Janusz Korbel - Z przyrodą jesteśmy jednym
Z Januszem Korbelem - architektem, obrońcą dzikiej przyrody i współzałożycielem Pracowni na rzecz Istot Wszystkich rozmawia Radosław Romaniuk
Z PRZYRODĄ JESTEŚMY JEDNYM
Radosław Romaniuk.: Jest Pan z wykształcenia architektem, a z zamiłowania ekologiem, miłośnikiem przyrody. Jak Pan to łączy? Czy praca człowieka i przyroda to nie są dwa porządki sobie wrogie?
Janusz Korbel: Kiedyś uczyłem na wydziale architektury. Przygotowując tematy urbanistyczne dla studentów zauważyłem, że większy problem jest z tym co robimy z przyrodą niż co robimy na obszarze już zurbanizowanym. Człowiek ciągle zajmuje się sobą, architekci tym bardziej. A krajobrazem i przyrodą nie zajmuje się nikt, chyba, że ktoś kto przychodzi tam, żeby coś zabrać dla siebie.
I tak zrodziła się idea „Pracowni Architektury Żywej”. Moi dyplomanci robili studia nad obszarami projektowymi pod kątem ich zdrowia i choroby. Tam gdzie jest „zdrowie” nic nie trzeba robić, a nawet trzeba to chronić. Projektowanie powinno być leczeniem choroby. Czyli jesteśmy jednym, a nie oddzieleni na różne byty: człowieka i przyrodę. Bardzo mnie smucą wypowiedzi w rodzaju: „Na szczycie drzewa życia jest człowiek a nie robak”. Oczywiście, człowiek jest nam najbliższy, ale nie ma żadnego drzewa życia, jest raczej koło życia i śmierci a człowiek bez wielu „robaków” długo by nie pożył.
R.R.: Skąd w Pana życiu fascynacja przyrodą? Czy urodził się Pan i wychował w jakiejś szczególnie atrakcyjnej przyrodniczo części Polski?
J.K.: Urodziłem się w Katowicach. Średnio pięknych przyrodniczo, choć fascynujących na poziomie kulturowym. Tam los rzucił matkę tuż po wojnie. Ale dzieciństwo i wiele lat spędziłem w drewnianym domu matki nad nieuregulowaną wówczas jeszcze Narwią. Ten dom, na fundamencie zgliszczy z I wojny światowej zbudowali Żydzi, z drewna spławionego Narewką i Narwią z Puszczy Białowieskiej. Moim domem był więc Wschód z krajobrazem, zapachami, lasem, rzeką, łanem żyta, krowami na drodze, jastrzębiem na niebie, klangorem żurawi i nieco innym rytmem, melodią, kolorem, powietrzem, przestrzenią. Może trudno w to uwierzyć, ale ja pamiętam jeszcze zapach tataraku i wody w łódce, ciepło piachu pod bosymi stopami w dzieciństwie na drodze do miasteczka i migoczące światło świecy oraz tajemnicze lampy naftowej wiszącej nad stołem. Jej zapalenie o zmroku było rytuałem. Woda, ziemia, powietrze, ogień - słowem wszystkie żywioły!
R.R.: Co jest dla Pana najważniejsze w obcowaniu z przyrodą, co Panu ono daje?
J.K.: Przyroda, szczególnie ta mało zmieniona przez człowieka – to taki raj. Wszystko tam jest na właściwym miejscu. To też fantastyczny nauczyciel. Właściwie wszystko co wiemy, dowiedzieliśmy się od przyrody. Chyba mogę powiedzieć, że ciągłe chodzenie do lasu, w dodatku lasu o cechach pierwotnych, bo mam taki przywilej mając – jako członek rady naukowej – przepustkę do obszaru będącego pod ścisłą ochroną, jest formą jakiejś praktyki, może czasem powrotu do siebie? Wielu moich przyjaciół podobnie postrzega dziką przyrodę. Odnajdują tam odpowiedzi na trudne pytania. Można tam uspokoić gonitwę myśli, uciszyć niepokoje, spojrzeć na życie z właściwej perspektywy. Mam przyjaciela Słowaka, który 5 tysięcy nocy przespał w lesie. W lecie i w zimie, bez namiotu, najwyżej pod płachtą chroniącą przed deszczem czy śniegiem. Od lat prowadzi warsztaty „Gaja nasz dom” – podczas których grupka 15 osób przez tydzień mieszka jak on w lesie. Wielokrotnie miałem tam „swój” dzień proponując uczestnikom różne formy rytuałów związanych z przyrodą, pomagających odbudować relacje. Uczestnicy takich zajęć są potem trochę innymi ludźmi. Nie da się zapomnieć powrotu do bliskości z naturą. Trudno potem obojętnie patrzeć jak się ją niszczy bez konieczności czy eksploatuje, bo niszczy się coś w nas samych.
