„2008. Antologia współczesnych polskich opowiadań”, Wydawnictwo Forma. Stowarzyszenie Literackie Forma, Szczecin, Bezrzecze 2008, str. 298

Kategoria: port literacki Opublikowano: czwartek, 25 listopad 2010 Drukuj E-mail

Wojciech Czaplewski


TO NIE JEST RECENZJA 
                                                                                książki (...) recenzowane (...) nie są czytane
                                                                                Andrzej "Skrendo Posłowie"

 Trudnym, zbyt trudnym dla mnie zadaniem jest pisanie recenzji dzieła, które składa się z dwudziestu siedmiu mniejszych (objętościowo) dziełek, zasługujących każde z osobna na odrębną recenzyjkę. Zanim więc zacznę, pozwolę sobie na taką oto wstępną refleksję:
 Twórczość pisarska łączy w sobie dwa zjawiska, dwie materie, dwa – no, niech będzie – aspekty. Rozpięta między „co?” i „jak?”, zmaga się po pierwsze ze światem, próbując wyartykułować to, co ważne jest, znaczące dla pisarza, będącego tego świata cząstką. Po drugie zmaga się ze słowem, z literackim tworzywem, jakim jest język. Te dwa aspekty, wzajem na siebie oddziałując, tworzą – lub przynajmniej tworzyć powinny – tę jedność materii i kształtu, substancji i formy, którą nazywamy sztuką. Spoiwem tej jedności jest pewnie warsztat artysty, może talent, może natchnienie.
 Recenzent lub krytyk, z definicji mniej utalentowany i natchniony, przyznaje sobie prawo do analizy, czyli do sekcji, a może nawet wiwisekcji dzieła (w końcu prawdziwa sztuka to coś żywego), rozkrojenia go i powiedzenia sobie: „tu jest treść, a tu forma”. Przyznawszy sobie to prawo, w ciągu dalszym wywodu zajmę się najpierw pierwszym aspektem recenzowanej książki (zawartym w niej obrazem świata, czyli odpowiedzią na pytanie „co?”), a potem drugim (odpowiedzią na pytanie „jak?”, które jest pytaniem o kształt artystyczny). Potem przyjdzie pora na wniosek.

1. Co?

 Szczecińska antologia nie jest diagnozą stanu polskiej prozy, a jeśli nawet jest, to nie uważam tej sprawy za szczególnie ważną. Mówiąc brutalnie: nie obchodzi mnie stan polskiej prozy. Interesuje mnie diagnoza stanu człowieka. A jeśli jest – to którego człowieka (innymi słowy: czy te opowiadania mówią coś o świecie, czy tylko o tym czy owym getcie, w jakim zamknięty jest pisarz)? Ile z tych opowiadań coś mówi o ludziach, o życiu, a nie tylko o samych sobie albo innych ułudach?
 Wątkiem najobficiej reprezentowanym w antologii są historie miłosne, rozmaitego formatu i ciężaru wątki męsko-damskie (i jeden męsko-męski, w sferach kryminalnych). Trochę bylejakości, chwilowości i płytkości, czasem kłopoty ze wzwodem, staczanie się w nieszkodliwą (?) oglądacką perwersję (Akompaniament K. Gedroycia), dewiacyjną zaborczość (Paweł Przywara, Absolutysta), aż po zbiorową dewiację na klifach (Wiedemann), Jadzię – boginię onanistów i wibrator w jelitach. Tak jakby w tym zakresie nic nie mogło być serio (wyjątek – opowiadanie A.D. Liskowackiego Odchodząc, wracając). Ale to przecież nie wina autorów. Na takim świecie żyją.
 Drugim rzucającym się w oczy powtarzalnym wątkiem jest doświadczenie zagraniczności: podróży (Rudnicki, Ćwikliński, Sosnowski), emigracji politycznej czy ekonomicznej (Wróblewski, Becker, Muszer), poczucia bycia obywatelem świata (Iwasiów, Przywara, Helbig). Swoistą „zagranicą”, światem innym bardziej niż egzotyczne wyspy, jest więzienna rzeczywistość w prozie Waldemara Góździa. Znak czasu: widać dwa komplementarne kierunki emigracji: wyobcowanie z domu – i zadomowienie w obcym (także w światach wirtualnych, wymyślonych).
 Z pewnej dającej się wyodrębnić grupy, dość sporej grupy tekstów, wyłania się obraz życia współczesnego: czytają „Wyborczą”, łoją wódę (choć zdarza się myśl: dopiero po zielu znajdujesz więc spokój), rzucają kurwami i gardzą światem. Ale to przecież nie wina autorów. Na takim świecie żyją.
 Diagnoza człowieka? Podczas lektury większości tekstów dźwięczał mi w głowie gdzieś zasłyszany tytuł: „Kroniki pustki”. Inga Iwasiów pisze: nie ma potrzeby gadania (...) na żaden temat, który by nie dotyczył spraw wielkich, ważnych i doniosłych, widać doniosłą sprawą jest brak spraw doniosłych.
 Ale i poszukiwacz metafizyki coś tu znajdzie: obecność „drugiego dna”, niosącej sens tajemnicy (w opowiadaniach Miłki O. Malzahna, Artura Liskowackiego, Krzysztofa Ćwiklińskiego), jej przeczucia (M. Płaczek) czy jej bolesnej, wyraźnej nieobecności (J. Sosnowski).

