Teresa Tomsia „Dom utracony – dom ocalony”, Wydawnictwo Poznańskie 2009, s. 214
Łagodność mitu i chichot historii
Przesila się w kulturze polskiej pamięć Kresów. Bronią jej jeszcze środowiska kresowe, powstają książki, lecz emocje budzą coraz mniejsze. Nie ma monografii Kresów, nie ma Muzeum Kresów (poza niewielką placówką w Lubaczowie), trwają prace, żeby powstało. Działa Muzeum Wirtualne Kresy Syberia, stworzone przez krakowską fundację o tej samej nazwie. Jej celem nie jest dokumentacja Kresów, lecz „udokumentowanie losów Polaków dawnej wschodniej Polski, represjonowanych i deportowanych przez okupantów...”.
* * *
Teresa Tomsia debiutowała arkuszem poetyckim „Wydanie człowieka” (Koszalin, 1971) i tomikiem wierszy „Czarne wino” (Poznań, 1981). Jest autorką ośmiu książek poetyckich, dwóch śpiewników, pisze opowiadania, eseje i szkice. Kresy wschodnie często pojawiały się i pojawiają w jej twórczości. „Dom utracony – dom ocalony”, pierwsza jej książka prozatorska, poświęcona jest losom jej kresowej rodziny. Jest to wielowarstwowa opowieść, rozpoczynająca się w Słonimiu na Ziemi Nowogródzkiej, sięgająca czasów sprzed pierwszej wojny światowej i doprowadzona do współczesności, zbudowana ze wspomnień – zapamiętanych przez autorkę i własnych.
W Słonimiu (dziś Białoruś) urodziła się mama autorki. Dziadek Teresy Tomsi, Bronisław Gołacki, był żołnierzem Legionów i osadnikiem wojskowym, pracował jako kancelista w Powiatowej Komendzie Uzupełnień. Otrzymał ziemię i w połowie lat trzydziestych zbudował dom. Na dokupionym później kawałku ziemi chciał zbudować dom dla najstarszego syna.
Tomsia pisze, że Słonim, leżący przy ujściu Issy do Szczary, był mocno związany z historią Polski, znalazł nawet miejsce w „Panu Tadeuszu”. Odbudowany po pierwszej wojnie światowej, był spokojnym miastem „paradnych ulic, kościołów, mostów i przestronnych bulwarów z orkiestrą i kawiarenkami w wakacje”. Polacy żyli tam zgodnie z Białorusinami, Żydami i Tatarami, katolicy – z innymi wyznaniami. Rodzina Gołackich była szczęśliwa, żyjąc w przestrzeni ojczystego ładu; patriotyczna, rzetelna, pracowita, z mocno zakorzenionymi w życiu zasadami wiary chrześcijańskiej. Książkę Teresy Tomsi zaczyna więc opowieść o domu szczęśliwym i świecie dobrym. Słonim jest w niej swoistym centrum owego szczęśliwego świata, pars pro toto całych Kresów.
Z wybuchem wojny nastąpił kres tego świata. Wojna spopieliła dom Gołackich, polski Słonim i Kresy. Bronisław Gołacki, który próbował organizować obronę miasta, został uwięziony przez Sowietów, wywieziony i zamęczony w syberyjskim łagrze. Jego żona, Waleria Gołacka, w lutym 1940 roku trafiła z pięciorgiem małych dzieci (z szóstym w ciąży) na zsyłkę do wsi Ostrowka w północnym Kazachstanie. Jedna z jej córek, mama Teresy Tomsi, Zofia Gołacka, miała wówczas dwanaście lat. Wartości, które pielęgnowali w Słonimiu, pozwoliły im przeżyć zsyłkę.
Po wojnie Waleria Gołacka zamieszkała z dziećmi w poniemieckim domu w Wołowie na Dolnym Śląsku, którego poprzedni mieszkańcy musieli odejść w pośpiechu, zostawiając na stole kubki z ciepłą kawą (motyw ciepłych posiłków w poniemieckich domach powtarza się w wielu wspomnieniach osadników). Ona, wygnana sześć lat wcześniej z własnego domu, musiała teraz zająć cudzy dom. Czuła się z tym źle, znajdując tylko jedno pocieszenie, że przecież musi się z dziećmi gdzieś podziać.
* * *
Teresa Tomsia urodziła się w Wołowie, który nazywa „miasteczkiem przesiedleńców”. Tam, przeciwnie niż w Słonimiu, nikt z osiedlonych nie miał swojego miejsca, historia miasta dla nich nie istniała, nie było zgody. Wszystko było obce: mieszkanie na piętrze poniemieckiego domu, nazwa ulicy – Józefa Stalina, „ogród zarażony perzem”....
