Anatol Ulman "Drzazgi. Powabność bytu", Alta Press, Koszalin 2008, str. 200

Kategoria: port literacki Opublikowano: czwartek, 25 listopad 2010 Drukuj E-mail

Bogdan Twardochleb


SIŁA WYOBRAŹNI I PAMIĘCI  

W tytule tomu opowiadań Anatola Ulmana Drzazgi. Powabność bytu jest sąsiedztwo przeciwieństw. Drzazgi, kojarzące się z bólem, przywołują na myśl świat, który zwykliśmy określać mianem realny (fizyczny), a powabność bytu – rzeczywistość metafizyczną, świat myśli, idei, wyobrażeń, wyglądów.
Owo sąsiedztwo, albo: współistnienie przeciwieństw – iluzji i realności, jawy i snu, tego co wysokie i co niskie, języków literackiego i potocznego – można odnaleźć we wszystkich opowiadaniach, zamieszczonych w książce. W jednych daje to efekty satyryczne i groteskowe, prowadzi do zaskakujących point, w innych tworzy już to klimat baśni, już to przypowieści. Jako że wszystkie opowiadania są mniej lub bardziej jawnymi komentarzami do rzeczywistości  pozaliterackiej, w tym do współczesności politycznej i kulturowej, można by je nazwać półbaśniami i półgroteskami, używając określeń stosowanych kiedyś do opisu małych form Zbigniewa Brzozowskiego, pisarza żyjącego trzydzieści lat temu, o którym niewielu już pamięta.
W świecie opowiadań Ulmana łatwo wyczytać fakty, znane z jego życiorysu, o których mówił choćby w prasowych wywiadach. Przeżycia i historia są więc ich materią literacką, podobnie jak kreacja. O ile jednak przestrzeń pierwszych kojarzy się narratorowi z chaosem i przypadkowością, o tyle kreacja jest od tego wolna. A że bohaterami dwóch skrajnych opowiadań są nieżyjący już rodzice narratora (autora), pierwszego („Ave Ava”) – ojciec, ostatniego („Nostalgia konserwatystki”) – matka, mają też one wymiar egzystencjalny.
Realistyczność współistnieje w nich z kreacją i wyobraźnią, a nawet więcej – one wzajem na siebie wpływają. Przy czym Ulman, mimo emocji w te opowiadania wpisanych, nie przestaje być chłodnym racjonalistą i analitykiem. Kreacja nie tworzy w nich świata samoistnego, ale – jak w twórczości ludowej – zmetaforyzowane i ogólne, a przez to wyrazistsze komentarze do pozaliterackiej realności. Szczególnie jest to wyraziste w tych tekstach, które mówią o okrucieństwie historii, wojny, summa summarum – człowieka. Wykreowana przestrzeń wyobraźni to okrucieństwo uwypukla i uwyraźnia. A z drugiej strony, wprowadzając opozycję życia (historii) i bytu, prowadzi do konstatacji optymistycznych: człowiek nie jest skazany na świat zastany i od niego niezależny, na tzw. życie i historię, lecz żyjąc może kreować swój świat: inny, lepszy, piękniejszy, bezpieczny, szczęśliwy. Postronni, jak w opowiadaniu „Rzecznik praw umarłych albo psychiatryczny spis wartości moralnych”, mogą mówić, że złudny, podejrzewać go o jakiś rodzaj choroby psychicznej, ale cóż… Widocznie brak im wyobraźni, albo jeszcze jej nie poznali i nie doświadczyli.

* * *

Wyobraźnia i iluzja mogą więc być naprawiaczami źle i niesprawiedliwie zbudowanego świata. Tak jest na przykład we wspomnianym już opowiadaniu „Ave Ava”, w którym ojciec narratora, całe życie ciężko zarabiający na chleb, doświadczony na frontach pierwszej wojny światowej, na emigracji, zakochuje się w słynnej aktorce, Avie Gardner. Miłość jest czysta, nie pociąga za sobą zdrady, jest iluzją, ale tak sugestywną, a przynajmniej tak to widzi narrator, że wykreowane przebywanie z Avą pozwala ojcu przeżyć chwile czystego szczęścia. Ów wyobrażony związek jest zresztą obopólny: narrator (syn) opisuje zdumiewający przyjazd aktorki na pogrzeb ojca, mimo że zmarła ona wcześniej niż on. Zapytana przez narratora, jak to się stało, że przyjechała, odpowiada jednym słowem: Imagination – Wyobraźnia.  
No więc właśnie: siła wyobraźni, imaginacji. W opowiadaniu „Ruda oblubienica trolla” pozwala ona narratorowi-autorowi przenieść tysiąc lat temu wikinga Svena Hajmdalssona i jego siostrę, rudą i brzydką Normankę Iduun, do japońskiego, rządzonego okrutnie shogunatu, przy usilnym oczywiście tworzeniu iluzji prawdopodobieństwa (narrator powołuje się na fragmenty starej kroniki, opisane w artykule sir Thomasa Gray’a, postaci notabene autentycznej). Na pierwszym planie jest więc tu akcja, wartka i dowcipnie prowadzona dzięki także uprawdopodobnionej iluzji, ale można się w nim doczytać (i to jest chyba ważniejsze) ostrą i jednoznaczną krytykę tych, którzy w jakikolwiek sposób wzięli udział w igrzyskach olimpijskich w Pekinie, nie bacząc na okrucieństwo chińskich władz. Jest w tym opowiadaniu także sporo celnych uwag o ponadczasowych mechanizmach sprawowania władzy, a pod powierzchnią śmieszności – satyra na współczesność.
Podobnie jest w opowiadaniu „Nocne jaskółki”, którego bohaterami są skazani na dożywocie czterej mordercy: kompozytor, pisarz, sędzia i profesor, przy czym ich profesje pisane są dużą literą. Można to odczytać jako więzienne „ksywy”, ale też – jak w satyrze i powiastce filozoficznej – jako kategorię ogólną: otóż bohaterowie są typowi, reprezentują – powiedzmy tak – współczesną inteligencję polską. Pod powierzchnią humoru słownego i sytuacyjnego, którego Ulman jest arcymistrzem (już dlatego warto jego książki czytać) kryje się metafora losu, na jaki polska inteligencja sama siebie skazuje i jednocześnie ostra satyra na nią. Kompozytor gra na klawiaturze narysowanej na desce, z której wydobywają się dźwięki „tak ciche jak milczenie” i tworzy utwory, których nikt nie słucha, Profesor – poszukuje bozonu Higgsa, mając do dyspozycji Mały Zderzacz Hadronów, czyli zeszyt, Pisarz hoduje wyimaginowane koty, Sędzia zakłada wyimaginowany ogródek. Postępują przy tym jak zwykli więźniowie: meldują się regulaminowo, klną, kombinują, ale prowadzą też intelektualne spory, najbardziej ekscytujący i charakterystyczny – o Powstaniu Warszawskim i jego znaczeniu dla współczesnej świadomości Polski. Absurdalna sytuacja? Tak. Narrator nie jest wobec niej obojętny. Sytuuje się po  stronie Sędziego, który uważa, że powstanie było klęską. Wyraźnie jest przeciw jego mitologizacji, przeciw takiej pamięci o nim, która „kolejne pokolenia więzi w więzieniach klęski”.

