Anna Krasuska, „Ona i on”, „Śląsk” Sp. z o.o. Wydawnictwo Naukowe, Katowice 2017, str. 76
Jolanta Szwarc
ONA I ON, I JA Z BOKU
Czytam, myślę o niej, o nim. Wydają mi się znajomi. Mam podobny „Widok z okna” i coraz krótsze plany na przyszłość, ale póki co kot ma ciągle to samo towarzystwo, ta sama ręka napełnia mu miskę, a potem każde po swojemu zaczyniamy dzień.
Stwarza się kolejny dzień, kurtyna idzie w górę, zaczyna się spektakl o życiu, o życiu z przedrostkami. Przelatują kolejne odsłony – Użycie, Przeżycie, Zżycie, Zużycie. Z boku dorzucę jeszcze Wyżycie, Odżycie. Odsłony to tylko przedrostki, którymi dociążono życie. / Odsłony nie istnieją bez opowieści. / Reszta jest milczeniem. Tak, tak - „Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie, / Niż się ich śniło waszym filozofom.” I mnie.
A tu dzień za dniem o zmierzchu umiera. To, co za dnia wyrzeźbione, mrok powlekł kirem, / zapalone zostały gromnice gwiazd. Skończył się kolejny dzień z naszego jeszcze życia. Tak sobie myślę, bo mam prawo do błądzenia myślami po świecie, po którym wodzi mnie ktoś nieokreślony, bardzo powściągliwy, pozbawiony emocji. Tajemniczy podmiot liryczny ukryty za trzecią osobą. Liryka pośrednia, którą ja, dlatego że jestem ja, przeżywam bezpośrednio i piszę o niej nasycona tymi emocjami.
Chwila nieuwagi i zapłonął las. / W okamgnieniu Armagedon. / Żar z żarem się starł. /…/ Leśniczy robi obchód krematorium. /…/ Na popiołach urośnie nowe. / Ale to, co umknęło, stało się ważne dzisiaj, / już po. No cóż, stało się. Nikt nie ukarze wiatru, że przeniósł iskrę, nikt nie będzie dyskutował z wodą, że jest jej czasami za dużo, a czasami jej brak. I tak źle, i tak niedobrze, ale jak na razie dzieje się to na naszych oczach, jeśli nie śpimy. Drzewa nie śpią. Drzewa czuwają. /…/ Kawał historii na nich, / tej odwiecznej od ziemi po niebo, / i tej zwykłej codziennej. / Obok serca przebitego strzałą / wyryty w korze ślad po kuli, / a oba dawno zabliźnione, / bo na razie i serc brak, / i o kulach nie chce się pamiętać. Przyroda mówi do mnie, do nas, tylko nie zawsze słuchamy jej opowieści.
Kiedyś patrzyłam na chmury podejrzliwie, bo jak powiada Szymborska „Nie obciążone pamięcią o niczym, / unoszą się bez trudu nad faktami.” Rozpływały się, albo przybierały różne kształty, czasami groźnie grzmiały i polewały wszystko, co było pod nimi. Jednak świat ciągle się zmienia, zaskakuje, rejestruje, podpuszcza i obnaża. Lubi nagość. Wykorzystuje wszystko. Chmura na chmurze, obok chmury w chmurze… / Tyle chmur, tyle chmur, tyle… / A ona w nich // schowana, podłączona do sieci, / przechowuje się / w plikach, / z możliwością wykupienia dodatkowej / przestrzeni, // w której aż roi się od ofert zapewniających, / że chmura ułatwi jej życie, / że chmura jest wygodna w użyciu.
Teraz pewnie zapisują, że się urodziła i chowają w chmurze wszelkie informacje. „Jestem kim jestem. / Niepojęty przypadek / jak każdy przypadek” – powiedziała noblistka, ale nie narzeka, bo mogło być gorzej, mogła być kimś innym, mniej ciekawym. W wierszu Anny Krasuskiej „Urodziła się” dostrzegam beznamiętne podejście do tego faktu. Wisława Szymborska wypowiada się w pierwszej osobie. Niechcący osobę mówiącą w wierszu zaczynamy utożsamiać z autorem zewnętrznym, bo podmiot liryczny tak nam sugeruje. Traktujemy postać jako istotę odrębną. Natomiast wiersz Anny Krasuskiej problem uogólnia. Nikt jej nie pytał. / I stało się. / Urodziła się / jako dowód miłości / albo jako ofiara gwałtu, /…/ Zdecydowali za nią. Za nią, za tę, za tamtą, za mnie. W połowie XIX wieku nie było nas jeszcze ani naszych babek, a w XXII przechowamy się w plikach, o ile nośniki się nie zmienią, w co wątpię. Może w jakimś muzeum dawnej elektroniki dane o mnie obsługa staroci wywoła na ekran.
