Zbigniew Jankowski „Biały delfin”, Wyd. Nowy Świat, Warszawa 2009, str. 272
Co symbolizuje biały delfin?
Zbigniew Jankowski, jako poeta i eseista, jest dobrze znany na Wybrzeżu, ale nie tylko. W ciągu półwiecza wydał tak dużo książek, że zapełnił całą półkę w swojej bibliotece. Zdobył wiele prestiżowych nagród i odznaczeń. Trafił do kilkudziesięciu krajowych i zagranicznych antologii. Aż dziw bierze, iż w obszernym tomie Krzysztofa Karaska „Współcześni poeci polscy” (Warszawa 1997) nie ma mistrza Jankowskiego, chociaż są jego żona Teresa Ferenc i córka Anna Janko. Jak widać analogiczne, zbiorowe przedsięwzięcia zawsze są lokowane pomiędzy nadmiarem a brakiem.
Z okazji swoich złotych godów pisarskich Z. Jankowski opublikował retrospektywną książkę pt. „Biały delfin. Nowy wybór wierszy”. Pierwsze swoje poezje wybrane wydał w 1974, mając 43 lata. A później – następne trzy (1978, 1987, 2000). Wynika z tego, że „Biały delfin” to już piąta jego antologia. Czy to dużo, czy mało? Nasuwa się odpowiedź zupełnie nonkonkluzywna: I tak, i nie. Wybór wierszy można porównać do składanki muzycznej, do czegoś w rodzaju „Greatest hits”. Wśród znawców tego typu kompilacje z reguły budzą większy lub mniejszy niedosyt. Dotyczy to również omawianej książki. Jeden przykład: Z tomiku „Wielkie tło” (2001) brakuje tu trzech świetnych wierszy: „Na krawędzi”, „Znad pamiętnika II” i „Przebierańców”. Przypuszczam, że ci, którzy dobrze znają cały dorobek poety, mogą mieć podobne odczucia. Zapewne nie znajdą w tym zestawie paru utworów, jakie powinny były się w nim znaleźć. A propos braków wspomnę jeszcze o niewidzialnej fotografii autora na IV stronie okładki, którą – jak głosi informacja techniczna – miała wykonać Teresa Ferenc. I niech to będzie drobnym kamykiem do ogródka wydawcy.
W otaczającej rzeczywistości, w ogólnoludzkiej kulturze, w szeroko pojętym świecie sztuki są setki i tysiące atrakcyjnych rekwizytów, motywów i tematów. Artyści i pisarze wybierają sobie te, które ich najbardziej inspirują lub intrygują. Później transformują je w swoje twórcze emblematy. Wydaje się, że Zbigniew Jankowski, świadom tej taktyki, od wielu lat z premedytacją eksploatuje jeden główny motyw: Morze. Skądinąd takie uporczywe, konsekwentne trzymanie się jednego leitmotivu można by odbierać niczym persewerację. Dlatego kiedyś Adriana Szymańska stwierdziła: „Zbigniew Jankowski jest z pewnością poetą z obsesją”. Moim zdaniem ta domniemana obsesja dotyczy wody, najczęściej pod postacią oceanu. Już w debiutanckim tomiku „Dotyk popiołu” znajdujemy nieprzypadkową formułę „niebieska woda”, która z czasem przedzierzgnęła się w dobrze znaną metaforę wody żywej. W marynistycznych wierszach autor odwołuje się do obrazu wielkiej wody na setki sposobów, pisząc o rybakach, żeglarzach i nurkach, o tratwach, łodziach i statkach, o falach, falochronach i plażach, o przypływach, odpływach i połowach. Et cetera. Dlatego Zbigniew Bieńkowski już przed laty zauważył: „Poezja Zbigniewa Jankowskiego bez żywiołu obyć się nie może”.
Niemal od zawsze morze było przedmiotem ludzkich westchnień, poznawczych fascynacji, artystycznych odwzorowań i literackich odniesień. U chrześcijańskich mistyków zaczęło symbolizować pogrążenie się w Bogu. Dlatego dzisiaj mówimy „morze”, a myślimy – nieskończoność, piszemy „nieskończoność”, a mamy na uwadze Absolut. „Morze – urealniona metafizyka” – słusznie zauważa Jankowski w wierszu „Pełne morze”. W analogicznym ujęciu jedna z czterech potęg Heraklita występuje w powieści Jana Dobraczyńskiego „Wyczerpać morze”. I powstaje wrażenie, że poeta, obecnie mieszkający w Sopocie, niejako mimochodem usiłuje „wyczerpać morze” jako „złotą żyłę żywiołu” (wyrażenie Z. Bieńkowskiego). To znaczy – nadaje temu kluczowemu słowu przeróżne znaczenia, od dosłownych po metaforyczne, od dotykowo-wzrokowych po metafizyczne, od przyziemnych po niebotyczne. A ponieważ najczęściej morze w jego ujęciu zyskuje konotacje chrześcijańskie, autor „Ostrzeżenia przed lądem” jest zaliczany do grona poetów wyznaniowych, religijnych. Jednym tchem wymienia się go z takimi prokatolickimi pisarzami jak Roman Brandstaetter, Marek Skwarnicki czy Wojciech Wencel. Jednak jako twórca konfesyjny, Zbigniew Jankowski uchodzi za autora nietypowego, niepodobnego do innych, może nawet trochę kontrowersyjnego. Sam ks. Jan Twardowski nazwał go „lirykiem niespokojnym, denerwującym, paradoksalnym, wilkiem morskim walczącym z żywiołem” (1980 r.).
