Bronka Nowicka "Nakarmić kamień", Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2015, str. 56
Wojciech Czaplewski
DRZWI DO DZIEWCZYNKI
...w zaciśniętych pięściach chowają / strzępy listów wstążki włosy ucięte / i fotografie / które jak sądzą naiwnie / nie zostaną im odebrane
Z. Herbert, U wrót doliny
Debiutancka Nowicka to już duża dziewczynka, zaprawiona w narracjach, w opowiadaniu obrazami, a słowem posługuje się może najbieglej z tych, których zdarzyło mi się słuchać na żywo) Nakarmić kamień otrzymała Wiadomą Nagrodę*, wywołując podobno recenzenckie ujadanie. No nie wiem. Nakarmić kamień przeczytałem, dlatego nie czuję potrzeby czytania recenzji. Co innego z potrzebą pisania. Czuję się wezwany. A to czucie się uległo znacznemu wzmożeniu po spotkaniu autorskim Bronki Nowickiej, które w kołobrzeskim centrum kultury poprowadził Artur Burszta, wydawca, wielce ze swej autorki dumny i blady.
Bronka Nowicka nazywa swoje teksty "modułami", ale czytanie Nakarmić kamień to nie podróż statkiem Enterprise, lecz doświaczenie poezji i wglądu w głąb nieodgadnionego. To jest książka o rzeczach, o ludziach naznaczonych rzeczami i rzeczach naznaczonych ludźmi, a w związku z tym o namacalności, o trzymaniu świata w rękach. Mimo tego dociekliwego dialogu z przedmiotami, które równie jak ludzie z nimi, szukają z ludźmi kontaktu, pozostaje jeszcze tajemnica, niedocieczone wnętrze, mimo prześwietlania przedmiotów spojrzeniem, słowem, dotykiem. Bowiem żadna rzecz nie należy do siebie. Rzeczy są częścią wszystkiego. Jak zobaczyć wszystko, jeśli wokół widać tylko rzeczy? Nie ma więc uniwersaliów, są tylko konkrety. Platon by się uśmiał. Bo doskonałość abstraktu okazuje się kłamstwem, kiedy to, co realne, kryje się w fałdach, rysach, niedokładnościach, w niezgrabności materii. Ratuje kopciem / Ściany kostnicowe / W zziębłość posągów / Wkłada zapach mysi (tak to ujął Grochowiak). Odciskami palców, kroplami sadła ludzkiego. Abstrahowanie to nonsens (a jednak – czytając Nakarmić kamień czuję się wezwany – do filozofowania).
Rozglądając się za kontekstami, protezami, które pomogłyby mi ogarnąć te 44 moduły, jakoś się w nich zadomowić, chciałem szukać więzów krwi w wierszach Emily Dickinson, w jej karmieniu się Ptakiem, Porankiem i Pogrzebem – ale coś mnie powstrzymało, skierowało ku mężczyznom posługującym się słowem, może po to, by nie szukać ułatwień, przypisów, pokrewieństw i odnośników, lecz raczej wejść w dialog, w dyskurs, jakoś się obronić przed tą innością, która płynie do mnie z Nakarmić kamień, gdyż – może naiwnie – inność tę czytam, ja mężczyzna, jako źródłową kobiecość. Jako żywioł. Więc w Bronkę Nowicką Grochowiakiem i Platonem, Schulzem i Herbertem.
Maurice Merleau-Ponty mówił, że ciało jest granicą między mną a światem. I znowu Bronka Nowicka jest konkretniejsza, liryczniejsza i zmysłowsza od filozofa: Jedyną rzeczą, która oddziela człowieka od świata, jest skóra. Zbigniew Herbert pisał, że kamień widzi skórą. Nowicka że kamień skórą pije. A tożsamość, bycie tym, czym się jest, nie jest czymś immanentnym, lecz wypełza na zewnątrz, rozpościera się, rozłazi na rzeczy i czasy, dotyka się i przenika z innymi rzeczami i czasami, z innymi tożsamościami. Dziewczynka dzieli się sobą, otwiera, karmi sobą kamień wcale go nie zjadając. Przemiot i podmiot grają w odbijanego. Widok używa mnie do patrzenia. Żyję w krainie obrazów, więzień wzroku. A ze wszystkich zmysłów najmniej ludzki jest węch, przed którym kapituluje język. Zaś najprawdziwszy – dotyk, który utwierdza istnienie, komunikuje nas, zaprzyjaźnia z rzeczami i rzeczy z nami (i z małymi dziewczynkami). Tu Nowicka dziwnie, jakby od spodu, zgadza się z Herbertem, który tak apostrofował dotyk swą wysoką mową: o najprawdziwszy ty jedynie / potrafisz wypowiedzieć miłość, i: na skraju prawdy rośnie dotyk. Wreszcie smak – zmysł najintensywniejszy i najwewnętrzniejszy, ziszcza się albo w akcie pożerania, albo w akcie miłości. W poznawaniu smakiem to, co poznawane, najbardziej sobą czynimy. Stąd sposób, w jaki dziewczynka karmi kamień. A skoro już Herberta się przywołało, to nieuchronnie nadciąga jego Kamyk: czuję cieżki wyrzut / kiedy go trzymam w dłoni / i ciało jego szlachetne / przenika fałszywe ciepło (...) kamyki nie dają się oswoić. Tymczasem Bronka Nowicka pisze opowieść o oswajaniu kamienia. I oswajaniu przez kamień, i o głodzie kamienia, i o sztuce karmienia kamienia – obrazami, smakami, dotykami.