2. Jak?

 Podobno malarstwo abstrakcyjne wzięło się stąd, że malarze zdemaskowali swoje własne oszustwo: to, co widać na obrazie, to wcale nie są butelki, zdechłe zające i bitwy pod Grunwaldem – lecz tylko plamy i kreski, barwne warstwy farb. Podobnie jest w literaturze – i widać to w antologii. Jedni uważają, że zadaniem małej prozy jest dobra opowieść, z żywymi ludźmi i ciekawymi zdarzeniami, inni dzielą się z odbiorcą odkryciem, że opowiadanie nie składa się z ludzi i wydarzeń, lecz ze słów i znaków przestankowych. Ci pierwsi są w mniejszości, ale – na szczęście – są. Wśród nich nie tylko starzy układacze fabuł, jak Jerzy Sosnowski czy Artur Daniel Liskowacki, ale też najmłodszy autor z całej antologii, Michał Płaczek. Jest więc nadzieja (bo możliwość układania fabuł uwarunkowana jest przekonaniem, że świat ma sens). Na przeciwnym krańcu: Krzysztof Niewrzęda i jego słowotoki na jednym rymie, nieprzezroczyste języki Darka Foksa, Karola Maliszewskiego, Dawida Kaina (to sfery niższe, fizjologia języka), delikatne rytmizacje Brygidy Helbig i sfery wysokie, kierunek sacrum – mowa wzniosła (zjawisko wyjątkowe w tej antologii) – Krystyna Sakowicz. Pomiędzy – teksty dyskursywne bardziej niż narracyjne, z których autorzy czynią trybunę idei (na przykład najgorętszy z nich Anatol Ulman i jego rozpisany na głosy monolog z cyklu: „i wykończymy wszystkich obrzydliwców”).
 W finałowym opowiadaniu Zjadacz książek Lech M. Jakób pisze o torsjach z powodu literatury współczesnej. A jednak pisarze to lubią, to żywienie się sobą: pisać o pisaniu, tworzyć literaturę o literaturze albo przynajmniej o literatach. Czasem jest to autotematyczna zgrywa, jak w tekściku Zygmunta Stamma (znanego także jako Gertruda Jarząbek), czasem śmiertelna powaga, jak w Księgach Krystyny Sakowicz, która cytuje Borgesa, który cytuje Mallarmego: wszystko na świecie istnieje po to, aby skończyć się książką. (Nie sądziłem, że Mallarme to taki poeta – optymista). Dawid Kain, używając wyrażeń typu Byłem wtedy w kompletnej dupie, opowiada, że artystę trzeba męczyć, żeby tworzył arcydzieła, Krzysztof Ćwikliński w swoją narrację wplata esej o Kafce, o Lowrym... Bohater borgesowskiego opowiadania Marcina Bałczewskiego  zbliża się do odkrycia, że jest fikcją literacką, a narrator u Jerzego Pluty zdradza, że jest tylko ołówkiem, długopisem, piórem... Na koniec Lech M. Jakób podaje nam literaturę jako coś do jedzenia. I wygląda na to, że jest to raczej żarcie niż komunia.
 Reasumując, stwierdzić należy, że w dziele literackim „co?” od „jak?” oddzielić się nie da, pod warunkiem, że dzieło jest artystycznie udane i nie kłamie (wznioślej mówiąc: że piękno i prawda są tu jednym). Szczecińska antologia jest miejscami wymięta, niektóre strony są zamalowane na czarno, niektóre kartki pozlepiane czymś nieładnie pachnącym. Lecz jako całość warunek ten spełnia.



Latarnia Morska 1-2 (11-12) 2009 / 1 (13) 2010