Krzysztof Niewrzęda „Poszukiwanie całości”, Wydawnictwo FORMA, Szczecin 2009, str. 150
Smutek rozpadu...
Na zawsze pozostanę obcy samemu sobie.
Albert Camus
Zaczyna się niewinnie. Od małej rysy, bezgłośnego pęknięcia. Próba zasklepienia okaże się nieudolnym fałszerstwem, wstydem rozpadu, z którego nie sposób się wyrwać. Człowiek to proces - skonstatuje światowej sławy niemiecki socjolog Norbert Elias - który trwa wbrew woli podmiotu mu podlegającego. Zatem: w miejsce parmenidesowego monizmu, pięknej, okrągłej jedni - heraklitejski pluralizm, wieczne stawanie się. Rozpad i tworzenie. Jako istota transgresyjna, człowiek przekracza siebie. Zapomniawszy o tym, że jest kruchym stworzeniem ulepionym z nie najlepszej gliny, rozpada się w rękach Losu na tysiąc kawałków. Jak zebrać się zatem w całość i czy warto poszukiwać siebie w tym egzystencjalnym dramacie wiecznego rozłamu? Zajrzyjmy do książki Krzysztofa Niewrzędy.
Konstruktywnym działaniem transgresyjnym, który proponuje nam już w pierwszym opowiadaniu pt. "Podróż" zatroskany o nasz potrzaskany byt autor, jest działanie praktyczne, którego celem jest rozszerzenie stanu posiadania nowych dóbr materialnych oraz zdobycie nowego terytorium. Empatyczny czytelnik pozwoli ponieść się słowom Niewrzędy, które mocą swej sugestywności i epickiego kunsztu sprawiają, że bezimienny bohater, everyman, staje się poniekąd karykaturą nas samych. Wrzuceni w przypadkowe novum stajemy oto oko w oko ze swoim rozbitym ja. W zderzeniu z obcym "tu", które dla nas na długo jeszcze pozostanie nieoswojonym "tam", nie szukamy metody na wrastanie, nie ulegamy pokusie usilnej asymilacji z otoczeniem, nie "przyrastamy" do niego, raczej odstajemy. Obserwujemy. Miejsce, w którym przyjdzie nam dokonać pierwszej próby rozpoznania siebie, nie będzie przyjemne. Pokój pełen obcych ludzi, ich obscenicznych przyzwyczajeń, wulgarnych zachowań i egoistycznych pobudek, stanowić będzie smutną paralelę naszej osobowości, która mieści w sobie cały śmietnik niechcianych spotkań, uwikłań i dramatów. Nie jest łatwo wyjść z kokonów cudzych relacji - jak powie autor, nie dać się uwikłać we "współ-bycie". Człowiek przecież powstaje przez interioryzację nowych przyzwyczajeń, wyrasta ze sfery społecznej. Rola pełni tu bardzo ważną funkcję tożsamościową. To budulec. Odrzucenie roli jest ryzykowne. Skazuje na wieczną tułaczkę po nas samych. Nie wiemy, kim jesteśmy, dopóki się nie określimy, nie zgodzimy na "wejście w rolę". Z kolei zgoda na określenie stanowi pewną formę zniewolenia bez terroru. Jest to milczące przyzwolenie podmiotu na pozbawienie się swego autonomicznego "ja", na nałożenie sobie maski, która maskuje brak twarzy, brak osobowości. Nie o to jednak w tym poszukiwaniu chodzi. Próbujmy więc dalej.
Skazując się na nienazwanie, stajemy się "Innym", który burzy ład społecznej przestrzeni. Obcy, wykluczeni, wygnani poza granice objęte ładem (inny, światowej sławy socjolog, Zygmunt Bauman, nazwie to "strategią antropoemiczną"), wcześniej czy później zostaniemy napiętnowani. Agresja otoczenia wynika z lęku, jaki wobec nas żywi. Nie wiedząc, kim jesteśmy (no bo w jaki sposób drugiemu siebie wyjaśnić, nie znając, poszukując dopiero?), atakuje nas, biczuje, krzyżuje słowami. Przyzwalamy na ten terror, rozumiejąc sytuację, w jaką zostaliśmy uwikłani. Zatem czeka na nas niechybnie kwarantanna w "Schronisku dla Uchodźców" i odgórny nakaz: "jak chcecie u nas żyć, to musicie zapomnieć skąd przyjechaliście". Zapomnieć o swych korzeniach, to wyrzec się resztek tożsamości, którą się zachowało. Dopada nas więc bezradność, apatia, ogólne otępienie i zniechęcenie. Pozorne zakotwiczenie w nieznanym i nieoswojonym przez nas "tu" okazuje się dryfowaniem ku mieliźnie pozoru. Brak wspólnych wartości, rozpoznania i nazwania tworzy dramatyczny "bez-świat". Tkwiąc w sferze bezsensu, stajemy się widzami własnej egzystencji.
I oto: rozpad totalny. Wracamy już nie "tu", a "tam" - do Polski - na dwadzieścia cztery godziny, bo tyle wolnego dał nam szef, by pożegnać się z umierającym ojcem. Łapiemy się na okrutnej myśli - pragnieniu, by ojciec zdążył umrzeć na czas. Aksjologicznie uwikłani, przegrywamy wewnętrzną walkę, ulegając wartościom niższym.
Krzysztof Niewrzęda daje nam oto do ręki moralitet o przewrotnym tytule. "Poszukiwanie całości". Poszukiwanie, z definicji, powinno kojarzyć się nam z działaniem celowym. Domagamy się więc od bohatera opowiadań, nawet nie tyle, by znalazł, ale aby chociaż poczynił wysiłek poszukiwania siebie, swojej tożsamości, wartości, czegoś, co o nim stanowi. Tymczasem bohater roztrwania się, gubi, rozsypuje. Pomimo licznych wysiłków, nie czujemy sympatii do takiej osoby, bowiem trudno pogodzić się nam z upadkiem człowieka. Całość jako potencjalność jawi nam się jako milcząca krytyka stanu rozbicia. Całość jest zatem złudzeniem, któremu ulegamy, zapominając o tym, co zostało powiedziane na początku. Powtórzmy zatem, dopuszczając również do głosu francuskiego egzystencjalistę, Alberta Camusa: człowiek to proces, wieczne stwarzanie się, które w ciągu swego krótkiego życia potrafi wszystko stracić, by dowiedzieć się odrobinę.
Na koniec warto wspomnieć o języku, który w książce Niewrzędy, na kształt ludzkiej kondycji, wiecznie się zmienia. Autor bawi się tempem swej powieści, formą podawczą, jak i perspektywą narracyjną. Inkrustuje też swą prozę wierszami, cytatami i niekonwencjonalnymi przypisami. Jak sam przyzna, każda emocja domaga się u niego innego języka, innego wyrazu. Bo oprócz poszukiwania prawdy o nas samych, książka przechowuje w sobie historię.
Krzysztof Niewrzęda „Poszukiwanie całości”, Wydawnictwo FORMA, Szczecin 2009, str. 150
Irmina Kosmala
Latarnia Morska 2 (14) 2010 / 1 (15) 2011