Stefan Wadzyński „Ślady, kroki”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2016, str.48
Jolanta Szwarc
DOMYKANIE
„Ślady, kroki” to drugi tomik poetycki Stefana Wadzyńskiego. Nazwisko brzmi prawdopodobnie, dlatego nie szukałabym dziury w całym, gdyby nie zapis na czwartej stronie okładki.
„Stefan Wadzyński (ps.) – ur. 15 listopada 1976 r. w Białymstoku. Prawnik, pracuje w Krakowie i w Warszawie. Debiutował w 2014 r. tomem wierszy „Stygnące litery”. Swoje wiersze publikował m.in. w „Toposie” nr 2/2015 oraz nr 2/2016.”
Pseudonim (ps.) z greckiego to tyle, co fałszywie nazwany. Wydawać by się mogło, że przybranie fałszywego nazwiska dyktowane jest jakimś powodem, a wtedy Stefan Wadzyński jest dla czytelnika Stefanem Wadzyńskim. Dodanie (ps.), to wchodzenie w jakąś grę z czytelnikiem. Wiem, że On to nie On, a kim jest, to jego sprawa, ale dlaczego przyznaje się, że fałszuje, tego nie wiem. Jeśli zabierzemy się za wiersze, to na pewno bliżej poznamy autora zewnętrznego, autora z okładki, który zamieszczone w tomiku wiersze podzielił na trzy części: „Ślady, kroki”, „Miejsca” i „Amnezja”. Co mam robić? Staram się iść śladami poety, krok w krok za nim. Próbuję odkrywać tajemnice kolejnych utworów, szukając piękna, chwytając obrazy, które haftują wiersz, snując się po kanwie.
Obraz przy obrazie Nie wiadomo kiedy uczy nas / Nie garbić się, / Jeść nożem i widelcem. Prawda, że proste, ale trzeba było wiele czasu, żeby do tego dojść i dać następny krok do przodu, mając w sobie pojęcie wody, nicości, dłoni, powietrza, cienia. Włóż rękę do tej wody // Nieruchomej // Aż poczujesz / Niebieski prąd w „tamtych” dłoniach / Piersiach / Śmiechu. Obrazy, częściej niż powtarzane słowa, kierują myśl czytelnika na migotliwe sensy, które są, znikają, rodząc nowe. To jakaś rozgrzewka przed zmaganiem się ze śpiącymi w nas duszami. Chciałoby się je obudzić, niech mówią zanim umrzemy. Umieramy w nieskończonym tańcu / Ryby, które przypadkiem rzucają swój blask / Na dno wiecznej studni: / Na noc spisaną / Na ścianach antykwariatu. Nie wiem, czy przypadkiem nie przeglądała się w tej studni jakaś gwiazda, Manichejczyk zdziwiony swoim odbiciem, a może dojrzał cienie swoich bliskich. Przecież nie tylko widzi się to, co za oknami w zimnym albo ciepłym powietrzu.
W tym zimnym znaleźć można poczucie winy zamieszkałe na kolejnych piętrach pamięci. Na jednym z nich mieszka Józefina Szelińska. Żyła w czasach Kiedy / Podkute buty / Pisały tom / Absurdalnej teologii /…/ Jej pamięć rozbija się teraz / O sprzęty i ściany / Powoli wchłania ją pokój starych ludzi / Wstydliwie i niepotrzebnie widzialny / Z nadmorskiego deptaku. Jeśli tylko chce się znaleźć „ślady i kroki” tych, którzy szli przed nami, trzeba wypuścić z głowy zagnieżdżonego w niej ptaka. Niech uwolni się z klatki mózgu i wyleci przez otwarte okno. Człowiek i ptak przecież mogą żyć w symbiozie, on wyleci, rozejrzy się i wróci z nowinami. Ptak czy człowiek – który na tym bardziej skorzysta, nie wiadomo. Dlatego należałoby fakultatywnie podejść do sprawy. Czasami ptaszka wypuścić, czasami uwięzić, żeby nie wzbijał się za wysoko i nie zawrócił w głowie dziewczynie z perłą, nie zaglądał do pokojów hotelowych. Niech spokojnie Poeta przełącza kanały: / Pornografia wojny występuje tam / Obok pornografii ciała. / Logos naszych czasów – akt stworzenia. Wbrew księgom powiem zatem, że Stwórca stworzenia stwarza w dalszym ciągu, nie odpoczywając, ale za to niedziela, niedziela tylko dla nas.
