Grzegorz Strumyk "Nierozpoznani”, Wydawnictwo Forma, Szczecin 2008, str. 92

Kategoria: port literacki Opublikowano: czwartek, 25 listopad 2010 Drukuj E-mail

Irmina Kosmala


W POTRZASKU
                                                         Po niezrealizowanych pragnieniach dowiaduję się kim jestem.
                                                                                                                       Grzegorz Strumyk

W niektóre książki wpadamy jak w potrzask. Broniąc się przed nimi, szarpiąc, próbując  wydostać – bezładnie rozdzieramy myśli, rozszarpujemy rozognione bólem pragnienie poznania tudzież zapomnienia.
Przed niektórymi książkami nie da się uciec. Brutalnie w nas wtargnąwszy, wyłuskują z czytelniczych przyzwyczajeń, sieją chaos, mylą trop. Oplatają ciasno bluszczem metafor, przez które trudno przebić się światłu zrozumienia. Ponadto zniewalają, każąc żyć odczuciem – przeważnie odczuciem chwili. Odczuwanie jest piękne, jest wartością, nadaje naszemu życiu głębię „dotykania istnienia”. Odczuwanie jest niebezpieczne – obezwładnia, zatraca, rozsypuje nas w ekstatycznym tańcu, niszczy. Po takim doświadczeniu musimy się jakoś pozbierać. Niestety, nawleczenie się na stare, porwane nici przyzwyczajeń jest już niemożliwe. Musimy odtąd nauczyć się żyć bez sznurka. Samotnie i wolnie.

Co zatem powiesz na mały eksperyment myślowy, Czytelniku?
Wyobraź sobie, że żyjesz w świecie, w którym wszystko jest wywrócone do góry nogami.  (nawet literatura – z Gombrowiczem na czele). Starość jest młoda, gorąca, taneczna, pełna wigoru i marzeń. Młodość z kolei zimna, nieruchoma, sucha, opatulona w smutek i  zrezygnowanie. Ty jesteś już stary, zatem  wulkaniczny, żywy, jednak w mniemaniu zewnętrznego świata – martwy. Pragniesz więc wtargnąć w niego, by pozwolić mu się odkryć, rozpoznać. Żądasz też tego, co Ci świat zabiera: młodości. Tańczysz więc na deskach teatru życia, lecz nikt Cię nie oklaskuje, a jedynie strofuje, szturcha, ponagla: „-Tańcz, tańcz do cholery!”. Jesteś stary. Skrzeczysz jak spróchniałe drzewo. Żeby Cię tylko nie ścięli, osłupiały tancerzu. Takim widzi Cię młodość. Podglądasz ją więc chciwie na roznegliżowanych latem ulicach, dostrzegasz w pierwszych miłosnych dotykach ciał. Lecz młodzi muszą wydać Ci się barbarzyńscy i prymitywni, gdy podczas profanacji ich sacrum – zamiast sprzeciwiać się Twojemu wtargnięciu, zamiast walczyć do krwi o swą przestrzeń, o swoje Miejsce – rozbawieni plują Ci w twarz słowami:
 – To niech patrzy (tu znów literatura fika koziołka – tym razem Hłasko).

Nie jest jednak tak źle. Szybko natkniesz się na właściwą młodość (nie, to ona się na Ciebie natknie jak na jakiś minerał w rozłupanej bryle). Odnajdziesz ją  w trojgu przyjaciół. Cieszy Cię ich wewnętrzność, talent, moc. Podskórnie czujesz, że oni Cię uzupełniają, dopełniają – tak, jak każdy człowiek, musi być uzupełniony o coś, co nim nie jest, aby mógł stać się sobą. Nie wszystkim jednak udaje się znaleźć właściwy suplement. Jesteś szczęściarzem. W zamian chcesz ich obdarować nadmiarem swojego życia. Pragniesz znaleźć im właściwe Miejsce do wyrażenia się. Lecz młodzi nie chcą budować nowego na starym. Nie potrzebują też Twojej pomocy. Przeciwnie: pośród ruin Twojej utopii ofiarują ją Tobie.
Jak bardzo Cię to zabije?


Latarnia Morska 1-2 (11-12) 2009 / 1 (13) 2010