„Z pogranicza ciszy i światła” Małgorzaty Borzeszkowskiej

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: piątek, 11 czerwiec 2021 Drukuj E-mail

Stanisław Szwarc

 

…JEST NAJWIĘKSZYM NATURALNYM DAREM CZŁOWIEKA

Cóż to takiego? To imaginacja. Tak ją nazywa Olga Tokarczuk w barokowo rozbudowanym podtytule „Ksiąg Jakubowych”. Cieszy się tym darem Małgorzata Borzeszkowska w wierszach zamieszczonych w tomiku „Z pogranicza ciszy i światła”. Już sam tytuł uruchamia imaginację czytelnika.
Czym jest pogranicze ciszy i światła? A może należałoby dopisać w wyobraźni przecinek po słowie „pogranicza”? – „Z pogranicza, ciszy i światła” Tak sugerowałyby wiersze z początku książki, które wyraźnie wywodzą się z rozmaicie rozumianego pogranicza. Pogranicza przeszłości i teraźniejszości, ale także pogranicza kulturowego i narodowego zakorzenionego w świadomości człowieka. Czy to nie dziwne, że twórcy z Pomorza – tego gdańskiego i tego zachodniego nie do końca czują się na swoim. Jerzy Żelazny w powieści  „19 bułeczek” pisze o dziwnym zachowaniu psów z pomorskiego miasteczka – „Na tych szwargoczących nie szczekały, tylko na swoich.”

Poetka uruchamia imaginację i w zrujnowanym pałacu Zimdarsenów w Zdrzewnie koło Lęborka widzi, jak lato przysiada u widmowych drzwi / przez które schodzą się zewsząd / umarli - kiedyś tu żyli / teraz ogrzewają się w ciepłym / cieniu.
Opuszczona miejscowość w wierszu „Z pogranicza” wciąż egzystuje na pograniczu istnienia i rozpadu, a wyobraźnia podsuwa niezwykłe obrazy leśniczówki, która rozeszła się na różne strony / pamięci, leśnego cmentarzyku, gdzie palą się lampki listopadowych mchów, a zmarli zamykają na zawsze listę nieobecności. Na „Starym cmentarzu” cisza też niedzisiejsza, a na nagrobku z porcelanowego zdjęcia chłodno uśmiecha się / lowelas w meloniku, jest śmiertelnie niepoważny.
Wszystko to prowadzi do dobrze znanego wniosku, że ziemia trwa i trwa, / a my wciąż na pograniczu. Cóż stąd, że dobrze znanego, za to jak ubranego w dobrą poezję.

Doskonale rozumiem Małgorzatę Borzeszkowską, bo jest taki podmiejski cmentarzyk, który mijałem bardzo dawno temu, idąc na grzyby. Odwiedziłem go przed kilku laty i odtąd przychodzę tam co roku w maju, żeby zobaczyć w szczerym lesie łan konwalii falujący w rytm zarośniętych grobów z rosochatymi krzyżami z gałęzi postawionymi przez jakichś dobrych ludzi.

Trzeba daru imaginacji, żeby w jednym wierszu pod idyllicznym, wziętym z Kochanowskiego tytułem – „Wsi spokojna” połączyć łatwe zachwyty nad pięknem słowińskiego chyba skansenu z sięgnięciem do brutalnej prawdy o dawnej wsi – jedna / pierzyna i jedna para butów dla wszystkich / własnoręcznie tkane dywaniki i krajka pola / sześć kilometrów na dwa kroki /…/ prostowane gwoździe, stare radło i koklusz, / kubek kwaśnego mleka, wycug dla starych - // wsi spokojna zza rosochatego płotu / w skansenie.

Co było, nie ginie. I to piękne, i to przerażające. Imaginacja poetki nakłada na widok sanatorium – zapewne w Połczynie Zdroju – widmowy obraz  mieszczącego się tam w czasie wojny ośrodka Lebensbornu – miejsca germanizacji zrabowanych polskich dzieci, miejsca, gdzie kobiety mogły dyskretnie urodzić wartościowych rasowo obywateli Rzeszy. Stąd piękny cykl siedmiu wierszy powiązanych – jak na ironię – sentymentalną piosenką „Lili Marlen”.
Śpiewaj: „stand eine Laterne”, śpiewaj, / błyszczą strachem oczy, na spodniach / ciemnieje plama, obok kolebiąc się / przechodzi Lili Marlen, / kołysze w nabrzmiałym brzuchu przyszłość / Rzeszy – Jan/Johann wyłamuje palce, duka: / „Wie einst...”
Podwójne widzenie – tego co jest i tego co było jest darem nie tylko Małgorzaty Borzeszkowskiej. Także koty – magiczne stworzenia mające konszachty z zaświatami wieczorami siadają w szeregu / i wpatrują zielonymi oczami w punkt // bo tam na starej ławce / siedzi sztywno widmowa bona, / cała w pajęczynach i mgłach / lewą stopą wystukuje rytm // wtedy koty mruczą unisono / mruczando „Lili Marlen”.