Wiersz staje się coraz to innym cieniem dla kolejnego czytelnika. Mówi i mówi, ale Wielkim milczeniem wypełnia / Limbus przodków.
Równolegle do śladów i kroków pojawiają się miejsca. Ledwo zarysowane obrazy wypełnione dźwiękami głosów, muzyki, hałasujących ptaków. Patrząc Na parę staruszków, zbyt słabych na prawdziwą kłótnię. / Wracała mi pamięć twoich włosów i dłoni. – wyzna podmiot liryczny zadumany nad przemijaniem i nad swoimi osiągnięciami życiowymi. Nie nauczyłem się niczego. Ech, zawsze czegoś. Coś tam wbili do głowy w szkole, czegoś nauczyły tandetne podwórka. Nauczyły, żeby jednak otworzyć księgi zostawione na noc w ogrodzie. Upiły się wilgocią. Zmieniły treść. Przeczytałem je, / Zanurzyłem się w wodzie i długo płynąłem słuchając / Czy nikt mnie nie woła / Stawałem się wodą głosem. Podmiot liryczny nasłuchiwał zupełnie jak Adam Mickiewicz. „W takiej ciszy – tak ucho natężam ciekawie, / Że słyszałbym głos z Litwy. – Jedźmy, nikt nie woła.”
Mickiewicz wrócił do rzeczywistości. Stefan Wadzyński zawrócił bohatera wiersza do początku, zanurzył w wodzie. Zamienił w wodę i Logos według sensu zmienionego w opitej księdze. Początek już był, po Atlantydzie tylko opowieści zostały, w których prawdę podejrzewać możemy, że ziarno zasiała w mózgach niektórych – rosnące przez pokolenia.
Ziemio opowiedz historię, otwórz się, pokaż, co kryjesz. Jakie szaleństwa, jakie zaklęcia. Czy to możliwe, że stoimy na ostrzu jakimś nad przepaścią. Poeta powie – Zrób jeszcze krok, popatrz / Na spadającą paralotnię. Czyżby na nic się zdały sygnały, znaki wołanie ulicznych kaznodziei?
Może trochę się cofnąć, by zdążyć poznać siebie, swoją twarz ulepioną z gliniastego błota, zawiesiny koloidalnej. Oświecić się jasnymi podwórkami, uporządkować pojęcia, podeprzeć się Arystotelesem, Kantem i samym sobą po douczeniu.
Może ktoś mi podpowie u kogo brać korepetycje i jak zapamiętać to wszystko. Litery i zdania są martwe w książkach. O nic nie zapytam nieżyjących autorów. Potrzebny mi ktoś żywy i dojrzały, kto wie, jak kruszy się pamięć i jak nie pozamiatane jest w głowie. Kruszyny upadają tam, gdzie być nie powinny, albo chowają się w szparach kory i nijak nie można ich wydobyć. Amnezja może czasami ułatwić życie, szczególnie gdy nie pamiętamy o urazach do ludzi. Zapominamy o tym, że może być zło. To chyba jednak niemożliwe.
Wracając do tomiku „Ślady, kroki”, przyznać muszę, że autor jest poetą osobnym. Stara się pracować na swój wizerunek. Nie wykłada w wierszach kawy na ławę i nie moralizuje. To dobrze. Czytelnik musi widzieć, że poeta szuka odbiorcy ciekawego świata, wrażliwego i wytrwałego.
Zbyt mocno stąpam po ziemi, bym w zaprezentowanych wierszach doszukiwała się epifanii, natomiast mogę powiedzieć, że autor ma dobry warsztat rzemieślniczy. I tak powinno być, jeśli dojrzały mężczyzna zdecydował się wystartować w dziedzinie dotąd nie uprawianej. Jednak skąd mogę to wiedzieć. Może jego szuflady uginają się od poetyckiej twórczości.
W każdym razie po lekturze tomiku czekam na więcej nowych książek z niedomkniętymi sensami i wierszami czekającymi na czytelników gotowych do śpiewania w duecie z autorem.
Stefan Wadzyński „Ślady, kroki”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2016, str.48
Jolanta Szwarc