Poezja i żywioł*
Zbigniew Jankowski
1.
Pod naszymi domami szumi morze. Gdziekolwiek w tym mieście pójdziemy, słychać Bałtyk. Nie można od niego oderwać słuchu ani oczu. Podniesione spojrzenie rozprzestrzenia się w mewach, o których wiemy, że przed chwilą odbiły się od morza. Tu każda ulica ma swój nagły wiatr, świeży i gęsty jak woda, bijący wilgotną płetwą po twarzy. Tu żywioł wchodzi w słowo, w pół słowa, zamyka nam usta. Tu, na styku, na szczycie żywiołów, nie wymyśla się wierszy, nie podejmuje morskiego tematu, ale się wobec niego staje z całym wewnętrznym morzem człowieka i artysty, z wyzwolonym przez żywioł własnym obszarem niepokoju i pytań, przerastających nas często metafizycznym wymiarem i potrzebnym poezji głębokim patosem. Tutaj, między lądem, morzem i przygniatającym żagle bezkresem, poezja otwiera swój region najwyższy, który Józef Czechowicz nazwał jej piątą warstwą i w którym pytanie, jak w wierszu Mieczysława Jastruna, można pozostawić bez odpowiedzi: Kto rozkołysał tę wielką kołyskę.
Żywioł, ten, powiedziałbym, patos namacalnego świata, najbliższy jest sztuce, tkwi w niej immanentnie, ona bowiem sama jest jakby kontynuacją żywiołu, jego uczłowieczoną modulacją. Dlatego, jak to już kiedyś sformułowałem – autentyczny poeta nie pisze na temat morza, ale morzem na temat siebie.
Takie stwierdzenie, jeśli nie ma być połyskliwym ogólnikiem, wymaga kilku dopowiedzeń.
2.
Poezję, która szeroko, bo aż po krańce poetyckiej osobowości, odwołuje się do żywiołu, chciałbym rozumieć nade wszystko jako wezwanie do autentyczności, do wyzwolenia człowieka w nim samym. Będzie to poezja odrzucająca jak puste muszle, wszelkie pozbawione emocjonalnego i zindywidualizowanego życia formy i skostnienia artystyczne, filozoficzne i moralne. Będzie to poezja tworząca uwrażliwienia filozoficzno-etyczne, przyśpieszające nieustanny rozwój wewnętrzny jednostki, a przez nią – zbiorowości ludzkiej. Więc – poezja żywej świadomości, myślącego sumienia.
Taki program, rozumiany dogłębnie i konsekwentnie, zobowiązuje również, albo nawet przede wszystkim samego poetę. Tak, przestał być wieszczem. Ale jeśli – choćby otoczony najmniejszą „parafią” – głosi moralność, musi być jej pierwszym i czynnym wyznawcą. Rozbrat między przygłuszoną w życiu codziennym wrażliwością moralną poety i jego realizowaną w wierszach wrażliwością estetyczną, byłby rozbratem między treścią a formą, jakby oddzielnym wymyślaniem moralności dla sztuki, byłby, w moim odczuciu, fałszem. Purytanizm? Ależ to właśnie romantyzm, który miażdżył purytańskie normy i prawidła, który zbratał poezję z morskim żywiołem – podnosił ją do godności sztuki moralnej!
Czujność moralna w różnych wersjach artystycznych i filozoficznych jest także właściwością najwybitniejszych poetów współczesnych, nie ma jej natomiast albo występuje w formach skarłowaciałych, u poetów pozbawionych żywiołu emocjonalnego, u różnego autoramentu poezjujących polonistów. I nie chodzi mi tutaj o to, że poeta skończył polonistykę, chodzi o to, że polonistyka „wykończyła” jego poezję, obezwładniła jej autentyczny nurt. Na polonistykę poetycką, na lingwistyczne igraszki słowem lub ożywianie ubiegłowiecznych konwencji poetyckich, np. form klasycznych, może sobie pozwolić osobowość żywiołowa, poeta z wewnętrznym morzem, jak Zbigniew Bieńkowski, którego każdorazowym źródłem wypowiedzi jest to, co określił w jednym ze swoich „Trzech poematów”: Gdziekolwiek jestem, stoję nad brzegiem wezbranego obszaru, o którym nie wiem nawet, czy na pewno istnieje.
3.
Stawiając na poezję modulowanego żywiołu, stawiam także na śmiałość wyobraźni. To właśnie poezja budująca w człowieku przestrzenie filozoficzne i moralne, poezja swoim autentyzmem i naturalnością rozpierająca coraz węższe gardła współczesnych specjalizacji – musi widzieć i przewidywać jak najdalej, przemawiać maksymalizmem i nieskończonością, tworzyć w nas to, co Teilhard de Chardin nazwał „zmysłem kosmicznym”. Bo oto zaledwie stwierdziliśmy, jak Lundkvist: Nawet morze jest więźniem. Nawet wiatr, a już obudziliśmy sobą nowy żywioł – kosmos. To jakby wyolbrzymiło się i uniosło nad nami pokonane morze. W kropli oceanu przemówił ocean kropel. Jest sprawą poetyckiej wyobraźni, aby każda z nich opowiedziała nową nieskończoność. Poezję bowiem rozumiem jako wieczne przywłaszczanie niemożliwego.
Ale współczesny poeta-polonista nie zdołał się jeszcze nawet zdumieć, nawet przerazić ukosmicznieniem człowieka. Jak kura w piasku grzebie w słowach gdacząc błyszczącym szkiełkom skojarzeń, frazeologicznym zlepkom lub starej, neoklasycystycznej skorupie. W epoce przestrzennego bezmiaru taki poeta wydziobuje sobie w słowniku horyzont na kurzą miarę.
Tymczasem poezja, to nie jeszcze jedna filologiczna specjalizacja, ale praca „pośrodku żywiołów”. Poczynania filologiczne i lingwistyczne mają dla niej wartość o tyle, o ile poetycki temperament wyzwalają, a nie dławią, o ile potrafią artystyczny żywioł modulować, a nie gasić. Bo właśnie najbardziej wzniosłym i jedynym chyba sensownym celem poezji jest nieustannie uświadamiane i korygowane sobą jak najżywsze życie. Taka twórczość intensyfikuje etycznie i estetycznie również samego poetę, buduje jego strukturę wewnętrzną, za życie odwdzięcza się życiem. Sprawia, że jego wiersze, nawet nieczytane przez nikogo, zachowują ludzki, więc także poetycki sens.
Kołobrzeg 1971 r.
Zbigniew Jankowski
---------------------------------------
*Tekst opublikowany w "Węzłach" (1972)
W związku z powyższym tekstem patrz: Jacek Klimżyński "Reda w gęstniejącej mgle"