Artur Nowaczewski "Elegia dla Iana Curtisa", Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2010, str. 46

Kategoria: port literacki Opublikowano: poniedziałek, 26 kwiecień 2010 Drukuj E-mail

Artur Nowaczewski (rocznik 1978), urodzony we Wrzeszczu, a mieszkający w Gdyni poeta i krytyk literacki, debiutował kilka lat temu zbiorem wierszy Commodore 64 - wyróżnionym Nagrodą Fundacji im. Ks. Janusza St. Pasierba i w Złotym Środku Poezji w Kutnie. Obecny tomik, Elegia dla Iana Curtisa, zawierający trzydzieści dwa utwory, jest drugim. Na jego podstawie, jeszcze przed wydaniem książkowym, powstało słuchowisko emitowane (2009 r.) w III programie czeskiego radia - Vltava.

Powiada poeta w krótkim posłowiu:
W latach studenckich muzyka Joy Division towarzyszyła mnie i moim przyjaciołom podczas domowych imprez. Piliśmy wina domowej roboty, gadaliśmy o podróżach, historii, literaturze i słuchaliśmy z winylowej płyty kawałków zespołu Iana Curtisa. Wtedy muzyka była tłem, to był nasz świat, jeszcze bezpieczny, ale nad którym już zbierały się czarne chmury.
Przyszedł czas, że skończyły się nasze wielkie miłości, rozpadły małżeństwa i stałe związki a my sami rozproszyliśmy się po świecie. I tak muzyka Joy Division stała się elegią poświęconą nam samym. Widzieliśmy w niej siebie, kiedyś, sprzed naszych osobistych katastrof. Zmarły przedwcześnie, w wieku 23 lat, Ian Curtis okazał się odpowiednim patronem dla tego utraconego czasu. Ian Curtis w moim życiu jako ktoś ważny, pokrewny, długo pozostawał nierozpoznany. Dopiero dziś jakoś splatam go z własnymi latami chmurnymi, durnymi. (...)

Tak, każde pokolenia ma swojego idola, swój symbol, swoja ikonę kojarzoną z okresem dojrzewania. Każde jest zanurzone w jakiejś rzeczywistości kulturowej. Artura Nowaczewskiego ruszał akurat Ian Curtis, Jacques Brel, znaczą dla niego wiele Jack Sparrow i Leon Zawodowiec. Naturalnie to punkt wyjścia, kulturowa inicjacja.
Wiersze A. Nowaczewskiego płyną niczym meandry rzeki, chcące porwać swoim nurtem. Trochę sprozaizowane, rzadko podniosłe, czasem refleksyjne, zdają się mówić "chodź z nami, czeka nas droga". To także swoista opowieść o zadziwieniach i utracie - świadomości utraty tego, co dla nas ważne. Ta świadomość utraty rodzi się dopiero w wieku dojrzałym.
A czasem odzywa się w tych utworach powściągana liryczna nuta, jak w wierszu "Malutkość i morze":

znaczy piszesz o czym? o Jakubie Paganelu.
o kim? o profesorze Paganelu
z "Dzieci kapitana Granta" - znajduję go
we mgle na mostku w postaci konika polnego.
konika? tak. Paganel opuścił na zawsze
ojczystą łąkę w Nowej Szkocji. w Halifaxie
usiadł na statek, którego imię "Polonia"
owad był widać roztargniony i zginąłby niechybnie
gdyby nie Karol Borchardt -
on dał mu schronienie, karmił, wyciskał sok z jabłka.
znaczy wzruszenie. bo dzielna malutkość.
przez cały Atlantyk aż do Gdyni (a Gdynia
z lat trzydziestych jak śwież diament
sepia rzucona w morze), noc w noc
Borchardt i mały konik, Jakub Paganel
podtrzymują się. pięknie! a potem?
wiesz co potem. konik umiera gdy już świta
łąka.