Marek Grewling „Anachoreta na rozdrożach”, Związek Literatów Polskich – Oddział Gorzów Wlkp. 2016, str. 126

Kategoria: port literacki Utworzono: poniedziałek, 13 marzec 2017 Opublikowano: poniedziałek, 13 marzec 2017 Drukuj E-mail


Leszek Żuliński

SOKRATES TAŃCZĄCY W SUTANNIE

Marek Grewling był poetą i księdzem. Pisywał także aforyzmy, felietony, artykuły. Zmarł w lipcu 2016, mając 53 lata. W środowisku gorzowsko-lubuskim był znany, lubiany, ceniony. Zostawił po sobie kilka tomików wierszy.
Dzięki inwencji Anny Barbary Dominiak, Marka Piechockiego i Ireneusza Szmidta ukazał się niedawno wybór wierszy Grewlinga. Myślę, że to „podzwonne” było warte „świeczki edytorskiej”. Mamy swoich poetów głosi sentencja, więc pielęgnujmy ich dorobek. I przedłużajmy ich żywot naszą pamięcią.
W bardzo solidnie napisanym posłowiu Czesława Sobkowiaka m.in. czytam:

Przeszedł drogę trudną. Szukania żarliwej, bezwarunkowej ufności i wątpienia w obowiązujący porządek świata, a także wątpienia w aprioryczne przyjęcie dogmatów wiary. (…) W jego dramacie wewnętrznym jest coś wielce autentycznego. Współczesnego. Bardzo ludzkiego. Coś także z pogranicza aberracji egzystencjalnej i podjętego buntu o sporawy duchowej kondycji człowieka.
Tak, zapewne konflikt sumienia dręczył Grewlinga. Do apostazji było mu daleko, ale do „krytycyzmu egzystencjalnego” – blisko. W poezji znalazł zapewne najlepszą formułę artykulacji tego rozdwojenia. Mądrego, bo przecież jeśli idziemy po kładce życia, to musimy uważać na równowagę nurtów, co nie znaczy, by je uciszać.

Anachoreta to – jak wiadomo – człowiek świątobliwy i ascetyczny. Tytuł tego zbioru jest jednoznaczny: niełatwo być świątobliwym i ascetycznym. Grewling znalazł się na rozdrożu. O tym opowiadają szczególnie wiersze z ostatniej, piątej, części tomu. Przytaczam w całości wiersz pt. Anachoreta je wątróbki drobiowe: Anachoreta nie je w towarzystwie / uważa, że jedzenie to akt intymny / podobnie jak przeżywanie sztuki / dlatego przy ludziach nie ma apetytu / nie znosi ekshibicjonistycznych aktów / do których z pewnością należy / oblizywanie noża i przysuwanie potrwa przed nos / głębokie wdechy przywodzą mu na myśl / kłótnię o nic wyimaginowaną / która rościła sobie prawa do tego by być jedyną // podczas kłótni mechanik / zmienił żarówkę w samochodzie / a nad samochodem z hukiem latał odrzutowiec / adekwatnie / Anachoreta nie chce kłótni ani pistoletu / nie chce widzieć środków przymusu / nie będzie jadł steku średnio wysmażonego z myślą / żeby nie myśleć i nie odpowiadać / w takich sytuacjach natychmiast traci apetyt // nie je też w towarzystwie kulturalnym / chociaż lubi wyszukane potrawy smaki Europy i Orientu / sam zatem spożywa potrawy budzące w nim / asocjacje pragnienie i ukojenie // Anachoreta nie oczekuje zrozumienia ani akceptacji / po prostu lub smażone wątróbki drobiowe.

Dla mnie ten wiersz, choć nie on jeden, jest kwintesencją „grewlingowych osobliwości”. No, proszę księdza, i to ma być poezja kapłańska? Oj, niedobrze, niedobrze…

Powinniśmy docenić „awangardowość” Grewlinga podobnie jak uwielbiamy „Sokratesa tańczącego”. Nie widzę tu profanum, za to widzę sacrum, które nauczyło się chodzić po ziemi. Zauważcie, ile w tym wyżej zacytowanym wierszu jest swobody, luziku, poczucia humoru. Anachoretyzm dopominał się ascezy. Neo-anarchoretyzm Grewlinga nie gardzi hedonizmem.
Dla mnie lektura tego tomu niosła powiew przemiany konserwatywnego Kościoła. Taka wyobraźnia, „luzik” i dykcja przed laty byłyby nie do pomyślenia. Grewling nie ogłasza „rewolucji”, ale sygnalizuje przemiany, jakie powoli nadchodzą. Na podobny (acz w zupełnie innej dykcji) timbr pozwalał sobie ksiądz Jan Twardowski. Moim zdaniem „przyziemność sacrum” to kwestia wielkiej wagi, która na naszych oczach się dzieje. Tacy poeci, jak Twardowski czy Grewling umieli to robić bez darcia Rejtanowej szaty. Jak wyżej wspomniałem, poeta nie był wojującym apostatą. Jego zajmowało połączenie codzienności z sacrum. I to się udawało.

W tym zbiorze znajdujemy jeszcze inne obrazy i klimaty. Na przykład wiersz pt. W aptece: Staruszka w aptece / liczy pastylki / i rozmienia ostatni banknot / na godziny nadziei // Zielony banknot nadziei / nowiutki jak dawne / osiemnaście lat. Albo inny wiersz (bez tytułu): Łatwo zabić poetę / Wystarczy tylko / zapisać go do organizacji / zapewnić / o bezpiecznym / jutrze / i czasem / upić. No!, jak widać takie epigramaciki to „samo życie”. W nich twarde stąpanie po ziemi, sporo empatii, bystra obserwacja realu…
Marek Grewling umiał żyć i tworzyć gdzieś pomiędzy ziemią a niebem. Nie wiem, czy przeżywał konflikt wewnętrzny, ale wydaje mi się, że raczej szukał mądrego consensusu. Celnie pisze Sobkowiak, że dużo tu ironii, ale i goryczy, zachwytu światem ( jak w poemacie Koncert Brandenburski), lecz i jego rozpaczliwą stroną.
Czy można spokojnie żyć, stojąc na takich rozdrożach? Nie ma reguły i do końca się nie dowiemy jak „konduita egzystencjalna” poety z tym sobie radziła. Wiersze są jednak dowodem, że poezja była dla Grewlinga konfesjonałem przyjaznym i rozumnym.

Na koniec wierszyk, który brzmi jak bon mot. Tytuł Modus vitae: Nie brać go zbyt poważnie / lepiej z jasnością / i koniecznie zadedykować sobie samemu. Autoironia? No, leciutka, jednak godna Stanisława Leca. Tak, Marek Grewling był poetą wielogłosowym i „wieloproblemowym”… Odszedł zbyt wcześnie – i tylko tym nas zawiódł.

Marek Grewling „Anachoreta na rozdrożach”, Związek Literatów Polskich – Oddział Gorzów Wlkp. 2016, str. 126

Leszek Żuliński