R.R.: Czym różni się przyroda i krajobraz? Jak chronić krajobraz? Pytam dlatego, że jest Pan założycielem Towarzystwa Ochrony Krajobrazu.
J.K.: Na krajobraz składa się i przyroda i kultura. Do niedawna kultura każdego regionu odzwierciedlała w jakimś stopniu jego przyrodę. Używano lokalnych materiałów, dostosowywano się do klimatu. Były lokalne języki, pieśni, opowieści. Teraz to się unifikuje. Ale nadal są jakieś cechy regionalne, a nawet zaczynają być w cenie jako towar. Na studiach w Krakowie mój nauczyciel rysował nam sylwetę miasta, sylwetę wsi, tłumacząc, że są dominanty – wieża kościoła, kopuła cerkwi, sylweta pałacu, wysokość dachów, która ma zachować sylwetę całości, że są osie, wnętrza krajobrazowe, hierarchia... A to wszystko w kontekście otaczającej przyrody, która też jest elementem harmonii całości. On już dawno nie żyje, w Polsce nie ma planowania przestrzennego, a nawet gdyby było nikt by nie myślał tymi kategoriami. Kiedyś pracowałem w Kielcach jako projektant w pracowni urbanistycznej. Chociaż były czasy PRLu to argument, że w jakiejś wsi nie można postawić na działce domu strażaka, bo zepsuje jej sylwetę, bo w pobliżu jest zabytkowy park a dalej neogotycki kościół wystarczył, by zmienić lokalizację. Dzisiaj decydują tylko pieniądze inwestora. Architektura wówczas była brzydka, ale czasami zachowywano pozory ładu przestrzennego. Dzisiaj widzę, że na ogół ludzie, którym bliski jest krajobraz kulturowy są nieobojętni także w sprawach ochrony przyrody. Pomagając przy filmie telewizyjnym „Pamięć domu” starałem się trochę wiązać te wątki: http://www.tvp.pl/bialystok/reportaz/bialostocka-szkola-reportazu/wideo/pamiec-domu/8730980
R.R.: Jakie miejsca w Polsce i na świecie są Panu szczególnie bliskie ze względu na przyrodę i krajobraz?
J.K.: Podlasie. Mieszkałem trochę w Ameryce i wędrowałem po górach na granicy z Kanadą, ale nigdy tamtejsza przyroda nie wydawała mi się szczególnie bliska. Dużo chodziłem po górach w Polsce i Słowacji. Kocham naturalne lasy bukowe, ale nic nie przebije miejsca gdzie jestem. Jestem szczęściarzem – mieszkam w raju.
R.R.: Istnieje pogląd, że masowa turystyka jest klęską żywiołową XX wieku. Co Pan o tym sądzi?
J.K.: Wszystko co jest masowe staje się zagrożeniem. Myślę, że chodzi bardziej o turystykę nie przyrodniczą. Oczywiście widok rozdeptanych grani w Tatrach i sznurów ludzi jest okropny, ale to też nie jest turystyka przyrodnicza tylko „zaliczanie” tego, co trzeba zaliczyć. Nie wydaje mi się, że przyrodzie grozi zadeptanie. Są dużo większe zagrożenia. Rzecz jasna w dużych centrach turystycznych potrzebna jest jakaś regulacja ruchu, ale nawet tak odwiedzane miejsce jak niewielka Białowieża (2,5 tys mieszkańców, około 250 000 turystów rocznie) nie odczuwa negatywnie tej presji.
R.R.: Czy spotykając w Puszczy Białowieskiej turystów cieszy się Pan, czy raczej ich obecność Pana irytuje?
