„Kołatanie” Macieja Bieszczada
Jolanta Szwarc
NIC STAŁEGO, NIC PEWNEGO
Jęczeć nad minionym nieszczęściem,
to najlepszy sposób, by przyciągnąć inne
William Szekspir
Swój najnowszy tomik poetycki Maciej Bieszczad zaczyna wierszem „Lekcje”, po którym następuje drugi – „Parodos”.
O – pomyślałam sobie, zaglądając na koniec książki – jest, jest „Exodos”, a więc trzymam w rękach coś, co ma przypominać tragedię grecką. Dwa stanowiska i zero porozumienia, fatum, wieczna, wykańczająca – jakby to młodzi powiedzieli – trauma kończąca się śmiercią.
Wracam do początku. Wiersz „Lekcje” wydaje się prologiem. Oboje mieszkali w starej szkole pod lasem, ale nie prowadzą ze sobą dialogu, za to słońce podwójnie zachodzi, jakby dla każdego z osobna. Trzymali mnie na kolanach, / przed nami dogasało palenisko. Jakoś nikt nie kwapił się, żeby podtrzymać ognisko domowe. Pod koniec jakby ci, którzy trzymali chłopca na kolanach zniknęli. Nowa zwrotka, nowa scenka. Została w spadku stara szkoła – dobre, pełne wspomnień miejsce na rodzinne, wakacyjne wyjazdy. Podmiot liryczny wyzna – Leżeliśmy na skrzypiących łóżkach / przy lampie naftowej – ja i moi rodzice. / Ciocia dyskretnie milczała, / wujek bez przerwy opowiadał o górze Fudżi. / Gdzie to jest teraz? Powiedz mi iskierko.
Fudżi, Olimp, Ślęża – na ogół pojedyncze góry stawały się miejscem kultu. Zamieszkiwały je duchy zmarłych i złe moce. Budziły zarówno ciekawość jak i strach.
O górze Fudżi już wujek nie opowiada. Gdzie to jest teraz? Pan Bóg raczy wiedzieć. Iskierka też nie powie. Pomyślałam sobie – a może ten tomik odpowie mi na podstawowe egzystencjalne pytania i nie będę powtarzała za Wyspiańskim:
„Jakżeż ja się uspokoję-
Pełne strachu oczy moje,
Pełne grozy myśli moje,
Pełne trwogi serce moje,
Pełne drżenia piersi moje-
Jakżeż ja się uspokoję...”
Tymczasem scena się zaludnia. Wchodzi chór i odśpiewuje swoją pierwszą pieśń - „Parodos”. Wprowadza w liryczne gdybanie. Ale jakby zapadła noc, tak bez powodu, zamierzchła – to bym szukała innych źródeł światła, opierając się na słowach Ewangelii według św. Mateusza – „Szukajcie, a znajdziecie”. Myślę, że prądu i świec starczyłoby na dość długo, jednak lęk o rodzinę nie dawałby spokoju ojcu, który musiał się zająć innymi sprawami, dlatego poeta domyśla się – wybrałbyś najpewniej zawczasu / tych, którzy utwierdzaliby zlęknionych, że będziesz jeszcze / bardziej obecny niż do tej pory byłeś.
Jednak wszyscy wiemy, że żaden opiekun dzieciom Ojca nie zastąpi. Ledwo się dzieci z oka spuści, rozbisurmanią się, zdewastują otoczenie. To opiekunowie doprowadzili do tego, że wiedziony miłością zostałeś witany wrzaskiem i jazgotem chłopców / rzucających kamieniami w twoją stronę.
Ci, którym zostały powierzone najważniejsze sprawy, zawiedli.
Mam minorowy nastrój. Teraz powinny epejsodiony przeplatać się ze stasimonami, powinna popłynąć akcja. Coś mi się majaczy, coś mi się marzy. Szukam stałych punktów. zahaczenia, stabilnych konstrukcji, a przecież lata płyną i „wszystko” – przepraszam Wisławę Szymborską, że błędnie użyłam tego zarozumiałego słowa i poprawiam się – wiele rzeczy, spraw ulega zmianom, dodatkowym wzmocnieniom konstrukcji, wręcz przebudowom.
Prowadzenie dialogu współcześnie jest takie jak w piosence Fisza – „Bla, bla, bla // Nie rozmawiamy ze sobą wcale. Każdy z nas kryje gdzieś w głębi smutki i żale. / Tak właśnie jest. / Tylko dzień dobry, jak leci, w porządku, do jutra. / Takie bla, bla, bla, ukrywamy prawdę / nie gadamy o niej wcale.”
