Eugeniusz Sobol „Killer”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, Szczecin 2012, str. 134
Jolanta Szwarc
Hej, ty ojcze atamanie,
niech przed tobą się użalę na Eugeniusza Sobola, autora zbioru opowiadań Killer. Na ostatniej stronie okładki anonimowy autor zapowiada fascynującą, mądrą lekturę o aktualnych problemach Rosjan, Ukraińców i Polaków. Informuje potencjalnych czytelników, że za te rozważania wziął się podróżnik, reporter, człowiek będący wspaniałym obserwatorem, znawca „współczesnej literatury, a także kultury rosyjskiej i ukraińskiej. Dzięki temu otrzymujemy niezwykle sugestywny, wielowymiarowy portret – portret, by tak rzec, odwrócony. Bo w opowiadaniach E. Sobola to nie tyle Polacy patrzą na Wschód, ile mieszkańcy dawnego Związku Radzieckiego przyglądają się krytycznie Polakom.
Takie odwrócenie narracyjnej perspektywy wydaje się chwytem nieco ryzykownym…” I tu się zatrzymałam, bo lubię rozumieć, co ktoś do mnie mówi. O jaki odwrócony portret chodzi? Malować każdy może. Ja wymaluję ciebie, ty mnie… Przepraszam, lepiej będzie, jak powiem, ja namaluję ciebie, ty mnie i będą dwa portrety, bardziej lub mniej doskonałe, chyba że zawieszę je twarzą do ściany, albo do góry nogami, a, to wtedy będą odwrócone. Jeszcze mogę namalować portret własny, czyli autoportret.
Jeśli idzie o patrzenie na Wschód czy Zachód, to myślę, że słońce dość podobnie w oczy zagląda. Nie rozumiem, żeby próba scharakteryzowania Polaków była czymś ryzykownym, nawet jeśli krytycznie na nas patrzą mieszkańcy dawnego Związku Radzieckiego, byli sojusznicy z Układu Warszawskiego.
Ktoś pisze na okładce – „autor odważnie wykracza poza obiegowe stereotypy narodowe i nie stroni od zadawania drażliwych i niewygodnych pytań, zabieg ów odczuwamy jako w pełni wiarygodny. To zaś sprawia, że możemy poznać lepiej nie tylko naszych najbliższych sąsiadów, ale i samych siebie.”
Uff, poprzeczka wysoko ustawiona. Zaczynam czytanie od deski do deski. Spiżowy jeździec z okładki potrząsający buławą to ojciec Wadima Korczagina. Wadim odprysł z pomnika w momencie, gdy hartowała się stal. Bohater tytułowego opowiadania, bliźniaczy brat Pawki. To on przyjedzie do Polski i jego oczami spojrzymy na siebie. Tymczasem jest jeszcze w Kijowie, pozwala zajrzeć w swój smutny świat. Matka zakochała się w rosyjskim pianiście, który czarował ja włoskimi romansami i wyjechała z nim do Moskwy, zostawiając mieszkanie synowi. Wadim szczebel po szczebelku wdrapuje się na coraz wyższą pozycję w światku przestępczym. Wreszcie do swojej brygady wciąga go Kagan, syn dyrektora kopalni węgla. Kagan z Donbasu po wyjściu z więzienia pojawił się w Kijowie jako Jura Kaganow, ojciec załatwił mu zaświadczenie o niekaralności, by syn mógł skończyć studia prawnicze. U Kagana Wadim miał niezły zarobek. Pomalutku zaczynał pojmować, że Ukrainie potrzebna jest silna władza. Tą władzą była mafia. Demokraci kłócili się o stołki na górze, a kryminaliści przy pomocy skorumpowanych agentów służb specjalnych i milicji tworzyli prywatne armie wzorowane na KGB. Od swoich żołnierzy wymagali całkowitego posłuszeństwa i żelaznej dyscypliny. Tak powstawały wielkie imperia finansowe, a dawni kryminaliści stawali się oligarchami.
Teraz jedzie. Na ostatniej stacji przed granicą, gdy wyszedł na peron, zobaczył biegnącego Staszuka, prawą rękę Kagana. Staszuk kazał mu natychmiast wysiąść, od niego dowiedział się, że wyjazd do Polski, to znacznie większe zadanie niż przekazanie drobnej paczuszki. Dopiero teraz okazało się, że ma zabić Foksa, szefa podziemia narkotykowego. Ot, miał zapolować, tymczasem sam stał się zwierzyną. Ale po co to piszę? Czy na Ukrainie są sami przestępcy i kobiety, którymi się handluje, albo sprzedają się same?
