, i to śpiewającego solo.

Nie uważam, że źle się stało, iż dwa pozostałe tomiki wyszły. To nie jest tak, że Marcin Niedźwiadek i Tadeusz Kielar są – za przeproszeniem – grafomanami. Nie są. Sęk tylko w tym, że współczesna poezja polska jest znakomita; dorównanie jej średniemu poziomowi to już dowód niezłego talentu. Ci dwaj poeci nawet jeśli dorównują, to z trudem.


Latarnia Morska 1-2 (11-12) 2009 / 1 (13) 2010