„Ładne kwiatki” Artura Grabowskiego

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: sobota, 08 grudzień 2018 Drukuj E-mail

Leszek Żuliński

NOWA DYKCJA, INNY ŚWIAT

Od pewnego czasu stykam się z tomikami, o których autorach wiedziałem nic albo niewiele. Ci autorzy (polscy) przebywali lub nadal przebywają za granicą, mają solidne wykształcenie, a ich dotychczasowy dorobek literacki jest warty atencji. Tak czy owak zalew książek poetyckich jest tak duży, że my, krytycy, już za tym nie nadążamy.
To samo dotyczy Artura Grabowskiego, o którym dotychczas nic nie słyszałem. Dlatego przytaczam w całości jego niepospolity biogram: Artur Grabowski – rocznik 67’, dzieciństwo spędził w Krakowie, wczesną młodość w Nowej Hucie, potem trochę osiadł w Londynie, na trochę w Rzymie, dużo czasu spędził na południu Europy; studiowała polonistykę i filozofię, ponad trzy lata wykładał na amerykańskich uniwersytetach, kilka miesięcy żył w Indiach. Pisze we wszystkich rodzajach i gatunkach, pracuje jako dramaturg w teatrach, prowadzi warsztaty dla twórców, wykłada na Uniwersytecie Jagiellońskim. (…) Opublikował 6 tomów wierszy, ponad 8 dramatów, traktaty teoretyczne o wierszu i o dramacie, 3 zbiory esejów o literaturze nowoczesnej, o teatrze i o malarstwie., powieść w formie dziennika i kilka opowiadań, przekłady z angielskiego i włoskiego.

Niesłychany to biogram, choć z drugiej strony autor ma już 51 lat, co ten dorobek czyni oczywistym. Dlaczego o nim nie słyszałem, to diabli wiedzą (mea culpa!). Ale tak się porobiło, że żaden krytyk nie nadąża już za wszystkimi nowymi książkami.
Teraz mam za sobą lekturę tego tomiku i tylko do niej mogę się ograniczyć. Za to z satysfakcją.

Zacznijmy od tego, że książka ma charakter „hybrydowy”. To znaczy, że obok dominujących tu wierszy są teksty mające dykcję prozatorską. Choć ona bliska jest liryce, jednak liryką nie jest. Innymi słowy mówiąc, autor nie trzyma się tradycyjnych standardów i oferuje nam poniekąd nowy moduł. Nie sądzę, aby była to zaraz rewolucja, jednak doceniam „inność autorską”. Szukajcie, a się wyróżnicie! I Grabowskiemu nieźle to się udaje.
Jednak pozwólcie, że przede wszystkim zajmę się klasycznymi wierszami. Chociaż jakie one tam klasyczne – cymes Grabowskiego tkwi właśnie w jego własnym języku.

Na początku lektury zaintrygował mnie sensualizm tych wierszy. Oto wiersz pt. Podryw (albo nie): Dziewczyny wchodzą, wychodzą: kupują małe kanapki. / Na kolację? A może już na śniadanie? Na zapas, zawczasu. / Kolistym ruchem wsuwają włosy za ucho, w napięciu / Wbijają wzrok w boazerię, żebym nie widział, że one wiedzą. / Że patrzę, ale tak, żebym ja wiedział, że one wiedzą… Unoszą / Ciężarne wolną niewolą wargi i piersi nad lotniskową płytą stolika, / Do ostatniego hamulca wstrzymując decyzję o lądowaniu / Z dłonią w mojej dłoni przed drzwiami w głębi korytarza. // Co z tego będzie? Co będzie? / Z tym światem i z tamtym? / Kiedy zapomnimy jak poderwać się / Z krzesła, żeby unieść się nad własną / Ociężałość i przefrunąć / Na druga stronę ulicy?
Hmm, wiersz o „ewentualnym” podrywaniu, ale pełen napięcia. Tak więc nie dzieje się tu nic szczególnie istotnego, ale jednak aura jest napięta, jak przystało na „romansowe” zdarzenia.

W „formule prozatorskiej” wygląda ta liryka tak, jak np. w tekście Ja, twoja jaszczurka: Jaszczurka (która dla mrówki musi być smokiem) przemknęła mi się przez palce. Patrzę na swoją otwarta dłoń i prawie widzę (faktycznie tylko pamiętam dotyk) ślad po łuskach jej szorstkiej zbroi. Moim uśmiechem (Tak, moim!) , wzbudzonym na chwałę jej zwinności, kpi sobie teraz (Pod kamieniem?) z chętki starego zbereźnika – na pulsujące ciało w archaicznej rzeźbie.
Tak więc jakieś mgiełki „zbliżeń” tu fruwają, wspomniany już sensualizm wisi w powietrzu, ale Grabowski stanowczo ucieka od erotyzmu tradycyjnego. On raczej tworzy klimaty i bardzo introwertyczne skojarzenia. Stany do końca nie sprecyzowane, bowiem tu chodzi o to freudowskie it, które jest dnem osobowościowej studni.

Romanse to tytuł pierwszej części tomiku. Druga część nosi tytuł Ballady. Już na początku „ruszył” mnie wiersz pt. Życzenia sobie. Oto on: Happy birthday! Wszystkiego naj! / Przedawnienie? Odroczenie? / Bukiet kuszących zniechęceń/ // Mogłoby się coś wydarzyć. Jakieś urodziny / na ten przykład (na podobieństwo) / swoje, ale kto (no, kto) za tym / pójdzie? Stanie? Łazarz // niesie pusty garb, przystaje / pod czaszką. Pod czaszką // dzieją się rzeczy niestworzone. Matka / jest przy nadziei / głupich.
Fajne mi urodziny! Nazbyt „zamulone” parszywością istnienia. I niemal wszystkie te wiersze pachną piwnicznym mrokiem. Ni to realnym, ni to metafizycznym, jak w wierszu pt. Kruchość: Śnieg marcowy, ciepły, jakby z wnętrza chleba, / Okruch po okruchu, zstępowała dusze nieumartych dzieci. / Wczoraj wieczorem w świetle latarni widziałem kilka, / ale w nocy musiały wrócić tam, / skąd je przysłano. No chyba, / że ktoś je zabrał na butach / w swoją drogę.

I przez te zagadki dobrniecie aż do końca tomiku. Ezoterycznego, metafizycznego, bardziej budowanego ze snu niż z jawy. Podkreślam: ta dykcja i wyobraźnia Grabowskiego jest nieporównywalna do niczego, z czym już się oswoiliśmy. Może wiersz tytułowy zbioru coś wyjaśnia?: Niezborne (zaprawdę) / są Twoje rozproszone / łaski. Łąki // umajone w kwietniu / spod roztopów kwieciem / jak łacińskimi wierszami (powiadam / ci) proza za czasów świetności / rzeczy pospolitych, // kiedy to każdy kwiatek w Zosinym sztambuchu / wracał cytatą (wrócisz) z zielnika Poety…
Ech, zabrzmiało tradycyjnymi słowami, ale zachowajcie dystans: te wiersze, ta dykcja, to coś nowego w naszej poezji.

Artur Grabowski „Ładne kwiatki”, Biblioteka „Toposu”, Sopot 2018, str. 64

Leszek Żuliński