Natura, kultura, katastrofa...*
Janusz A. Korbel
Wpadł w moje ręce list pewnego Holendra, który odwiedził polskiego ministra środowiska, swojego dobrego znajomego, żeby zapytać go, czy będzie chronił Puszczę Białowieską. Od dłuższego czasu polski rząd jest zasypywany tysiącami listów ze świata, w których ludzie domagają się ochrony tego ostatniego, jaki przetrwał do naszych czasów w Europie, lasu pierwotnego. Po stronie białoruskiej cała puszcza jest parkiem narodowym, po polskiej tylko 15%, a reszta, różnorodnie chroniona, niechroniona i coraz bardziej tracąca swój pierwotny charakter. Minister powiedział mniej więcej takie słowa: Polsce każe się teraz równać do zachodniej Europy, ale wynagrodzenia są ciągle na poziomie sprzed lat. Nie można ludziom zabronić podejmowania prób, żeby mieć więcej pieniędzy i podnieść poziom życia. Jeśli ludzie na Zachodzie myślą, że trzeba chronić Puszczę to zamiast przysyłania listów powinni przysyłać pieniądze. Zdaniem ministra Jana Szyszki Puszczę Białowieską mogą uratować tylko pieniądze dla regionu wysyłane przez cudzoziemców z UE i innych krajów.Czyli doczekaliśmy czasów, w których ewolucja od natury – przyrody, przez kulturę doprowadziła nas do religii ekonomicznej, która wszystkie wartości sprowadza do pieniądza.
Rząd nie zamierza niczego zrobić, bo skoro jacyś ludzie z jakiegoś „Zachodu” chcą chronić na naszym wschodzie jakiś las, to niech przyślą na to pieniądze! Pierwszą reakcją mojego przyjaciela był pomysł, żeby zaapelować do setek tysięcy ludzi, którym los Puszczy nie jest obojętny, żeby zaczęli do ministra wysyłać listy z pieniędzmi. Kiedy się zastanowić, nie jest to jednak takie proste. A na co te pieniądze zostaną zużyte? Kiedy poziom życia osiągnięty przez mieszkańców regionu będzie satysfakcjonujący, żeby zająć się przyrodą? Bo przecież w sercu Puszczy Białowieskiej właśnie wycięto las i buduje się terminal graniczny do nikąd - po stronie białoruskiej nie wolno swobodnie poruszać się po Puszczy, a dochody z turystyki do Dziada Mroza, którego disneyowska chatka jest główną atrakcją puszczy w Białorusi, spływają wprost do prezydenta Łukaszenki. Na budowę tego terminalu wzięto milion euro z dotacji UE! Tymczasem Gmina Białowieża nie wystąpiła do Unii o żadne dotacje, więc może nie ma potrzeb? Instytucje naukowe i park narodowy dostają natomiast ciągle dotacje, bo wiedzą jak o nie występować i mieszczą się w nowoczesnych, świetnie wyposażonych obiektach.
W Białowieży stoją wielogwiazdkowe hotele, luksusowe restauracje, jest nawet night club „Carski buduar”. Chociaż miejscowość liczy 2 000 mieszkańców – są w niej dwa warsztaty samochodowe. Przyjezdni nie zauważają biedy, raczej w porównaniu z innymi małymi miejscowościami postrzegają Białowieżą jako wyjątkowo bogatą, z elementami luksusu. Mimo to, jest ogromna presja ze strony mieszkańców, żeby prywatne tereny w Puszczy, przyrodniczo bezcenne, podzielić na działki i zmienić na tereny budowlane. Wówczas, bez specjalnego wysiłku, właściciele tych łąk zarobiliby dużo pieniędzy od bogatych mieszczuchów, którym marzy się luksusowe osiedle domków weekendowych w pierwotnej puszczy.
Religia ekonomiczna zbudowana jest na bardzo zasadniczej sprzeczności, którą prawicowy ekonomista Szczęsny Zygmunt Górski określił słowami: „pokój stanowi ekonomiczną wojnę, zaś wojna jest okresem ekonomicznego pokoju”. Żebyśmy mieli stan nazywany eufemistycznie postępem, trzeba coś produkować, musi rosnąć zapotrzebowanie, ludzie muszą więcej kupować, trzeba wyprzedawać przyrodę lub toczyć wojny. W systemach filozoficznych bliższych przyrodzie, postępem bywa określany wyższy poziom harmonii, ale takie systemy już nie istnieją. A wyznawców zasady, że jedynym grzechem jest niedzielenie się, lub że zużywanie więcej niż jest potrzebne do życia albo gromadzenie indywidualnie dla siebie i zatomizowanej rodziny wykluczają ze wspólnoty i ściągają karę ze strony sił przyrody nazywamy dzikimi (takie zasady wyznają Pigmeje, Penan i podobne zbieracko-łowieckie plemiona z lasu). Prawo własności ucywilizowało nas, ale spowodowało niespotykaną wcześniej agresję na przyrodę.
Z perspektywy ekologicznej widać wyraźnie, że kultura doprowadziła nas do cywilizacji, której istotą jest niszczenie biologicznej podstawy wszystkiego. Zamiast zachwycać się tym co skromne, zachwycamy się tym, co luksusowe.
Kiedy się zastanowić nad przyczyną takiego stanu rzeczy widać jasno, że wiąże się owa przyczyna z naszym ego. Kultura i zachodnia cywilizacja rozwinęły się na fundamencie indywidualizmu. Nawet obrońcy przyrody skupieni są przede wszystkim na sobie, stąd tak wiele waśni między nimi i brak wspólnych działań wobec globalnych i lokalnych zagrożeń. „Ja” wiąże się wszak ze szlachetną, kulturową kreacją. Sukces jest ważny przede wszystkim w aspekcie ojca/ojców jego. Rynek okazał się doskonałym narzędziem dla propagowania indywidualizmu i niszczenia współpracy, która nie służy zyskowi. Jak ktoś nie odniósł sukcesu, to ma w zasadzie za swoje.