Zaczynamy dostrzegać, że rozmawiamy do wewnątrz. Kiedy mówię połykam nieforemne kamienie. Czytam i zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej, gdyby podmiot liryczny nie obciążał żołądka i wypluł je. Jednak on myśli inaczej. Po co ma rozmawiać ze współczesnym człowiekiem, kiedy może pogadać z Hiobem. Człowiek ten wiele przeżył i wie, i otwarcie mówi – To czego się bałem, nawiedziło mnie, / a to przed czym drżałem, / przyszło na mnie, a poza tym – Moje dni są szybsze niż tkackie czółenka / i przemijają bez nadziei. Oto co usłyszał podmiot liryczny od człowieka udręczonego fizycznie i psychicznie, ale później sowicie nagrodzonego. Jak już o tej nagrodzie wiemy, to nie może być mowy o braku nadziei. Coraz więcej nieufności nabieram do stwierdzenia, że okala nas morze ciemności, że czyha jakaś „Obława” i straszą „Tajemnice”.
Poeto, porozmawiaj ze mną. Zapytaj. Odpowiem wierszem Hasana al Basri – „Zapytałem dziecko ze świeczką: / "Skąd to światło?"/ Dziecko zdmuchnęło świeczkę i odpowiedziało: / "Powiedz mi, gdzie znikło światło, / a ja ci powiem, skąd się pojawiło."”
Opowiem ci, po co jest ciemność, a po co jasność. Co się robi po ciemku, a co za dnia. Jak ściemniać i jak rozjaśniać. Jak smakować nie rozgryzając do końca całego świata. Jakże byśmy zubożyli słownictwo, ile stracilibyśmy związków frazeologicznych, gdyby odkryć wszystkie tajemnice. Wyraz „tajemnica” przestałby istnieć. Wszystko byłoby odkryte i jasne. Wtedy dopiero politycy mówiliby, że posiadają we wszystkich tematach wiedzę ostateczną – jak wszyscy zresztą. Ta wiedza o wszystkim by ich zmiotła. Życie by się toczyło bez problemu. Wiedzielibyśmy, co jest tutaj, a co tam. Nekrologi nie sprawiałyby na nas najmniejszego wrażenia. Tak jak nikt nawet okiem nie mrugnie, kiedy przejeżdża przez bezpieczny most na drugą stronę Warty w Poznaniu.
Widzisz, poeto, zaczynam pisać nie tylko w swoim imieniu, podszywam się pod „my”. Wydaje mi się, że to bezpieczniejsze. My – to już siła, mówię nie tylko w swoim imieniu, dlatego mając za sobą oddział, mogę kogoś indywidualnego przycisnąć. Czy wpadłbyś na to sam, gdyby Księga / nie postanowiła wrócić, gdybyś do niej nie zajrzał / i nie pozwolił jej opowieściom, jej obietnicom, jej przestrogom, // zatrzymać cię któregoś wieczoru, kiedy jedni poszli do kina, // inni na kręgle do baru, ty natomiast usłyszałbyś jak potrafi wołać.
Po „Ulewie” – „Powrót”. Wiersz, w którym aż roi się od czasowników w trybie rozkazującym: nie otwieraj, rzuć, wyłącz, wpuść, poszukaj, spójrz, przysiądź się, nie pytaj, nie wyjaśniaj, zgódź się, zwracaj, skręcaj, zawracaj, stań, myśl.
Nie lubię jak ktoś mi rozkazuje. Całe życie chodzę własnymi ścieżkami i będę chodziła. Wtedy odpowiedzialność za każdy krok wezmę na siebie. Nie będę zrzucała winy na innych i nie ważne, czy ten inny będzie poetą, czy dyrektorem. Nie boję się podsłuchującej Księgi, zaglądam do niej, nie rezygnując z pójścia do kina. Zawsze znajdę parę chwil, jeśli będę miała taką potrzebę.
Spojrzałam na dziewięcioletnią dziewczynkę, która po operacji laserem zobaczyła świat. Jej oczy oddzieliły ciemność od jasności. A teraz stoję w lustrze. Są nas dwie. Stoimy „Twarzą w twarz”. Czytam głośno ten wiersz, rapuję. Przypomniałam sobie, że w szufladzie mam spękane po upadku lusterko. Rapuję i patrzę w nie, moje twarze się mnożą, rytmicznie otwierają usta. Niechcąco stworzyłam chór raperów, dodaję do tekstu parę drapieżnych słów, by wzmocnić wypowiedź. W końcu coś się dzieje na tej ulicy. Dzień dobry. Nic się nie zmieniłeś, Stwórco dębów i Plejad. Dzięki Ci, że nie przykułeś na dłużej do łóżka podmiotu lirycznego. Cieszę się, że ukazał się już zdrowy z promieniami słońca na sobie. O, nawet się rozgadał w następnych wierszach. Opowiada o przetrzymywanych w szkatułce zdjęciach ludzi, którzy umarli. Nie przekonujcie mnie, że taka i tylko taka / jest nieśmiertelność. Myślę, że nikt nie przekona przekonanego. Czytam dalej. Nie byliśmy od początku powołani do śmierci, / co to to nie, nie dajmy się nabrać, // gdyby tak było, radowalibyśmy się na samą myśl / o niej.
