Grzegorz Kociuba "Widoki i widzenia", Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2005, str. 56

Kategoria: port literacki Opublikowano: środa, 30 grudzień 2009 Drukuj E-mail

Wanda Skalska

W tomikach poetyckich szczególne znacznie miewają wiersze otwierające (i zamykające) książkę. I bywa, że pierwszy utwór pełni rolę przewodnika. Lub tylko sygnału informującego o ukrytym wewnątrz zbioru potencjale. U Grzegorza Kociuby tym czymś jest „coś” – dosłowna nieokreśloność. Strofy są zbudowane w taki sposób, że odbiorca tychże ma szansę wpisania własnych oczekiwań albo wyobrażeń.
Wiersze G. Kociuby są trochę nierówne, jakby z gorącości dziania się wybrane. Choć (dosyć często) pojawiają – niestety mało frasobliwie rozrzucone – kapitalne wersy. Na przykład: słońce/ to moneta/ porzucona w trawie czy tkwiłem w szczelinie powietrza/ a wiatr przewlekał przeze mnie/ włókna słów.
Na plan pierwszy wysuwa się dychotomia, czy też opozycja cywilizacji i natury. To, co złe, kojarzy się poecie z miastem i przejawami kultury niskiej. Dobro zaś ukryte jest w naturze właśnie.
Dalej. Zmysły. Ich fizyczność. Spośród pięciu dostępnych człowiekowi G. Kociuba preferuje zmysł wzroku. Tym akurat zmysłem najmocniej odbiera rzeczywistość. Malowane słowem wizje poety tworzą konkretne obrazy. Obrazy nie tyle służące kontemplacji świata, co jego dookreśleniu. Lub interpretowaniu.
Nie budzą oporu wypełniające wersy jaszczurki, jeżowce, ryby, motyle, wodorosty, żywica i bluszcz. Irytuje natomiast pojawiająca się „postulatywność” – rodem z poradników dla dystyngowanych dam. Przykładem tego może być wiersz „Autoportret z przesłaniem”. Chyba nie po to jest poezja, by pouczać.
Znalazłam jednak w tomiku dwa utwory mocno mnie poruszające. To „Autoportret magiczny” i wiersz bez tytułu, zaczynający się od słów „wchodzę, wspinam się jeszcze”. Choćby dla tych dwóch tekstów warto było ten zbiór wierszy wydać. I nie mogę się oprzeć chęci przytoczenia fragmentu pierwszego z nich:

zaczerpnąłem oczami powietrze
i wyplusnął z niego delfin
ten śpiew
nawlekający na strunę
paciorki planet

rozciąłem dłonią morze
i zbudziłem mątwę
ten gniew
który chce pożreć
baraszkujące światło

przyłożyłem ucho do trawy
i wśliznął się w nie wąż
ten starzec
znający po imieniu
wszystkich zmarłych.


Latarnia Morska 2/2006