Cała rodzina mieszkała potem w Świdwinie. Miała dom, a właściwie dwupokojowe mieszkanie, w suterenie poniemieckiej wielorodzinnej posesji, w „domu wygnańców”. Choć rodzice pisarki i tego domu nie umieli zaakceptować, też był dla nich obcy i tymczasowy, to dla dzieci był domem najbliższym, „swoim miejscem”, z tajemnymi schowkami i pięknym ogrodem. Tomsia pisze, że rodzicom brakowało w tym domu „ducha przodków”, „skrzypienia podłóg i obecności dziadków”, a więc poczucia długiego trwania, ładu, który bierze się z tożsamości człowieka i miejsca, z mitu. Bólu bezdomności nie łagodziły rodzinne albumy ze starymi fotografiami.
Następna część książki to czas poznański i kształtowanie się poczucia prawdziwego domu. Poznań – stare polskie miasto, podkreśla Tomsia – pojawia się zresztą w jej książce wcześniej, poprzez postać piekarza, który przywędrował do Słonimia z Poznania i potem dzielił los wygnańców. Mieszkając na studenckiej stancji Tomsia odkryła „przyjazne miejsce przypominające dom”, a wyobrażenie o domu kształtowała u poznańskich dominikanów i podczas spotkań z ludźmi, którzy ideę domu pielęgnowali.
Aż wreszcie stworzyła z mężem swój dom i sprowadziła ze Świdwina rodziców. W ten sposób wypełniła się powinność, dzieje rodziny zatoczyły krąg. Tomsia pisze, sakralizując wydarzenia, że jako rodzina znaleźli się w Wielkopolsce skutkiem wiary „w zmartwychwstanie z drogi cierniowej wygnania i tułaczki”. Znaleźli w Poznaniu „źródła polskiego chrześcijaństwa”, czują opiekę Kościoła, bohaterów walki za wiarę, wolność i ojczyznę, są wśród Poznańczyków, a Poznańczyk „to przecież ktoś, kto identyfikuje się z Poznaniem poprzez wartości, jakie przez wieki to miasto wykreowało – z rzetelnością, pracowitością i patriotyzmem”. Są to wartości, które kultywowane były przed wojną także w kresowym Słonimiu, dlatego cytując zdanie z popularnego w stolicy Wielkopolski „Podręcznika Poznańczyka” (autorzy: Marcin J. Januszkiewicz i Adam Pleskaczyński), Tomsia dodaje od siebie, że Poznańczyk „nie traci wyobraźni i fantazji tradycyjnie przypisywanej ludziom kresowym”. W Poznaniu – jak w Słonimiu – pielęgnuje się tradycje II Rzeczypospolitej, a nadto kultywuje się pamięć Kresów Wschodnich i Golgoty Wschodu.
Można więc powiedzieć: dobiegła końca odyseja kresowej rodziny. W Poznaniu, którego patriotyczno-religijno-obywatelska atmosfera przypomina Słonim, można stworzyć polski dom, bliski domowi kresowemu. Narratorka odnalazła tu społeczną i kulturową harmonię, jakiej nie było ani w Wołowie, ani w Świdwinie. Czy to znaczy, że uwolniła się również od uczucia wydziedziczenia i nostalgii?
* * *
Dom utracony – dom ocalony zaczyna się rozdziałem „Słonimska nostalgia”, a pod koniec książki jest romantyczny, programowy i profetyczny wiersz „Nostalgia”. Charakterystyczne jest więc, że otwiera i zamyka książkę słowo, opisujące cierpienie, spowodowane tęsknotą za ojczyzną.
Wiersz „Nostalgia”, dwugłos matki i córki, jest punktem kulminacyjnym książki. Matka, jak przewodnik chóru w dramacie antycznym, opowiada tu córce o „nagłym najeździe barbarzyńców”, zburzeniu marzeń, cierpieniach na zesłaniu, o wierze w nadejście dnia sprawiedliwości. Córka, a raczej pokolenie córki (podmiot zbiorowy „my”), jest niczym antyczny chór: „Może jeszcze nie dziś, może jeszcze nie tak rządzimy sobą,/ żeby wiedzieć to wszystko, co nam Bóg przeznaczył”. Słychać głos wydziedziczonych, dla których głos matki jest testamentem, „diamentem, co z prochu powraca”, moralnym nakaz ochrony tego, co polskie i rodzinne.
Jeśli przewodnik chóru mówi o cierpieniu, to znaczy, że zostanie ono wynagrodzone. Nie ma co pytać, kiedy i gdzie, wszystko dzieje się już bowiem w czasoprzestrzeń mitu, brzmi jak w pieśni o uśpionym ludzie, czekającym na pieśniarza. Rytm wiersza kojarzy się z pieśnią Wajdeloty:
Kto odkryje i pozna rozpacz, krzywdę, nadzieję,
jeśli pieśń nie rozjaśni naszej zbiorowej pamięci?
Przygotuj mi, moja córko, kołyskę w wysokiej wieczności,
niech słowa proste, a czułe, odjęte z kłamstwa, ułudy,
wejdą w ogrody przodków i do ojczyzny powrócą.
