Rafał Mieczysłavsky „Rzucone na światło”, str. 50; Krzysztof Ćwikliński „Książę poetów żegna ukochane miasto”, str. 44; Tomasz Majzel „Fotoalbum", str 60 - Wydawnictwo FORMA i Stow. OFFICYNA, Szczecin 2009
Jak pięknie się różnią
„Rzucone na światło” Rafała Mieczysłavskiego (rocznik 1977), „Książę poetów żegna ukochane miasto” Krzysztofa Ćwiklińskiego (rocznik 1960) i „Fotoalbum” Tomasza Majzela (rocznik 1965), to książki, które się ukazały w roku 2009 za sprawą szczecińskiego wydawnictwa „Forma” i stanowią początek najnowszej jego serii, tym razem poetyckiej – „Tablice”, której redaktorem jest profesor Uniwersytetu Szczecińskiego Piotr Michałowski.
Profesor Michałowski opatrzył każdą z nich wnikliwym posłowiem, z którym można się zapoznać na stronie internetowej wydawnictwa.
Leżą teraz przede mną te trzy książki i patrzą wyzywająco, a ja kombinuję, z której strony się do nich zabrać. Właściwie Piotr Michalowski napisał o nich już prawie wszystko, ale pisał o każdym autorze osobno, w kolejności ukazywania się ich książek, a ja mam wszystkie trzy w tym samym czasie i miejscu. Trzech autorów współczesnych, między którymi nie ma wielkiej przepaści, bo najstarszego od najmłodszego dzieli zaledwie siedemnaście lat, więc mieszczą się oni w ramach jednego pokolenia – a jak pięknie się różnią.
Krzysztof Ćwikliński, rocznik 1960, na VII Wolnym Rynku Literackim (sierpień 2009) w Toruniu zapowiedział zdziwionym czytelnikom, że tomik „Książę poetów żegna ukochane miasto” będzie ostatnim. Przychodzi czas, że kiedy czujemy, że pewne rzeczy się kończą, osiągamy wówczas metę. Nie pełną, bo osiągnąć trudno, ale cel. Tym celem jest ostatni, napisany dystychem przejmujący wiersz „W ogrodzie”. Z treści wiersza i internetowej informacji wynika, że zainspirowany został odejściem matki. Jest on kropką nad „i” dla całego tomiku. Pozbawione żalu powolne, ale konsekwentne żegnanie się ze światem wynika z rozczarowania, które wyraźnie jest zaznaczone w pierwszej strofie wiersza „Tak i nie”, a także aprobata tego, co nas czeka, kiedy wreszcie przyjdzie moment - Na ten krok w nieskończoność, w tamtą stronę cienia / Jedno ogromne: Tak!
Skąd ta skorość do odejścia, gdy innym żal? Są przecież tacy, którzy kurczowo trzymają się życia i robią wszystko, by odwlec postawienie nogi w nieskończoności. Niezależnie od tego, jak ją sobie wyobrażają. We wspomnianym zamykającym wierszu jest już nie tylko zgoda na odejście, ale i niecierpliwość dziecka, a dzieci potrafią być niecierpliwe, które w ogrodzie babki czeka – To ja w krótkich spodenkach, ja sprzed lat czterdziestu (...) Czekam, byś mnie zabrała. Zabierz mnie już, proszę...
Kiedy czytałam ten wiersz, stanął mi przed oczami nie żyjący już dzisiaj, a urodzony w 1962 r. warszawski poeta Piotr Baranowski, który taką samą prośbę skierował do Sary Kane. W debiutanckim tomiku o proroczym tytule „Nie zdążę...” (drugi tomik ukazał się już po jego śmierci) możemy znaleźć „Modlitwę do Sary Kane (2)” i słowa: „żadne słońce nie świeci / żadna róża nie pachnie / przyjdź piękna, skiń / podążę za tobą”. Tę myśl powtarza raz jeszcze w wierszu „Zabierz mnie” – „świat zły / świt też / pamiętaj / zabierz mnie”.
Czy roczniki 1960 i 1962 mają coś wspólnego, że chcą zrezygnować z czegoś, co podobno najdrogocenniejsze, najważniejsze? Powtórzę za Baranowskim „świat zły, świt zły”. Wiersze Krzysztofa Ćwiklińskiego nie wytykają wad świata, nie kłócą się z nim, ale odwracają się od niego plecami. Skupiają się na wnętrzu, na jego przeżywaniu, kontemplowaniu, powiem więcej – napawają się odchodzeniem i to trwa jak jakaś obsesja od najwcześniejszego wiersza w tomiku z 23 kwietnia 1982 r. do ostatniego z 27 października 2006 r.
