Blask oczu Stachury

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: wtorek, 25 sierpień 2020 Drukuj E-mail

Jerzy Żelazny

Żale Agatona

Zacząłem ten tekst pisać osiemnastego sierpnia. Za chwilę powiem dlaczego.
Kilka dni temu szperając na półkach swej domowej biblioteczki, by wybrać książkę do czytania – lubię wracać do dawnych lektur – natknąłem się na powieść Złoty pelikan gdańskiego pisarza Stefana Chwina. Zdziwiła mnie ta książka – nie pamiętałem, że ją posiadam. Czyżbym kupił i nie przeczytał? To mi się zdarza, ale nie wobec takiego pisarza jak Stefan Chwin. Zacząłem czytać, tekst wydał mi się całkiem nieznany, ale do czasu - gdy doczytałem do miejsca, w którym głównego bohatera powieści na dworcu gdańskim zaczepia żebrząca dziewczyna, przyszło raptem olśnienie – znam tę powieść, przypomniał mi się jej plan. W zarysie oczywiście. Przestałem przebierać w książkach, postanowiłem, przeczytać powieść Stefana Chwina jeszcze raz, bo to nader interesująca i mądra proza.

 Przygoda z książką Stefana Chwina przypomniała mi inne zdarzenie, właśnie z 18 sierpnia, ale  sprzed trzech lat. Oczywiście nie było czymś nadzwyczajnym, a jednak…
Lubię ze swej biblioteczki wyciągnąć  - jak już wspomniałem – książkę, którą nabyłem powiedzmy trzydzieści albo i więcej lat temu, by sobie ją przypomnieć, odświeżyć przeżycia związane z jej lekturą przed laty. Oczywiście nie zawsze to się udaje – pamięć nie emituje żadnych wzruszeń ani refleksji związanych z dawną lekturą, jest bezbarwna, zwyczajnie - niewiele pamiętam, co przecież nie jest takie dziwne – jedne książki zapamiętuje się na zawsze, inne pamięta się przez pewien okres, a jeszcze inne zacierają się w pamięci po krótkim czasie.

 Przeważnie wybieram książki na chybił trafił. No może z jakiegoś kręgu, na przykład z określonych serii wydawniczych; w czasach peerelowskich ulubioną moją serią była ta o nazwie Nike warszawskiego wydawnictwa Czytelnik. Wydawano pod tym znakiem najwybitniejsze dzieła autorów europejskich i światowych. Mam kilkadziesiąt książek tej serii. Czasem sięgam po którąś pozycję z serii Jednorożec Państwowego Instytutu Wydawniczego - to przeważnie niewielkie objętościowo książki, takie na jeden wieczór, wydawano w tej serii utwory literatury światowej, jak również polskiej, a była to najczęściej polska klasyka. Oczywiście mógłbym wymienić jeszcze kilka podobnych serii wydawniczych, jak choćby modną w latach siedemdziesiątych poprzedniego wieku serię literatury iberoamerykańskiej, którą pracowicie wydawała krakowska zasłużona oficyna wydawnicza, czyli Wydawnictwo Literackie.

 Mam ulubione książki, po które sięgam co jakiś czas, na przykład  Williama Faulknera Światłość w sierpniu albo po którąś z książek czeskiego pisarza Bohumila Hrabala, a z polskich autorów moim ulubionym pisarzem jest Wiesław Myśliwski, jego siedem powieści trzymam na samym wierzchu mojej biblioteczki, bo są to niezwykle piękne i mądre powieści, ukazujące sugestywnie polską rzeczywistość społeczną od czasów tuż powojennych do jak najbardziej współczesnych.
Mam też niejako pod ręką  dzieła Olgi Tokarczuk z czasów przed jej Noblem, chętnie wracam do jej powieści Prawiek i inne czasy. Bardziej mnie zachwyca niż późniejsi Bieguni. Oczywiście Księgi Jakubowe to szczyt pisarskiego kunsztu Noblistki.

 Mam półkę z książkami krytycznoliterackimi; jest niezbyt bogata, ale trochę się nazbierało, jest w czym wybierać. I właśnie w tamtym dniu 18 sierpnia przed trzema laty zachciało mi się zajrzeć do książki Józefa Hena Ja, Michał z Montaigne, bo wspaniała to ksiąka, można ją czytać urywkami, co czasem czynię. Pomyliłem się i zamiast książkę Hena wyciągnąłem Krzysztofa Rutkowskiego ( pisarz, historyk literatury, eseista) Ani było, ani jest - to zbiór szkiców literackich z początków lat osiemdziesiątych poprzedniego wieku. ( Łatwo je pomylić, gdyż wydane przez SW Czytelnik w podobnej szacie graficznej i twardej oprawie.)
 Otworzyłem książkę Rutkowskiego na chybił-trafił i zaskoczył mnie tytuł  Poeta jak nikt - to dość obszerny artykuł o twórczości Edwarda Stachury; postanowiłem go sobie przypomnieć, bo Stachura to dla mnie ważny twórca, nie tylko  z powodu jego dokonań  literackich i rozgłosu, jaki utrwalił się o jego życiu.