Na granicy jakieś dziwne kontrole, ale zastraszeni ludzie boją się żądać okazania legitymacji, bo kto ma siłę, ten ma władzę. W pociągu Korczagin uświadomił sobie, że ma poważny problem. Jeśli nie zabije – a nie miał zamiaru zabić człowieka, który mu nic nie zrobił – to wydaje wyrok na siebie, a w najlepszym wypadku skazuje się na banicję.
W Lublinie do przedziału weszła Marta. Później będzie miała spory wpływ na przebieg wydarzeń. Jak na razie wielkie obietnice wielowymiarowego portretu sterczą samotnie na czwartej stronie okładki.
Rozstali się w Warszawie. Teraz Wadim jedzie w kierunku Pruszkowa przez Brwinów, Milanówek, Żyrardów. Od pierwszej chwili polubił te podwarszawskie miasteczka. /…/ Później najbardziej mu się podobał niewielki, pełen pamiątek polskiej historii, rynek w Brwinowie. To miejsce było dla Wadima kwintesencją polskości.
Wstąpił do piekieł, po drodze mu było. Najkrótsza trasa z Warszawy do Pruszkowa wiedzie przez Kórnik k. Poznania. Zdarza się, że autorzy prowadza jakąś grę z czytelnikiem – choćby Andrzej Turczyński w Miniaturze z gazelą. Pamiętam tę świetną zabawę intelektualną. Tutaj natomiast nie odczuwam przyjemności podążania za pomysłem autora, czuję się wodzona za nos. Nie widzę najmniejszego sensu w sugerowaniu, że Pruszków znajduje się dalej na zachód od Warszawy niż Żyrardów.
Gdzie prawda, gdzie fałsz? Jarosław Iwaszkiewicz rzeczywiście przyciśnięty głazem na brwinowskim cmentarzu, ale schrypnięty Piłsudski na rumaku ogłaszający na brwinowskim rynku wolność dla zniewolonych narodów? Czyżby głos tracił w momentach szczególnych? Może jakiś wirus zaatakował – jednym ciało, innym duszę. Jak ten azjatycki. Ukraińcy mają problem z odległościami. Ciągle zastanawiają się, gdzie im bliżej. Kaganow twierdzi, że bliżej mają do Chin niż do Europy.
Żartuję tu sobie, ale rozumiem, jak ważny jest problem tożsamości, korzeni. Nikt nie chce być „chachłem” bez ojczyzny i własnego języka, a tak właśnie traktowali Rosjanie Wadima na obozie pionierskim.
„Vincenz wie, że ludzie tęsknią dzisiaj do ojczyzny, a zamiast tego przyznaje im się tylko państwa. Ojczyzna jest organiczna, wrośnięta w przeszłość, nieduża, grzejąca serce, bliska jak własne ciało. Państwo jest mechaniczne. Ojczyzna to Walia, Bretania, Prowansja, Katalonia, Kraj Basków, Siedmiogród, Huculszczyzna. – pisał Czesław Miłosz w 1958 roku w eseju La Combe”. Ten cytat żywcem ściągnęłam z książki Wojciecha Pestki „Do zobaczenia w piekle” - z podtytułem – „Kresowa apokalipsa: Ukraina, Polska, Białoruś, Łotwa.”
Na poparcie słów Miłosza odnotuję jeszcze z tej książki. „Czy to, co teraz jest, było do przewidzenia? Czy dwadzieścia lat temu ktoś mógł pomyśleć, że będę tu, na ukraińskiej ziemi pracował jako kapłan? Dziękuję Bogu, że mogłem wrócić do miejsca urodzenia nad brzegami Strypy. Dziękuję za to, że na koniec jestem tu przywrócony, do punktu wyjścia.” Tak odnotował autor reportażu słowa ks. Ludwika Rutyny (ur. 10.02.1917 w Podzameczku koło Buczacza). Księdza, który jak tysiące Polaków musiał opuścić swoje strony, by po upadku ZSRR w 1991r. zamknąć koło i wrócić na starość do miejsca urodzenia.
Korczagin dość późno zrozumiał, że Kagan jest jego rzeczywistym zagrożeniem i będzie go chciał za wszelka cenę odnaleźć. Nie ochroni go Marta ani Radek, musi sam ułożyć sobie przyszłość. Pracował, czytał, chciał studiować. Przyglądał się z niesmakiem obchodom rocznicy „Solidarności”, oczekiwał od Polski, że będzie jakimś ideałem, ideałem moralnym. W opowiadaniu znajduję pytania o wartość narodu, który nie potrafi rozliczyć własnych zbrodniarzy – Kaci chodzą po ulicach i plują w twarz swoim ofiarom.
