Eugeniusz Koźmiński "Dziennik meduzy", Wydawnictwo ALTA PRESS, Koszalin 2005. str. 48

Kategoria: port literacki Opublikowano: środa, 30 grudzień 2009 Drukuj E-mail

Wanda Skalska

Autor debiutował w 1998 roku poprawnie napisanym, choć nieco eklektycznym zbiorem wierszy „Wołanie mew”. Drugi tomik autora, dobrze sprawiony edytorsko, a wydany siedem lat po debiutanckim, zawiera ledwie 35 utworów. Zaczyna się od wytartego stwierdzenia: „Miłość jest jak morze” (wiersz „Morze i miłość”). Lecz dalej nie jest już tak banalnie. Przeciwnie. Wersy przyrastają rozkwitająco – rysując poetyckim słowem obrazy strawne, czasem z ciekawymi metaforami („sucha łapa mrozu”, „termofor ciszy”).
Ogólnie rzecz ujmując to utwory refleksyjne, mocno nasycone szczegółem, niepozbawione motywów morskich i związanych z miejscem zakorzenienia („Kołobrzeg”, „Ustronie Morskie nocą”), też osobami bliskimi.
W krótkiej nocie od wydawcy Marek Dąbrowski napisał m. in.: „To wiersze dyskretne, powściągliwe emocjonalnie, rozpisane na planie wewnętrznej topografii przemijania. Liryka ma tu temperament rtęci, ironia aktualizuje mit niczym plotka codzienność”. Dodajmy jeszcze: nie zawsze formalnie są to czyste liryki. Czasem utwory Koźmińskiego przybierają postać wierszy epickich i minipoematów (np. utwór „Jazon” czy „Poeta na placach Europy”).
Przykładem ujmujących strof może być sześciowersowy wiersz pt. „Wieczór, my dwoje”:

Jeszcze owady ognia lecące w chłód nocy
giną w odpryskach światła, zapowiedziach czerni;
potem cisza. Z niej wypływa mrok.
Nasze ciała milczące, znużone -
obok morze,
którego serce bije coraz wolniej

lub utwór „Mgła”, zaczynający się od słów:

Morze spało zakryte. Jak ty,
kiedy nad ranem sny oglądasz ostatnie
- te strzępy obrazów pełne ptaków i ziół, śladów spojrzeń
na zdeptanej trawie, głosów mokrych od deszczu.

Niewątpliwie poeta potrafi budować klimat, radzi sobie z dookreśleniem emocji. I nie są mu obce zaułki języka.
A jednak, jednak jest coś, co – przy wszystkich wymienionych zaletach - mąci odbiór. Nazwałabym to nadmierną dbałością erudycyjną. Dostrzegą to zwłaszcza czytelnicy bardziej wyrobieni. W tomiku aż gęsto od śladów lektur innych autorów. Dobrze to świadczy o pasji czytelniczej autora, źle o artykulacji własnej, głosie indywidualnym. Bowiem mówienie zapożyczonymi głosami (na przykład z Cz. Miłosza, niektórych poetów anglojęzycznych) na dłuższą metę sprawdzić się nie może.


Latarnia Morska 2/2006