Niech swoją prawdę odnajdą i godne trwanie w historii
polskie serca strapione, które dla niej cierpiały.
Niech prawo życia w miłości stanie się tarczą, ostoją,
albowiem żyć będzie w chwale ten, kto miał udział w ofierze.
Ostatni wers wyraźnie koresponduje z wersem: „Szczęścia w domu nie znalazł, bo go nie było w ojczyźnie”. Przypomina się idea pieśni, stojącej „na straży narodowego pamiątek kościoła”, idea obowiązku, ofiary i nagrody, ale też romantyczny etos matki-Polki.
Książka zaczyna się i kończy klamrą nostalgii. O ile jednak na początku odnosi się ona do rzeczywistego Słonimia i polskich Kresów, o tyle pod koniec jest to już mit Słonimia i mit Kresów, przestrzeń wiecznego trwania, wieczne tu i teraz, gdzie nostalgii być nie może. Tomsia przenosi kresowy dom w sferę mitu, wiecznego dzieciństwa. Tylko tak, symbolicznie, można naprawdę wynagrodzić cierpienia kresowiaków, uwolnić ich od nostalgii. Bo czy w rzeczywistości ziemskiej, polityczno-historycznej, kiedykolwiek będzie to możliwe? Możliwe są chyba tylko paliatywy ulgi, jak dom w gościnnym Poznaniu.
* * *
Książka ma wielowarstwową kompozycje. We wspomnienia wplatane są uwagi historyczne i komentarze, fragmenty publicystyczne i eseistyczne, a poszczególne rozdziały rozdzielają wiersze, dopełniają zdjęcia i reprodukcje dokumentów. „Dom utracony – dom ocalony” jest więc rodzajem collage’u, scalonego autorską narracją i graficzną formułą, dla której wyraźny jest ślad sepii, co skłania do lektury wyczulonej na konteksty bardzo osobiste. Można powiedzieć, że kompozycja książki oddaje opisywany wielokrotnie przez narratorkę rozpad świata wartości i dążenie do scalenia go i ocalenia.
* * *
Czytelnik związany z Kresami Wschodnimi może znaleźć w książce Teresy Tomsi wiele przemyśleń, które uzna za bliskie. Jej książka jest jednym z niewielu głosów dzieci kresowiaków i sybiraków, które urodziły się w powojennej Polsce. Dla nich wciąż ważna jest pamięć o utraconym kraju rodziców, a z drugiej strony wiedzą, że współczesność się od niej oddala, że w kulturze polskiej przesila się pamięć Kresów. Książka Tomsi jest więc tak cenna także dlatego, że mówi o moralnych problemach tego pokolenia, o tragizmie jego sytuacji kulturowej (jeśli jest uświadamiany). Jak bowiem to pokolenie ma pamiętać Kresy, ojczyznę swoich rodziców? Czy jak dokończoną księgę, zbiór historii i anegdot, czy też jak inspirującą rzeczywistość? Czy powinno być dziedzicem pamięci, czy może być co najwyżej kustoszem coraz rzadziej odwiedzanego muzeum?
* * *
Dom utracony – dom ocalony jest przejmującym opisem losów kresowej rodziny, wywiezionej na Sybir, a potem przymusowo osiedlonej na ziemiach zachodnich bez prawa powrotu do domu. Jakkolwiek uzasadniać politycznie i historycznie tamten czas, to przecież zakaz powrotu do domu był dla Kresowiaków apokaliptyczną krzywdą, jaką byłby dla każdego człowieka, okupioną bólem tęsknoty, przymusem mieszkania w cudzych domach i korzystania z cudzych sprzętów, naczyń, łóżek, kuchni, łazienek, szaf, kościołów, cmentarzy. Krzywdą, okupioną uczuciem najbardziej dojmującym – nostalgią, z którą żyć było bardzo trudno, lecz bez której żyć nie można było.
Książka Teresy Tomsi jest więc przejmująca w opisach faktów, aczkolwiek fragmenty, w których autorka daje się ponieść narodowo-religijnemu patosowi, powiewowi endecji i „aspektu polskiego”, mogą być trudne do zaakceptowania, choćby dlatego, że patos czyni z literatury przemowę ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nie umniejsza to wagi konstatacji, że Teresa Tomsia odbudowała Kresowy dom, wypełniła rodzinny testament opieki nad nim. Dzięki temu jej matka, wydziedziczona z praw do swojego domu, mogła do tego domu powrócić. Zamknęła się historia jej ziemskiego życia i zakończyła tułaczka.
Symbolicznie, bo tylko tak można było... Chichotu historii nad losem Kresowiaków – tak jak wszystkich wygnańców, wypędzonych i wydziedziczonych – nikt nigdy nie uciszy...
Teresa Tomsia „Dom utracony – dom ocalony”, Wydawnictwo Poznańskie 2009, s. 214
Bogdan Twardochleb
Latarnia Morska 2 (14) 2010 / 1 (15) 2011