Rzeczywiście, jest w tym sporo racji, bo chociaż młody Jankowski „modlił się wszystkimi porami miłości” oraz „mówił z drżeniem sumienia”, to już wtedy nie był wolny od niebezpiecznych pokus i sceptycznych podejrzeń. W wierszu „Opoka” pocieszał się myślą: „Oto mój kościół, im bardziej chwiejny, / tym bliższy prawdy”. Uczestniczył w połowach rybackich i odbywał rejsy oceaniczne. Może chwiejność wiary kojarzyła mu się z kołysaniem fal? „Boże mój, Boże, czemu mnie opuszczasz / po każdym nowym przebudzeniu” wołał w wierszu „Codzienne umieranie”. Tym samym potwierdzał starą prawdę, że wiara w Chrystusa nie jest człowiekowi dana raz na zawsze, że nasze życie de facto jest pielgrzymowaniem lub stąpaniem po perci (stale grozi obsuwa w otchłań grzechu). „Prawda jest w drodze / do odkrycia prawdy”. Posunięty w latach poeta, przypieczony ogniem egzystencjalnym, z większą ironią zaczął postrzegać swoją religijną postawę. Wyznaje wprost: „MOJA WIARA // Ryba / z ością w gardle”. Albo: „Słowa… moje upadłe anioły”. Właśnie, ongiś z widocznym entuzjazmem podchodził do artystycznego powołania (por. wiersze: „Poetyka”, „Hymn do bezokolicznika”, „Nakaz”), teraz jakby zwiększył dystans i zmniejszył zaufanie do werbalnej ekspresji. „Już wiem: tyle wiersza, / ile go we mnie” – zwierza się prostolinijnie, choć swym odkryciem nie ucieszy naiwnych adoratorów „życiopisania”. Rezygnacja z pogoni za wierszem jest dla niego przejawem chrześcijańskiej pokory. Jest też konsekwencją totalnego oddania się Stwórcy, czyli postulatu głoszonego przez Mistrza z Nazaretu, apostołów, świętych i mistyków. Sam poeta także sugeruje nam potrzebę zatracenia się w Bogu i porzucenia własnego „ja” (vide np. „Chwila z Tobą”, „Droga”, „Całopalenie”). Szczególnie lakonicznie wyraża to „Komunia”:
Aż twoja skrucha
wypromieniuje skrzydła.
Nie – byś się uniósł nad światem,
lecz byś go nimi przygarnął
i spopielił się z nim.
Wyraźne echa wcześniejszych lektur: Mistrza Eckharta, Thomasa Mertona, Willigisa Jägera czy Simone Weil. Wszyscy oni propagowali pustelnicze wyrzeczenie się świata. Bowiem jak uczy szlachetna „sztuka ubywania”, nie warto biegać za doczesnymi mrzonkami, bo „tu trzeba tylko / iść i świecić / ciszą po sobie”…
Oczywiście, morze nie jest jedynym motywem, przewijającym się w twórczości Z. Jankowskiego. Jego rodzinne miasto, Bydgoszcz także się tam pojawia (np. s. 7, 117, 239), ale ewidentnie ustępuje miejsca Kołobrzegowi czy Gdańskowi. Trudno się dziwić, skoro po dekadzie na Śląsku poeta nie wrócił nad Brdę, ale przeniósł się na Wybrzeże – bliżej morza! Już w pierwszym zbiorku pojawiła się Teresa, która wkrótce została nie tylko Muzą coraz aktywniejszego literata, ale też jego zdolną uczennicą (sama to przyznaje). A zatem żona stale jest obecna w utworach swego męża, co stanowi piękne świadectwo udanego związku. Podobno w sprawach sercowych przeciwieństwa się przyciągają. Jak gdyby w myśl tej zasady motywem przewodnim w poezji Teresy Ferenc jest ogień, zaś w liryce Zbigniewa Jankowskiego dominuje woda. O ile poetka mogła czuć się niekiedy jak „płonąca żyrafa”, o tyle poeta utożsamia się z morskim ssakiem.
(…) Ten biały delfin
płynie wprost na mnie.
I jest mi coraz bielej.
I chcę nim być.
Czym tak naprawdę jest ów biały delfin? Rzecz jasna, mamy tutaj czytelną aluzję do sławnego Moby Dicka. Twórca „Portu macierzystego” pisze o tym w znakomitym, subtelnie bluźnierczym poemacie „Niedopolowany”. Dowiadujemy się, że najistotniejszym marzeniem poety było: „złapać w sieć / choćby odblask tego wieloryba, / który mnie oślepiał / od narodzin do ostatniej chwili”. Piętnaście wieków wcześniej równie radykalne pragnienie jednoznacznie wypowiedział św. Augustyn: „Chcę poznać Boga i duszę. Czy nic więcej? Nic zgoła”. Non plus ultra.
Zbigniew Jankowski „Biały delfin”, Wyd. Nowy Świat, Warszawa 2009, str. 272
Stanisław Chyczyński
Latarnia Morska 2 (14) 2010 / 1 (15) 2011