Póki co, w naszej rzeczywistości jest ona, a obok niej występuje on. Ona i on przynajmniej przez jakiś czas muszą się łączyć w pary, bo inaczej wyginąłby nasz gatunek. Są jakieś siły przyciągania, że on i ona się w korcu maku znaleźli. Ona ma męża, dzieci, odroczonego raka piersi, /…/ On ma kochankę, zaciągnięte pożyczki i prostatę, a jednak jak spostrzega poetka – Rachunek: więcej ich łączy niż dzieli. Jednak nikt nie mówi, że musi to trwać wiecznie. Zaklinanie - Bądź ze mną i zapewnianie – Jestem może się skończyć. Jedno z nich może odejść. Cokolwiek by to nie znaczyło. I nie ma go. Czy miłość, którą się utraci, nadejdzie raz jeszcze? Może coś zbliżonego, bo przecież „nic dwa razy się nie zdarza / i nie zdarzy. Z tej przyczyny / zrodziliśmy się bez wprawy / i pomrzemy bez rutyny.” – wyśpiewywała słowa Wisławy Szymborskiej Łucja Prus.
Zostaje nutka tęsknoty i zdziwienie, że powoli następuje rozpad. Najpierw jej ciała. Z małą czarną jest problem, trudno się dogadać, namówić ją, żeby jak dawniej otulała ciało. Ciało, które… co będę pisała, przecież każda ona wie, że ciało dało ciała, a lustro zniekształca, starzeje się, wypacza. Narządy ruchu porozrzucane po tafli. A myśl? Ta istota życia największe płata figle. – Tak, miałam córkę, ale umarła, / już dawno. / Pani taka dobra. / – Mamo, to ja. Każda ona ma inne doświadczenia. Jedna właśnie dowiaduje się, że umarła, inna słyszy, że ona nie może być jej córką, bo nigdy jej nie miała. Uups, pomyłka. Tylko kto się myli? A może inny znak zastosować, może (!), może (…), a może po prostu (.)
No, kto tu się myli. Ta mniej więcej dwadzieścia lat starsza, czy ona. Niby tyle się uczyła, a to tylko „Sen” Mickiewicza, w którym – „Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia”. W opowiadaniu Marii Dąbrowskiej „Tu zaszła zmiana” trudno ukryć nawiązanie do wiersza wieszcza. Przeczytałam wiersz Anny Krasuskiej „Interpunkcja” – szczególnie chodzi mi o fragment – I kiedy zdawało się, / że całkiem nieźle przyswoiła sobie zasady / interpunkcji, / wprowadzono zmiany. / Nieoczekiwanie. / Dowiedziała się, że dla jej dobra. W końcu (też dla jej dobra) / wzięli ją w nawias.
Mruknęłam do siebie, powtarzając słowa Kubusia Puchatka: „myśl, myśl, myśl… To nic, że powtórzenie wyrwane z kontekstu, ale jakie istotne, zupełnie tak samo jak: „zmiana, zmiana, zmiana…” Chodzę teraz myślami po ulicach Poznania i widzę wyraźnie, że tu zaszła zmiana i tu, i tu, a zawsze podobno dobra. Przerzucam kartki słowników i potykam się o zmiany. Pisarze i poeci opisują niby te same, ale zmienione miasta, życia, uczucia. Wszystko, wszystko się zmienia. Myśl, myśl, myśl – tu zaszła zmiana, tu zajdzie zmiana, było inaczej, jest inaczej, będzie inaczej. A więc kochaj inaczej, starzej się inaczej, żyj wydajnie, ucz się na bieżąco, by czuć zmiany, by nie wpaść w nawias, albo gorzej – zostać poza nawiasem, a wtedy będą cię mieli w głębokim poważaniu: dzieci, wnuki, zięciowie, synowe i może jeszcze prawnuki.