* * *

Każde z opowiadań z tomu „Drzazgi” można podobnie opisywać, bo też odczytywać je można na różnych poziomach. Trzeba mieć przy tym świadomość gry, jaką narrator prowadzi z czytelnikiem. Ale czytelnik ma być deszyfratorem reguł gry i współkonstruktorem znaczeń tych utworów. Chcą one być w gruncie rzeczy głosem w publicznej debacie o współczesnej moralności, świadomości i pamięci.
Ulman daje bardzo surowy osąd współczesności. Podobnie jak surowo osądza uproszczone wizje historii, idealizowanie jej, fałszywe budowanie świadomości narodowej nie na rzetelnych ocenach faktów, lecz na zapominaniu o tym, co niewygodne, na przykład o „niesprawiedliwych wśród narodów świata”, których było wielu, a którzy w czasie okupacji hitlerowskiej denuncjowali Żydów.
Jest przy tym Ulman mistrzem języka. Potrafi pisać nawet tak, że wulgaryzmy, i to bardzo soczyste, po prostu śmieszą, bo są rubaszne, jak w opowiadaniu „Hieroskopia”, w którym kiełbaśnik Fripon, kiszkarz Maraud i podogoniarz Youyou rozcinają brzuch wieprza i trepanują jego czaszkę, chcąc odkryć tajemnice osobowości hrabiego Le Groin de Pourceau, okrutnika. Cóż odkrywają? Ono to, że nie sam hrabia odpowiada za wredność swojego charakteru, lecz… kobieta, która zarzuciła delikatną sieć na jego mózg, jego piękna i uwielbiana przez wszystkich żona, pani Abigaile du Conasse. To stereotyp – ktoś powie. Prawda, ale narrator prowadzi do pointy tak, że jest ona zaskoczeniem.

* * *

Jest w opowiadaniach Ulmana nieskrywana pochwała dobrej wyobraźni i literatury, które potrafią tworzyć nowe światy, przenosić ludzi w przestrzeni i czasie, dawać wolność, ocalać, naprawiać zło naszego świata, historii i ludzi. W sugestywnym opowiadaniu „Wdowy z domu Malvaceae Juss” pięć harcerek, bestialsko zgwałconych i zamordowanych w 1947 roku, żyje potem w pamięci ich mściciela, w kwiecie malwy, są szczęśliwe, dorastają, zaznają uroków kobiecości. Opowiadanie „Hannah” ocala pamięć o żydowskiej, niezwykle mądrej dziewczynce, Hannah Abram, którą narrator znał, a która wraz z zadenuncjowaną rodziną została zamordowana przez hitlerowców w Warszawie. Przypomniał sobie tę dziewczynkę i jej okrutną śmierć po latach, gdy zauważył portret znanej pisarki, Hannah Arendt, łudząco do nie niej podobnej, a może bardziej – gdy przypomniał sobie słowo, które z nią się kojarzyło: „To właśnie tak niestosowne, dręczące słowo, wygrzebane ze wspomnienia jak zardzewiały, i tym bardziej kłujący pamięć, gwóźdź, oraz wymawiane z przedechem imię dziewczynki, stoją teraz za przyczynę jej teraz wywoływania ze świata zmarłych, którego zresztą nie ma. Inaczej Hannah zostałaby zupełnie wyparta (…) z mojej pamięci, gdzie łażą snując się bez celu ważne dla mnie cienie oraz widma przeszłości”.

* * *

Jak się rzekło, opowiadania Anatola Ulmana można odczytywać na różne sposoby, ale najważniejsze jest w nich przekonanie o sile wyobraźni i pamięci, słowa i literatury. Że to iluzoryczne? Nie szkodzi.



Latarnia Morska 1-2 (11-12) 2009 / 1 (13) 2010