 Przeczytałem pierwsze zdanie eseju Rutkowskiego - „Edward Jerzy Stachura urodził się 18 VIII 1937 roku…” A niech to! Przecież dzisiaj jest osiemnasty sierpnia, a więc całkiem okrągła rocznica jego urodzin - gdyby Stachura żył, właśnie obchodziłby osiemdziesiątą rocznicę. To było, przypominam, trzy lata temu, dzisiaj miałby osiemdziesiąt trzy. Wyobrażacie sobie Stachurę w tym wieku?
Oczywiście nie znałem dokładnej daty urodzenia Stachury, ale gdyby mnie ktoś zapytał o rok jego narodzin, być może odpowiedziałbym trafnie, a jeśli bym się pomylił to pewnie o rok, góra dwa lata. Znałem Stachurę osobiście, ale nasza znajomość była dość powierzchowna, krótkotrwała. Zetknęliśmy się z sobą na początku 1957 roku, podczas spotkania grupy literackiej Helikon, którą stworzyli studenci UMK w Toruniu. Stachura kilka razy brał udział w spotkaniach naszej grupy, chociaż nie był studentem UMK. Zaprosił go Janusz Żernicki, ( właściwie Janusz Kwiatkowski, Żernicki to jego pseudonim literacki) poeta, jeden z najważniejszych młodych poetów w tamtym czasie. Stachura mieszkał z rodzicami w Aleksandrowie Kujawskim, a to z Torunia odległość na rzut beretem. Z Żernickim znali się z liceum w Ciechocinku, w którym obydwaj pobierali naukę, chociaż egzamin maturalny Stachura zdawał w Gdyni. Oczywiście nie pamiętam, czego dotyczyły nasze rozmowy, pewnie spraw związanych z poezją, bo Stachura na inne tematy wypowiadał się niechętnie; pewne też na temat pisma Helikon, którego byłem współtwórcą.

Zastanawia mnie, jakby wyglądała twarz przeszło osiemdziesięcioletniego Steda? Wówczas to był dwudziestoletni chłopak. Zapewne bym go nie poznał. A jeszcze dziś pamiętam tę twarz,  zwłaszcza jego oczy, w których pełgał jakiś ostry blask, dociekliwy, agresywny, ale była to agresja intelektualna, ciekawość świata w jego najróżniejszych przejawach, te oczy napełniały się też mgłą zamyślenia, refleksji i jakimś poetyckim tchnieniem.
Czy nadał igrałby na twarzy osiemdziesięciolatka ten poblask ciekawości ludzi, otaczającego świata, to wgłębianie się myślami w istotę życia, w tajemnicę bytowania? Znając jego dalsze losy, to ustawiczne łaknienie poetyckich doznań, jej zgłębianie zwłaszcza w zakresie formy, te refleksy nadal byłyby widoczne?  Być może miałyby inną barwę, dojrzalszą albo wprost przeciwnie, znikłoby z niej owo oczarowanie barwami świata, radość z przeżywania  każdej chwili. Nie widziałem go śpiewającego swe wiersze – jaki miały blask jego oczy podczas tych koncertów?

Nigdy więcej nie spotkałem Edwarda Stachury, czego żałuję oczywiście. Moja to wina, gdyż gwałtownie przeniosłem się w inny rejon kraju, na wiele lat odsunąłem się od  spraw literatury. I jeśli sporo mogę powiedzieć o losie Steda, o jego twórczości, to znam z relacji innych, z dość bogatej literatury omawiającej to niezwykłe zjawisko, jakim była twórczość Stachury. I jego życie.
Rozstał się z ziemskim bytowaniem tragicznie – przecież każda śmierć jest tragiczna, zwłaszcza gdy ma się dopiero 42 lata. A we mnie utrwalił się obraz młodego chłopaka o niespokojnych oczach, pełnych zastanawiającego blasku.
Czy był w jego oczach rzeczywiście ten niezwykły blask, czy jest to tylko moje wyobrażenie jego młodzieńczych spojrzeń? Stąd mój żal, że nigdy więcej nie ujrzałem tych oczu…
                                      
Jerzy Agaton Żelazny

 

Przeczytaj też u nas inne teksty J. Żelaznego, w tym fragmenty nowej powieści Śmiech Chryzypa, a także recenzje jego książek: Duchy polanowskich wzgórz (2006), Ptaki Świętej Góry (2010), Za wcześnie do nieba (2010), 19 bułeczek (2011), Fatałaszki (2013), Tango we mgle (2014), Kichający słoń (2018), Trzynasta (2018)