Tyle żyć do obdzielenia swoim życiem, tyle żyć. / Jak zżyć tyle żyć? / Stoi przed lustrem, wciera krem do cery dojrzałej. Dojrzałość, jak wszystko ułoży się szczęśliwie, przejdzie w starość, która zwykle (nie, słowo „zwykle” jest źle użyte), zawsze skończy się wybawieniem, zbawieniem, śmiercią. Tak, śmierć będzie najodpowiedniejsza, bo tajemnicza. Nigdy nie wiadomo, kiedy jaką przyjmie strategię. Czas się nie spóźnia, / niestety. Co po nas zostanie? Popiersia w marmurze już były. Rodzina jak na fotografię patrzyła na bliską ukochaną. On też bywał rzeźbiony i nawet ustawiany na cokołach. Teraz popiersia jedno obok drugiego zajmują miejsca na półkach w Muzeum Watykańskim. Niektóre łudząco podobne do współczesnych twarzy. Bronisław Geremek miał swojego sobowtóra już przed naszą erą. Zdarzyło się przynajmniej dwa razy oblicze takie samo, a mówią, że nic dwa razy się... A taka babka – dziwi się poetka – Ileż musiała pozować malarzowi, / czekając, aż słońce będzie odpowiednie.
Teraz namalowane portrety, owszem, się zdarzają, ale są dość drogie i trzeba je gdzieś powiesić. Nie ma jak selfie. Pstryk zakryta, / pstryk odkryta. / Klik wysłane. / Klik następny*. // *Trwa zabawa po ostatni pstryk już / w trumnie.
Rzeźby, malarstwo, artystyczne zdjęcia przetworzone komputerowo, sztuka – ona też stanie na sądzie i czekać będzie na wyrok: jesteś potępiona, jesteś zbawiona. Może zbawionej będzie mało, bo najlepszą pożarł pożar, albo zniszczyli barbarzyńcy. Troglodyci na spienionych koniach, / bronią przekonujący, że ta ziemia ich, / chciwi łupów, kobiet i swojego raju. / Co uchronić, kiedy centaury z dzikim wzrokiem / tratują, rozjeżdżają, rozrywają… / Trzeba się było podzielić światem / z ich światem /…/ Przesądzone było wszystko, / kiedy pierwszy barbarzyńca postawił nogę / w ogrodzie. Cóż mogło się stać, mógł niszczyć, co napotka albo jak Herbert zachwycić się i szkicować, powielać, informować.
Życie i sztuka – życie jest sztuką, a świat teatrem. Życie jest jej, jego i to on i ona grają swoje role. Ponad siedem miliardów aktorów występuje. Ciągle trzeba dotwarzać fragmenty scenariusza, bo jedni odchodzą, wypadają z ról, inni wchodzą na deski teatru i trzeba to ogarnąć. Jaki reżyser dzień i noc pracuje, bo spektakl ciągle trwa, tylko obsada przez wojny i jakieś hiszpanki maleje. Albo rośnie jak w Chinach, gdzie można teraz mieć więcej niż jedno dziecko (tylko bez przesady – no, powiedzmy dwoje). W Polsce możemy się mnożyć bez ograniczeń. Od drugiego dziecka – mówiąc dokładniej – drugie, trzecie i każde następne dziecko, to już biegające „pięćsetki”. Trzeba się o nie troszczyć, żeby nie uciekły. Troszczyć bardziej niż o jedynki, bo to tyle, co nic.
Na razie gramy od święta ubrani w biel, czerń, biel, czerń, / biel, czerń, biel, czerń, biel… / Kwiaty na dalszą drogę, tylko ich ułożenie różne, / ciał też odmienne / i organy inne wydobywają tony. /…/ A ona w międzyczasie. / Za późno na biel? / Za wcześnie na czerń? / - Ty jeszcze graj w zielone.
Mówisz do mnie, poetko? Dobrze, zgadzam się z tobą i odpowiem słowami poety, który właśnie wypadł z roli – „Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy.” To samo mi mówią On i Ona – Wojciech Młynarski i Anna Krasuska. Posłucham, jeszcze pogram, bo zielono mi, bo jeszcze on jest i jest ciszą, a jego dłoń przy mojej śpi.
„Ona i on” – piękna i mądra książka. Dość długo mnie onieśmielała, zanim zaczęłam o niej pisać. Właściwie nią pisać nasze, to znaczy moje i ich życie. Będę zaglądała do tego tomiku, bo w nim pulsuje życie miedzy linijkami. / Czuje każdy, nawet najlżejszy jego dotyk. / I już jej się wydaje, że łączą ich te same synapsy, / że już prawie, już prawie poznała jego prawdę, / płynie w jego krwiobiegu. / Tymczasem / margines zajął miejsce głównego tekstu / i spiera się / o punkt wyjścia.
Anna Krasuska, „Ona i on”, „Śląsk” Sp. z o.o. Wydawnictwo Naukowe, Katowice 2017, str. 76
Jolanta Szwarc
Przeczytaj też na naszym portalu w dziale „poezja” wiersze A. Krasuskiej, a także recenzję jej zbiorów poetyckich Ona (2013) oraz Ona i ja (2015) – pióra A. Łozowskiej-Patynowskiej