J.K.: Irytują mnie fajerwerki nad pierwotną Puszczą z okazji Sylwestra czy Nocy Kupały (organizowanej wcale nie w najkrótszą tylko w najbardziej „turystyczną” noc), kiedy zamroczonych alkoholem biesiadników może pobudzić tylko kanonada. Jednak turystów mogłoby być tu dużo więcej bez szkody dla dzikiej przyrody. Dzisiaj tylko 16% polskiej części Puszczy to park narodowy. Reszta to las gospodarczy. Nadal można tam chodzić całymi dniami nikogo nie spotykając. Gdyby całą Puszczę objąć parkiem można by wytyczyć tyle tras, że długo jeszcze presja człowieka nie stanowiłaby problemu. Dolina Narewki koło mojego domu – cudowna dolina wśród pierwotnego lasu – zimą jest wspaniałym terenem narciarskim. Częściej spotykam tam wilki niż ludzi J.
R.R.: Zamieszkał Pan w Białowieży – dlaczego? Jakie są dla Pana największe plusy mieszkania w Białowieży, a jakie największe minusy?
J.K.: Dlaczego? Taka karma... Chyba nie miałem wyboru. Mogę o tym opowiedzieć ciekawą historię, ale za długa na tę rozmowę. A jakie plusy i minusy? Nie ma minusów. To była najlepsza decyzja mojego życia. Nawet konflikt wokół ochrony Puszczy uważam za świetną okazję, żeby doświadczyć namacalnie konfliktu kulturowego opartego na nieprawdziwych stereotypach (większość tzw. miejscowych uważa takich jak ja za ekoterrorystów, którzy są przyczyną wszelkiego zła, bo chcą chronić przyrodę, są opłacani przez nie wiadomo kogo i wolą żaby od ludzi).
R.R.: Trwa walka o rozszerzenie Białowieskiego Parku Narodowego na obszar całej Puszczy Białowieskiej. Jest Pan jednym z największych rzeczników tego rozwiązania. Przeciw są jednak mieszkańcy okolicznych gmin. Jak układają się Pana relacje z nimi? Czy znajduje Pan wspólny język ze swoimi sąsiadami?
J.K.: Pewnie jest paru, którzy mnie serdecznie nienawidzą, myślę jednak, że nie są to wcale rodowici mieszkańcy tych okolic. Graczem w konflikcie jest korporacja Lasy Państwowe, która nie chce utracić kontroli nad Puszczą Białowieską a jest tutaj najbardziej wpływową siłą, powiązaną na różnych poziomach z samorządami i ośrodkami decyzyjnymi. Konfliktem wokół Puszczy próbują grać też niektórzy politycy. Ja nie doświadczam problemów w relacjach z ludźmi. Wręcz przeciwnie, nasze stowarzyszenie to przecież ludzie tutejsi, grono wspaniałych przyjaciół. W Białowieży często słucham zwierzeń, że to wcale nie jest tak, jak się oficjalnie mówi. Mała miejscowość, różne środowiska, wielokulturowe, to i ekolog jest na swój sposób „swój”.
R.R.: Dziękuję za rozmowę.
Przeczytaj także w działach "eseje i szkice" oraz "felietony" teksty J. Korbela, współpracującego z "Latarnią Morską" od lat
Janusz Korbel (ur. 1946) - z wykształcenia dr inż. architekt, współzałożyciel ekologicznej Pracowni na rzecz Wszystkich Istot i miesięcznika „Dzikie Życie”, w którym pisze do dzisiaj; od ponad 20. lat zaangażowany w działania dla ochrony Puszczy Białowieskiej; publicysta, fotograf, autor kilku książek związany m.in. z miesięcznikiem białoruskim „Czasopis”, członek Towarzystwa Ochrony Krajobrazu z Hajnówki. Mieszka w Białowieży.
Radosław Romaniuk (ur. 1975) - literaturoznawca, edytor, nauczyciel. Autor książek: Dramat religijny Tołstoja (2004), One (2005), Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza (2012). Przygotował do druku i opracował sześć tomów esejów, dzienników i listów Iwaszkiewicza, Jeleńskiego, Miłosza. Mieszka w Warszawie i wsi Orzeszkowo na Białostocczyźnie.
portal LM, czerwiec 2014