Dla mieszkanki Pomorza – pewnie nie tylko dla niej – pograniczem jest Podlasie z jego niepowtarzalnym krajobrazem zbyt szerokiego płaszcza / nieba, zbyt jaskrawej chusty chmur farbowanych / zachodzącym słońcem, z jego katolicko-prawosławnym charakterem.
Pozornie banalne zachwyty nad urodą Podlasia poetka puentuje całkiem niebanalnie – Z Podlasia się wraca powoli - /…/ zawsze zostawiając za sobą niewiele znaczącą drobinę / siebie, żeby kiedyś w końcu móc je poskładać / w całkiem, ale to całkiem nowego siebie.

Z pewnym niepokojem rozpoczynałem lekturę sześciu wierszy składających się na drugą część tomiku - „Ciszę”. Wierszy poświeconych temu, co ważne, temu, o czym poecie wypada napisać. To bardzo niebezpieczne tematy.
Sowieckie łagry, Katyń, gdański Grudzień ’70, stan wojenny ’81. Pisanie wierszy poświęconych tym wydarzeniom to ciężkie wyzwanie żeby zachować harmonię między sercem i rozumem. Serce nakazuje wzniosłość, wysokie natężenie emocji, rozum skłania do przemyślanego skonstruowania tekstu poetyckiego.
Wyobraźnia często podpowiada Autorce konsekwentną stylizację wierszy, jednak ubranie dramatycznych wydarzeń na Wybrzeżu w szaty Bożego Narodzenia, to chwyt, który zbyt łatwo sam się narzuca i chwilami razi sztucznością.
Potem zagrają megafony / pobudzą pasterzy dźwigów / i ruszą do stoczni – naiwne anioły / z kanapką ze smalcem w kieszeniach. („Święta ’70. Czarny czwartek”)
Na ulice wyszły zwierzęta / mówić ludzkimi głosami / coś o stanie rzeczy. (Grudzień ‘81”)
Cóż, trzeba mistrzostwa Broniewskiego albo Słonimskiego, żeby zawołanie: „Bagnet na broń” albo ogłoszenie alarmu dla miasta Warszawy znalazły przejmujący odzew u odbiorców.

Jednak ten sam sposób obrazowania sprawdził się w „meteorologicznym” wierszu „Bestia ze wschodu”. Przyznam, że dopiero niedawno spotkałem się z takim określeniem potężnego wyżu syberyjskiego, który niesie Europie trzaskający mróz.

nadciąga bestia ze wschodu
cała w bieli,
nadciąga bestia, głoszą
telewizyjni przepowiadacze
/…/
a w Mińsku i Grodnie mgły i dymy,
a w Lidzie i Homlu czarne zacieki na śniegu,
pokot w zabłoconych celach
/…/
w podkutych butach
nadciąga bestia

Sporo takich niecodziennych skojarzeń w wierszach Małgorzaty Borzeszkowskiej, zwłaszcza w „Świetle” – ostatniej części tomiku. Te pięć wierszy niesie uspokojenie i wyciszenie emocji.
Okazuje się, że o Wigilii można mówić bez sztampowych rekwizytów, kierując uwagę na to, co w tym święcie najważniejsze, czyli…

Oczekiwanie

błogosławiona cisza  między czterema ścianami, gładka
i pachnąca ogniem

błogosławiona cisza dawno narodzona, haftowana
oddechem, biała jak krochmalony obrus babci,
pod którym leżą słowa

a nad stołem gwiazda jak kropla, ależ będzie
brzęk i huk, kiedy spadnie,
roztańczy się ziemia,

na razie czekamy na pierwszą
nutę

Czy Bóg patrzy na mnie przez przetarte liście?

Czy pandemiczna kwarantanna może wywołać skojarzenia z „Dekameronem”?
Czy ziemia drży, czy to niebo ociera się o morenowe wzgórza?

Warto poszukać odpowiedzi na te pytania i zagrać razem z Małgorzatą Borzeszkowską w grę imaginacji, która jest największym naturalnym darem człowieka.

Małgorzata Borzeszkowska „Z pogranicza ciszy i światła”, Wydawnictwo PISARZE.PL,  Warszawa 2021, str. 42

Stanisław Szwarc