Przyroda, tak jak i sztuka mają wartość taką, za ile można je sprzedać. Ale żeby sprzedać się udało, trzeba potraktować otaczający nas świat jako zbiór produktów. Sam produkt nie wystarczy, powinien jeszcze mieć markę. Człowiek sukcesu sam staje się własną marką. Osiągnęliśmy punkt, w którym „racja plus filiżanka kawy jest warta tyle, co filiżanka kawy”. Na rynku idei w cenie jest demagogia, bo najlepiej się sprzedaje.
Czy to oznacza, że oddzieliliśmy się od przyrody, jak głoszą niektórzy propagatorzy regionalizmów i naturalizmów? Nic bardziej mylnego. Od przyrody oddzielić się nie potrafimy i nie możemy. Nie da się wypaść z ekosystemu/kosmosu. Podstawowy błąd naiwnie ekologizujących polega na wpadnięciu w pułapkę własnych –izmów. Wszelkie doktryny zakorzenione są także w naszym ego i spełniają funkcje kulturowe. Szermierze wszelakich krucjat gotowi są walczyć w obronie swoich ideałów i atakować wrogów ostrym mieczem poglądów i przekonań zatracając gdzieś dystans do siebie i świata. To MNIE coś poruszyło, to MNIE coś zabolało, to JA protestuję. A kim to JA jest? Dlaczego jest takie samotne?
Czasami odwołujemy się do jakoby utraconego raju, innym razem, jak Don Kichot walczymy w słusznej sprawie z wytworzonymi przez siebie konstrukcjami. Dzielimy, piętnujemy, opisujemy, by w końcu polec na polu chwały pokonani siłami „zła”, choć naprawdę po prostu banalnym przemijaniem.
Nasza (Homo sapiens) przygoda na Ziemi doprowadziła do czasu, kiedy relacje z przyrodą załatwiamy przy pomocy kultury i pieniędzy. Kultura w judeo-chrześcijańskich cywilizacjach powstała w opozycji do natury, a dzisiaj stała się towarem i produktem, i oczywiście emanacją ego-ja, chociaż na jej scenie pozostało miejsce także dla igraszek z dziką przyrodą. Wszak bez niej nie można by zadawać głębokich pytań, a to jest misja kultury. Ale o zachowaniu fragmentów przyrody naturalnej decydują wyłącznie pieniądze.
Mitologizacja przyrody, z jaką mieliśmy czasami do czynienia w kulturze cywilizacji zachodniej tylko pozornie wiązała się z bardziej proekologicznym nurtem. W istocie wprowadzała w błąd, oddzielając nas niby od dzikiej przyrody, a tymczasem ani na chwilę nie przestaliśmy funkcjonować dokładnie tak, jak każdy gatunek w okolicznościach determinujących jego zachowanie. Nie jesteśmy żadnym wyjątkiem. Dlatego w okresie miliardów lat ewolucji miliony gatunków wymarły, miliony powstawały, bo przyroda nigdy nie „wybaczała”.
Dualistyczne postrzeganie świata przez człowieka wynika z naszego silnego ego i wiary w to, że jesteśmy kimś wyjątkowym, chociaż rzadko zastanawiamy się o kogo właściwie chodzi? Antropocentryczny naturalizm nie uratuje świata, podobnie jak wolnorynkowe mechanizmy. To również przeminie. Przeminie wraz z zerwaniem sieci powiązań tworzących warunki dla życia na ziemi naszego gatunku. Gdyby nawet udało się nam zmobilizować rządy świata do powstrzymania eksploatacji ograniczonych zasobów, następnego dnia po odniesionym sukcesie naszą planetę mogłaby zniszczyć jakaś asteroida. Przemijanie jest jedyną pewną cechą przyrody.
Nie chcę tu głosić postmodernistycznego relatywizmu. Każdy z nas ma swoje przekonania, a wszyscy żyjemy w święcie zastanych uwarunkować kulturowo-ekonomicznych. Pragnę tylko zachęcić do dystansu wobec siebie i przyrody.
Dla wnikliwego obserwatora jest jasne, że przyroda ginie na naszych oczach w nieznanym wcześniej tempie. Nastąpiła zmiana wektora ewolucji: zamiast przybywać gatunków – ubywa. Ale to też tylko nasz, ograniczony punkt widzenia. Jeśli kochamy dziką rzekę i dziki las, będziemy go bronić. Bo człowiek broni to, co jest najbliższe jego sercu. Prawdopodobnie jednak na chwilę zwycięży rachunek ekonomiczny.
Przyrodnicy badający historię ewolucji mówią o teorii katastrof. Być może uczestniczymy w kolejnej katastrofie? Cokolwiek pomyślelibyśmy o katastrofie, sami jesteśmy jej częścią i nie ma niczego, co moglibyśmy utracić. A kultura jako pomost do katastrofy – czy to nie piękny, teatralny spektakl jaki zgotowała natura na scenie zagubionego w kosmosie teatru Ziemia?
Janusz A. Korbel
---------------------------------------------
*Ten artykuł opublikowaliśmy ponad dekadę temu. Dokładnie w numerze 2/2016 jeszcze papierowej „Latarni Morskiej”. Czy coś się zmieniło?
Przeczytaj też inne teksty Janusza A. Korbela biorące na celownik ochronę dzikiej przyrody w dziale „eseje i szkice”