„Ja” liryczne nie chce, ja nie dyskutuję. Niech każdy czytelnik z osobna rozważa problemy życia i śmierci. Bo co zrobisz, jeśli nic nie zrobisz? Ściągniesz Boga na linach i będziesz pociągał za sznurki? Wszyscy wiemy, że to nie jest możliwe, a więc „niech się dzieje wola Nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba” – czy powinnam to powtórzyć za Rejentem, który był zawzięty, przebiegły i udawał pobożnego? Moja matka często mi powtarzała – „Pamiętaj, modli się pod figurą, a diabła ma za skórą.”
Czytam „Credo” napisane przez poetę. Zła właścicielka sklepu jubilerskiego nie pozwala żebrać człowiekowi bez nóg. Podchodzę do niego i pytam: / „Czy czegoś potrzebujesz? Nie jest ci zimno?” / Trzeba zejść niżej, żeby coś zrozumieć. /…/ Podniósłbym go, / zabrał jak najdalej z tego miejsca, w którym / krzyżują się martwe nadzieje. „Cokolwiek się wydarzy” – / mówiąc to patrzy na mnie – „cokolwiek to będzie nie zmienię zdania / i nieprzerwanie będę twierdził, że Bóg jest dobry. Najlepszy.”
Rzeczywiście, Bóg jest najlepszy, a ten wspaniały podmiot liryczny dlaczego nie podniósł kaleki i nie zabrał do siebie, nie udzielił pomocy, przecież wiedział, że takie działanie byłoby najwłaściwsze. Są ludzie jak poseł Marcin Świetlicki, którzy otwierają swój dom przed potrzebującymi.
„Werdykt” będzie sprawiedliwy. Nie każdy przeżyje takie doświadczenia jak Daniel, ale i nie do każdego lwa Pan Bóg wyśle anioła, żeby mu paszczę zamknął.
Teraz czas na wiersz tytułowy – „Kołatanie”. Najbardziej przemówiły do mnie słowa, że kołatać trzeba / regularnie i mocno, całym sobą. / Przypadkowe puk, puk, / pod presją paniki, / niczego nie naprawi.
Jasne, pod presją paniki to dopiero będzie łomot. Kołatanie, dobijanie się, głośno, całym sobą, bez przerwy, to przecież jest straszne. Ja bym oszalała. Przecież mówi się, żeby nie czynić drugiemu co nam niemiłe, lub inaczej – „Czyń innym tak, jakbyś chciał, aby tobie czyniono.” Mam wybór – albo nie krzywdzić innych, albo udzielać się w robieniu dobra. Seneka pisał do Lucyliusza: „Żyj z niższymi tak, jak chciałbyś, aby wyższy żył z tobą.” No przecież nie pragnę, by Bóg bez przerwy do mnie łomotał. Postaram się jak najmniej zawracać Mu głowę.
Trudno, znowu mam to, czego nie lubię.
Zainteresował mnie tytuł wiersza „Najtrudniejsze rozmowy”, a tam nie ma rozmów, jest życzliwe pouczanie, zupełnie jak mojej teściowej: „Mówię ci, Jolu, zrób tak, a zobaczysz, że będzie dobrze.” I bardzo często nie było dobrze. Do tej pory słyszę kołatanie mamy i mojego serca. No i tak to już jest. Po latach dostatku porywają nas bezwzględne / hałdy chorób, niepowodzeń, ludzkiego błota. / Czas się łuszczy. Powątpiewanie przyciąga bestie.
Kończy się przedstawienie. „Exodos” zaraz wybrzmi. Zgasło ognisko. Zgasło życie, a jednak to jeszcze nie koniec świata. Wujek już nie będzie opowiadał o świętej górze w Japonii, która nadal pozostanie tajemnicą.
Ta sama sztuka tak samo zaczyna się i kończy, tylko środki nie zawsze wypełniają te same myśli.
Maciej Bieszczad swoim tomikiem wierszy zaraża nas uważnym spojrzeniem na życie. Po opuszczeniu starej szkoły trzeba ciągle szukać nowych nośników wiedzy. Myśleć i mieć oczy i uszy otwarte. Widzieć człowieka i umieć go szanować, a więc z całym szacunkiem dziękuję Panu, Panie Bieszczad za ciekawe, inspirujące wiersze.
Maciej Bieszczad „Kołatanie”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2018, str. 48
Jolanta Szwarc
Przeczytaj też u nas recenzję zbioru poetyckiego M. Bieszczada Pogrzeby wróbli (2017) – autorstwa Ewy Witke