Emilia Plateaux "Fake czyli konfabulacje zachodzą na zakrętach", Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, Szczecin 2013, s. 54
Leszek Żuliński
KONFABULACJE ZAKRĘCONE
Kilka miesięcy temu rozstrzygnięta została pierwsza edycja Konkursu Literackiego im. Henryka Berezy „Czytane w maszynopisie”, który powołała do życia szczecińska Fundacja Literacka pod wezwaniem tego krytyka, ta sama, która wydaje od niedawna kwartalnik „eleWator”. Jury w składzie: Artur D. Liskowacki oraz Natasza Goerke i Bohdan Zadura wyróżniło m.in. książkę bydgoskiej pisarki Emilii Plateaux pt. Fake czyli konfabulacje zachodzą na zakrętach, o której zresztą stosowny anons pojawił się już wcześniej na łamach „Latarni Morskiej”.
Dziełko poprzedza króciutki wstęp zaczynający się słowami: To jest nasza książka, zszyta z fragmentów jak patchwork. Pod tym wstępem inicjały: E.P., K.M., M.H., K. i in. Albo to mistyfikacja albo prawda. Ostatnie świadczyłoby o tym, że rzeczywiście tekst rodził się w jakichś towarzyskich rozmowach, które Emilia Plateaux skleiła w całość, na siebie biorąc tzw. odium autorskie.
Tak czy owak sądzę, że patron konkursu byłby zadowolony z werdyktu. Bo przecież Bereza szukał i wyłuskiwał „nową prozę”, taką, która nowym językiem eksploruje nowy świat. Wprawdzie świat codziennie jest nowy, ale z językiem bywa gorzej. Jednak myślę, że „rewolucja artystyczna” w prozie, której Bereza był papieżem przez wiele lat, zrobiła swoje i ma swoich kontynuatorów. Już nie dzieci, a wnuków.
Słowo plateau – kojarzące się z pseudonimem autorki (prawdziwe nazwisko: Walczak) ma kilka znaczeń, w tym dwa kojarzące się z tym debiutem. Otóż plateau to m.in. w psychologii faza w uczeniu się reakcji, a w seksuologii faza podniecenia seksualnego. Czy to się jakoś ma do tej książki? Hm, raczej nie, ale jak widzicie szukałem różnych tropów.
A więc o czym jest ta książka? To luźny zbiór historyjek zmieniających się jak w kalejdoskopie i powiązanych wciąż tą samą narratorką często będącą w stanie delirycznym. Przed oczami przesuwają nam się różne drobne zdarzenia, nastroje, spleeny, rozmowy, sytuacje, incydenty itp. Jedynie historia rodzinna narratorki jest poniekąd w tym gąszczu mocno pofragmentowanej opowieści fragmentem w miarę trzymającym się „narracji tradycyjnej”, uporządkowanej. Reszta to pulpa, pulpa, pulpa, szumy, zlepy, ciągi... Nieprzypadkowo nasuwa się tu skojarzenie z Białoszewskim, który był mistrzem detalu, a nie summy, mieszkańcem nie „ziemi obiecanej”, a „podłogi obiecanej”.
Rzeczywiście konstrukcja patchworku rzuca się tutaj w oczy. Następujące po sobie incydenty robią wrażenie „bez ładu i składu”, ale właśnie ten nieład i nieskład jest świadomie przez autorkę budowany. W oparach katzenjammeru i zdezintegrowanej, postrzępionej „substancji istnienia”. Dużo w tym wszystkim knajactwa, menelstwa, ale też erudycyjności i inteligencji – narratorka nie udaje osoby prymitywnej, raczej dokonuje świadomego wyboru pomiędzy „prawdą księgi” a „prawdą życia”. I pulpa tego ostatniego ją pochłania z całą swą przyziemnością, chaosem, turpizmem i badziewiem.
Bez wątpienia jakiś kawałek ważnej rzeczywistości tu istnieje – strzępek historii, strzępek Polski, strzępek przeszłości. To wszystko jednak tylko „wrzutki”, a nie istotne wątki; to takie tło realu towarzyszącego gdzieś na drugim planie dominującemu surrealowi osobistej logorei. Postanowiłam napisać opowiadanie – o tym, jak bardzo nikt mnie i mojego pisania nie rozumie. Otóż ja chyba rozumiem, ale przyznaję się, że nie doceniam. Fake z angielskiego znaczy tyle, co podróbka, imitacja. Z całej tej fikcji zbyt słabo wyłania się jednak jakiś konkretny sens. Być może zresztą słowo „konkretny” jest tu nie na miejscu, bowiem założyć można, że „niekonkretność” jest jedną z bohaterek tej opowieści.
Jedno jest pewne: czyta się! Tak, to się nieźle czyta, ale czy jakiś ślad po tym czytaniu pozostaje? Moim zdaniem ulotny. Bardzo inteligentna książka, zdystansowana do rzeczywistości, lecz w sumie miałka.
Mamy w pamięci tę wielką powojenną prozę polską oraz tę, która powstała „pod patronatem” Henryka Berezy. Przewyższała ona w swoich realizacjach i przesłaniach (nie wszystkich, nie wszystkich, rzecz jasna) debiut Emilii Plateaux. Jak więc mam spuentować swoją lekturę? Chyba wynikiem remisowym: dobrze mi się czytało, talent autorki uważam za wielce obiecujący, jestem do tej książki życzliwie usposobiony, lecz daleko mi do tego, by krzyczeć „eureka!”.
Wszakże pewna sprawa wydaje się interesująca. Może otóż ta specyficzna dykcja Pani Plateaux to sygnał obecnego czasu? Czasu licznych dezintegracji, fragmentaryzacji, ucieczki od my do ja, od całej tej zwartej, niby funkcjonalnej konstrukcji świata do własnego interioru, gdzie wszystko może być somnambuliczne, deliryczne, incydentalne, epizodyczne i rozsypane?
Podsumowując: nie dziwię się, że konkursowe jury nie przyznało żadnej z nagród, tylko trzy wyróżnienia. Fake to rzecz warta lektury, lecz nie sądzę – powtarzam – by była objawieniem na miarę prozy, jaką sam Bereza lansował już sporo lat temu. Do „rewolucji artystycznej” w prozie na tyle już przywykliśmy, że kolejna jej odsłona wciąż pozostaje wyzwaniem coraz trudniejszym. Dopuszczam poza tym jeszcze inny wariant prozy nadchodzących lat: mniej nowatorstwa narracyjnego, za to taką esencję egzystencjalną, która by nas na nowo poruszyła. Na szczęście historia literatury uczy, że takie książki się pojawią – jak nie jutro, to pojutrze.
Emilia Plateaux "Fake czyli konfabulacje zachodzą na zakrętach", Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, Szczecin 2013, s. 54
Leszek Żuliński