Czyżby urodzili się w nie swojej epoce? Na to wskazuje dodatkowo język Krzysztofa Ćwiklińskiego. Język piękny, czysty jak źródełko, można się nim rozkoszować, ale nie wszystko, co dobre i smaczne jest zdrowe. To nie jest woda życia, ale woda ze Styksu, przez którą wiedzie droga (odpukać) wiadomo gdzie. Nie chcę z niej pić. I nic to, że oczekiwania autorów zostały zawiedzione. Przyjmuję do wiadomości, że w konfrontacji z teraźniejszością są niezrealizowane. Świat poszedł inną wyboistą drogą. Nabrał rozpędu technicznego, kurczy się, wykonuje jakieś dziwne akrobacje. Nie utrzymał równowagi Piotr Baranowski. Odrzuca go Krzysztof Ćwikliński, obserwuje Tomasz Majzel (1965) i stara się go oswoić Rafał Mieczyslavsky.
Każda myśl mogłaby stać się / pędzącą po zboczu góry kulą śniegową / gdyby nie to że powstaje najczęściej / na pozbawionej pochyłości płaszczyźnie // porozumienia. – pisze Tomasz Majzel. O jakie porozumienie chodzi? O konformizm? Co sprawia, że myśl nie olbrzymieje, tylko pozostaje w stanie skarłowaciałym? Na takie pytania autor nie udziela odpowiedzi, wciągając czytelnika w swoją grę poetycką i zmuszając go do myślenia, do skonfrontowania własnej wiedzy o świecie z sugestiami zawartymi w jednowyrazowych, zazwyczaj bogatych w znaczenia puentach. On nie chowa się jak Ćwikliński w skorupie swojego wnętrza. Majzel jak ślimak wystawia rogi na zewnątrz muszli i obserwuje świat powściągając namiętności, komentując to, co widzi w sposób logiczny, z przyrodniczą, czy może raczej techniczną, precyzją. Jego wiersze zagęszczają się rekwizytami świata zewnętrznego, których prawie nie ma u Ćwiklińskiego. Próbuje jednak walczyć ze złem, chronić siebie. Pająki powpadały w sieci tkane / przeze mnie każdego dnia. Poeta, żeby nie wpaść w pułapkę, sam ją zastawia. Pająki wpadają i kiedy jest już bardzo źle w porach suchych / zabijam kilka wywołując deszcz. Doprowadza więc do katharsis, ale po co... by stać i patrzeć. Chociaż wszechmuobecne jest poczucie niedoskonałości wszelkiej, to w ostatnim wierszu sygnalizuje, że i stany szczęścia są mu nieobce, ale zabobonnie nie chce o tym pisać. O szczęściu mógłbym powiedzieć / ale się boję / że przegadam. I racja, temat wyczerpująco przeanalizował już Tatarkiewicz w swoim traktacie filozoficznym „O szczęściu”.
Po co wiele słów – wpisuję się w pory roku / dnia smutku i uśmiechu / nic bardziej trwałego // czas. Przytoczyłam w całości wiersz zatytułowany „Okno III”, bo chciałam pokazać, na jakie manowce sprowadza czytelnika Tomasz Majzel. Mamy rok, pory roku, dzień i zmienność stonowanych nastrojów i puentę - nic bardziej trwałego – czas. Pojęciem czasu zajmowano się od tysiącleci. Różni filozofowie i fizycy się nad nim trudzili i trudzą. Owszem, pomyślę nad tym, ale już widzę te chaszcze, w które dobrowolnie się udaję za podszeptem Majzela. Jaki czas? Urojony? W którą stronę ustawić „strzałkę czasu”? Gdzie ma początek, a gdzie koniec? Czy jest związany z ruchem? Autor jednym zdaniem sprowadza mnie na ziemię i skłania do przyznania – Wiem, że nic nie wiem.
Ile przewrotności i nietypowego spojrzenia na Stwórcę jest w wierszu „Spacer IV”. W swej nieomylności Stworzyłeś doskonałe / wieczne i niezmienne poczucie niedoskonałości / i kiedy patrzę i kiedy nie // wszechmiobecne. I trzeba poety, by można uświadomić sobie i nazwać swój zachwyt.
Jak inaczej postrzega sacrum Krzysztof Ćwikliński. Z sonetu „Księga” wychyla się człowiek zniechęcony do świata, wyizolowany, skazany na śmierć nie wiadomo za co. Śmierć go nie chce, a on odcina się od wszystkiego jakoś tak na własne życzenie – milczy i tylko Księgę obraca i strona za stroną / Księga weń patrzy i Księga zeń szydzi... / Księga jest pusta, Księga jest niczyja. Czyżby przekazy proroków i apostołów już nie docierały do człowieka?
Tomasz Majzel, Krzysztof Ćwikliński, to nie współczesna awangarda. To nie samochody wyścigowe z potężnym silnikiem, który rozpędza młode pokolenie. Taką rozpędzoną maszyną z mojego punktu widzenia jest Rafał Mieczyslavsky.