Aż przyszedł ojciec i wszystko się skończyło. Ojciec, który tylko jest, pukanie dziewczynki nie wywoła go z niego, nie otworzy. Ojciec nie słucha, umie tylko trzymać. Bezimienna nie nakarmiła się ojcem. Czy to sprawiły jego ręce, skore do bicia? Ojciec – nauczyciel, ojciec – mistrz, ojciec – awatar Boga. Może jego tajemnica jest tam, gdzie bezimienna nie ma dostępu? Bo jest dziewczynką? Jej matka owszem ma jakiś swój do ojca dostęp, do chłopczyka w ojcu, no ale co można zrobić z chłopczykiem? Dać jeść i zamknąć w pudełku. Ojciec chce uciec, ojciec zawsze odchodzi, jak ten robal w Ostatniej ucieczce ojca Brunona Schulza, jak u Herberta, który wie, że ojciec jest Sindbadem (na święta raz firanki zdjęto / przez szybę wyszedł i nie wrócił...), jak Tatuś Muminka wyprawiający się za morze. Jeżeli czegoś uczy, to mało i gorzko: że szatan ma czarny kapelusz, że kochają tylko psy. Schulzowski Józef miał ojca-przewodnika, kóry nadawał imiona i otwierał sezamy tajemnic. Bezimienna jest sama, a jej ojciec Boga szuka na próżno. Dziecko-dziewczynka podgląda, jak pan głupek dyryguje światem. Kochania i umierania uczy się od nienormalnej prababki. I docierania do otwartej furtki, ale już dalej nie. A matka? Tylko nie przeszkadza, pozwala z kuchni wziąć spodek do karmienia kamienia. Schwytana przez domowe zajęcia, ćwiartuje życie zwierząt i ryb na pokarm dla domowników. A naprawdę to taka sama mała dziewczynka, krocząca w nieznane, ku granicom zżółkłej fotografii. Więc jej bezimienna córka w swoim doświadczaniu bycia, w zgłębianiu rzeczy musi poprzestać na samouctwie. Jedyny nauczyciel jest w środku, to smutek, co sam oswojony, świat oswaja. Przychodzi i tylko jest. Uczy płakać, można się z nim bawić w umieranie. Inkarnuje się w rzeczach, w mydle. Wtedy, żeby przełknąć, trzeba go obrać ze skóry. (To młody Staff był pogodny mądrym smutkiem i wprawny w cierpieniu, to Słowackiemu lata biały gołąb smutku i nosi ciągłe wieści. U Bronki Nowickiej smutek jest inny, niefilozoficzny i niealegoryczny, jakby był częścią ciała, skórą).
Może przesadzam. Może z modułów Nowickiej zrobiłem sobie trampolinę do wskakiwania w siebie, w swoje własne (a choćby i kradzione) filozofie i traumy. A co jeśli to są tylko 44 wypracowania, uczennicy biegłej w języku, na temat "Opisz, co trzymasz w kieszeni"? Czemu więc bez drżenia nie umiem wziąć w ręce woreczka guzików do pościeli? Jasne, Nakarmić kamień to nie Pismo Święte. Ale Nakarmić kamień to świętowanie języka, który znalazł formę – jestem tego pewien – odporną na działanie czasu, świętowanie wzruszenia, którego dostarczycielką – jestem o tym przekonany – ma być sztuka. Świętowanie, które rozpełza się po codzienności, po pospolitości, przydając blasku, rozświetlając rzeczy od wewnątrz.