On nie czyni wrażenia, że pieści, czy szlifuje słowa, że waży każdego wyraz, nie boi się zranienia uszu wysublimowanego na piękno czytelnika. Odstaje od swoich starszych kolegów po piórze, bo który z nich odważyłby się tak napisać jak on, przywołując w wierszu „Ja nie Kafka panie Mieczyslawsky” wybitnego amerykańskiego poetę i prozaika Charlesa Bukowskiego. Ja nie Bukowski proszę Pana / gruchy nie walę na stojąco / lecz z poszanowaniem. Przytoczmy jeszcze trochę intymności. U Ćwiklińskiego znajdziemy trwałość uczucia, sentymentalną wręcz melancholię w kunsztownym utworze „Stary wiersz”. I pomyślisz, kochanie, przed małym lusterkiem / Srebrne włosy gładząc, że jak dziś w teatrze / Tak my śmieszni byliśmy. A u Mieczysłavskiego mamy siłę, śmiałość mężczyzny, ale także bezpruderyjność kobiety zapraszającej samca do kopulacji. ...tylko wstąp we mnie miarowo / wstąp odruchowo / grzecznie niegrzecznie byle / bezpiecznie wstąp we mnie / od środka kopnij mnie jeszcze / wstąp i zaznacz to miejsce.
„Tempora mutantur et nos mutamur in illis”. Nic nowego. Już to zauważył pan i władca Franków Lotariusz I ponad tysiąc lat temu. On był odkrywczy, bo dostrzegł to w czasach płynących znacznie wolniej. Teraz zmiany zachodzą błyskawicznie. Myślę, że szczególnie w Polsce, w której za „żelazną kurtyną” żyliśmy ułudą, marzeniami, nieświadomi świata. W „Drodze do wolności” Mieczyslavsky pokpiwa – jutro ziścimy nasze marzenia pokoleń / rozsławimy Wisłę / okrzykniemy się / Mesjaszami Europy. On może tak napisać, bo dostrzega też nasze kołowrotki przeklęte. Patrzy z innej perspektywy. Z perspektywy pokolenia, które los swój bierze w swoje ręce. Podróżuje, jest ruchliwy, czynny zarówno w świecie realnym, jak i w przestrzeni wirtualnej. Szybko zachodzące zmiany, to coś normalnego, namacalnie wyczuwalny puls obecności. Dłużyzny wszelkie są nie do zaakceptowania. Ta generacja oddycha i żyje swobodą. Potrafi rzucić się w wir życia i robić wiele rzeczy jednocześnie. Oni wiedzą, że coś jest, ale dlaczego? Dlaczego Mieczysłavsky kończy swój tomik ponurą „Antyfoną na odejście” - przemijamy niusami / od stajni w Betlejem po opaskę na oczy / skrzypiące skrzydła aniołów / o północy zbudzi nas dzwon / butów, że musi się odejść / do jutra / do tu / do tam. A więc jednak ich świat, to też nie idylla – My wchłaniamy i wydalamy swoje / Ulubione, które nazywa się Ja. Biedne ”Dzieci Heraklita”. Wydaje się im, że tworzą nową rzeczywistość, tworzą i mieszają wodę, a tu kran i wszystko płynie. Reinkarnują się z psa / w telefon komórkowy. W tym zglobalizowanym świecie mieszają się nasze religie / nachodzą na siebie / naskakują do gardeł.
A w małym miasteczku (Police) Tomasza Majzela normalność jest stanem dostrzeżenia / stanem bezgranicznej odrębności / bytu.
Mój byt, moje ja jest w schizofrenicznym stanie rozstrojenia, gdy czytam równolegle trzy tak różne książki poetyckie. Ufff... kończę. Na szczęście schizofrenia u dorosłych nie jest taka groźna. Wracam do normalności. Niczego nie żałuję, bo dzięki autorom i wydawnictwu „Forma” przeżyłam ciekawą podróż intelektualną.
A wszystko tylko za trzy bilety po 19,90 PLN każdy. W księgarni internetowej nawet taniej.
Rafał Mieczysłavsky „Rzucone na światło”, Wydawnictwo FORMA i Stowarzyszenie OFFICYNA, Szczecin 2009, str. 50; Krzysztof Ćwikliński „Książę poetów żegna ukochane miasto”, Wydawnictwo FORMA i Stowarzyszenie OFFICYNA, Szczecin 2009, str. 44; Tomasz Majzel „Fotoalbum” Wydawnictwo FORMA i Stowarzyszenie OFFICYNA, Szczecin 2009, str. 60
Jolanta Szwarc
Latarnia Morska 2 (14) 2010 / 1 (15) 2011