Bronka Nowicka podarowała mi drzwi do dziewczynki. Wchodzę więc, rozglądam się po dziewczynce jak po własnym deja vu. Nie śmiem dotykać, żeby nie spłoszyć, żeby nie uciekła, żeby znowu nie chciała zamieszkać w suczym brzuchu. Ania z Zielonego Wzgórza obrana z konwenansu, z literatury, obrana do pestki, do dna prawdy. Nie chodź na rynek, wejdź w siebie... Remedios, która jadła wapno, lecz potem, bezwiednie wywoławszy spustoszenie, wymknęła się oczom i rękom, ulatując do nieba. Wejdź w siebie, we wnętrzu człowieka mieszka prawda... Tajemniczy ogród, niewidzialna dziewczynka, uratowana przez Mamę Muminka. Czytanie tej książki to speleologia. Lecz – niech będę przekorny – czy ta dziewczynka, ta bezimienna bohaterka Bronki Nowickiej, jest w stanie rozejrzeć się po chłopczyku? Otworzyć jego drzwi? Czy je widzi, czy chce zobaczyć? Czy wie, po co chłopiec liczy muchy, czy jest gotowa na Innego?
Czemu dziewczynka, a nie kobieta? Bo dzieci dotykają rzeczy, a dorośli tylko wyobrażeń i słów? A może dlatego, że tematem tej narracji jest też przemijanie i czas, który najpierw jest oknem jadącego pociągu, lecz potem można go złapać do czarnego pudełka. Więc chodzi o zatrzymanie tego, co minione, o przeszłość, o pamięć. Gdyby biec szybciej niż pociąg, można by dogonić wszystko, co było. Rzeczy to przetrwalniki przeszłości, nośniki minionego czasu, minionych ludzi, minionego mnie. Biorę sobie ciebie, grzebieniu, za pamięć. Na spotkaniu autorskim w Kołobrzegu widziałem na własne oczy, jak ludziom przypominają się rzeczy – autka, lalki, maszynki do krojenia jajek, pomarańczowe guziki. Jak wyłażą ludziom z niepamięci i objawiają swą ważność. Dziewczynka jest przeszłością kobiety, kobieta to miniona dziewczynka. To boli, i to bynajmniej nie z powodu banalnego starzenia się. Postanawiam, że nigdy nie będę kobietą, mówi bezimienna, która nienawidzi lalek. Lalki to kobiety i dzieci tych kobiet, lalki są głupie.
Więc – skoro o trwaniu i przemijaniu mowa – warto zadać pytanie, które zresztą na spotkaniu autorskim Bronce Nowickiej przy ludziach zadałem (lecz odpowiedź otrzymałem wymijającą): jak się do tego związku człowieka z rzeczą, przedmiotem, ma słowo? Człowiek – rzecz – słowo: co trwa najdłużej, co najważniejsze, co bardziej jest? Znajduję w Nakarmić kamień paradoks, aporię, która się (być może niechcący) wydarza. Słowo, logos, porządek świata, kosmiczny ład – to zdaje się nieuchronne abstrakcje, platoństwa, to sfera wszystkiego, która przed bezimienną jest zakryta. Jak zobaczyć wszystko, jeśli wokół widać tylko rzeczy? Czy na tyle drzew mówi się tartak, park czy las. Ostatecznie nie miało to większego znaczenia, podobnie jak imię – czyjeś, a nawet własne. No tak, już z Biblii wiemy, że nadawanie imion męską jest rzeczą. Wobec dotkliwego zmysłowego obcowania z konkretem nadawanie imion, opatrywanie słowem wydaje się nieważne. Przechodzień, obserwowany przez dziecko-dziewczynkę, gotów jest słowo zbagatelizować. Po chwili dziecko widzi, jak przechodzień rozpływa się, ulatuje, znika. A jednak – nadawanie imienia to uśmiercanie rzeczy. To, co przedtem się znało z dotyku, teraz tylko z imienia. Jak w Sitowiu Tuwima (kwiaty z daleka po imieniu przywołam / Zamiast leżeć zwyczajnie nad wodą na kwiatach). Nie da się wejść do wody, odzyskać dotyku, obrazu. Więc paradoks: narracja Nowickiej ocala a jednocześnie uśmierca przeszłość, przemieniając dotyk w słowo. Narracja precyzyjna, staranna, wycyzelowana. Odpowiednie dająca rzeczy – słowo. Jednak słowo nie jest czymś, co rzeczy się daje, słowo jest czymś, co rzecz zastępuje, ją samą w niebyt usuwając. To ono trwa, gdy rzeczy wraz z ludźmi umierają. Ale – zdaje się – inaczej nie umiemy. I wciąż gramy w tę grę, w poezję.
Bronka Nowicka, „Nakarmić kamień”, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2015, str. 56
Wojciech Czaplewski
-------------------------------------
*Literacka Nagroda NIKE 2016