Wadim odczuwał tęsknotę za Kijowem, na własnej skórze doświadczał wszelkich problemów dotyczących adaptacji w nowym środowisku. Marta nie chciała iść z nim do łóżka, nie rozumiał dlaczego. Na wieczorku poetyckim zobaczył mężczyznę po trzydziestce, jak się okazało barda „Solidarności”. Ćwierć wieku wcześniej śpiewał o walących się murach, teraz spokojnie ciągnął przez słomkę whisky.
Świat przedstawiony w utworze musi być spójny. Łatwo obliczyć, że skoro mistrza spotykamy już po pomarańczowej rewolucji na Ukrainie, to nie może to być tak młody mężczyzna. I do tego ta whisky ze słomką. Niemożliwe.
Spotkanie z Bondarczukiem – pisarzem ukraińskim. Wadim przewrotnie rozmyśla o wybielaniu Stalina, o uzasadnianiu konieczności postępowania z tak wielkim okrucieństwem i tyranią. Przecież wygrał wojnę. Potrafił ogromne państwo utrzymać w ryzach.
Kiedyś rozmawialiśmy o paru milionach ofiar głodu na Ukrainie w 1933 r. Obecna przy tym Rosjanka wypaliła jak z automatu – „Dlaczego nie mówicie, ile ofiar pochłonął kryzys w USA?” Wszyscy byliśmy zaskoczeni. Kobieta uważająca się za artystkę, a tu taka reakcja, takie podejście do sprawy? Co tam parę milionów istnień ludzkich w tę czy w tę stronę. Przy tak ogromnym narodzie to nie ma znaczenia. Dlaczego tyle ofiar pochłonął system komunistyczny? Dlaczego pisarze nie próbują odpowiedzieć na to pytanie?
Czy Wadim pokochał Polskę, a Marta symbolizowała mu ten kraj, w którym nie zastał szklanych domów, ale dworek – dom Marty był kubek w kubek jak ten w Nawłoci. Jedzonko, rozrywki, gosposia. Mógł sobie z parobkiem sianko przerzucić, z dziewczyną drób pokarmić. Ot, jak to u polskich panów. A dzieje się tam, a dzieje, tempo ogromne, ten tego, a tamta rusałka, bo ciała nie znaleziono, a córka rosyjskiego oligarchy nie zaspokoiła się ferrari, bo chciała porsche i zerwała z Arnoldem, ale on także stracił w Polsce Marysię, co to niby rusałka ale i tę od oligarchy, bo z arabskim szejkiem się związała. O mały włos Wadim by Martę z Kotecką, ale Marta na szczęście przyszła i zobaczyła mokre spodnie. Kotecka to chciała Wadima zabrać Marcie, nawet posłużyła się rewolwerem, ale nic to nie dało. Pod koniec ich wizyty w Miłowidzu ojciec Marty – Zygmunt Łowicki, właściciel dworku z portretami przypominającymi szlachecko – powstańcze tradycje, został na herbatce poinformowany, że młodzi chcą się zaręczyć. Wadim dowiedział się, że dziadek Marty, który mieszkał pod Lwowem został w 1943 r. przez oddziały UPA…
- Proszę Pana – ripostował Łowickiemu – co łączy Ukraińca ze Lwowa i Kijowa poza okładką paszportu? Właściwie nic. Moi dziadkowie polegli na frontach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.
No i przyszedł walec i wyrównał.
I cały czas męczenie kota. Północ, Zachód, kim się jest? Czego komunizm pozbawił i jak niespodzianie runął. Na Ukrainie rewolucja. Oligarchowie pociągają za sznurki. Jedni, ci z Doniecka – Kuczmę, inni Tymoszenko i Juszczenkę. Spotkanie z Polską w Gdańsku, gdzie niemieckiej przeszłości piasek z plaży nie przysypał, tydzień na obozie naukowym miał oblicze drobnego oszusta, nawet nie udającego, że pracuje. Nonsens, ma w nosie ogon, czarny humor i owszem. Salvadore Dali z Jungiem sny sobie na tacy podali. Freud o nich, że zwariowali. Moje pierwsze pisarstwo ewoluowało w kierunku prozy filozoficznej. Zrozumiałe, że reportaże o „Solidarności” były tylko pretekstem. Tak naprawdę interesowała mnie odpowiedź na pytanie „Skąd pojawiło się zło na świecie?”
Wiem skąd. Zło powstało jak „Dusza z ciała wyleciała, / na zielonej łące stała / stawszy silno, bardzo rzewno zapłakała.” W sklepie była piękna suknia, kiedy ją włożyłam, języki butów zaczęły na przemian głośno szczekać i miauczeć. Owinęłam się kotem. Był psem na mnie.
Życzę przyjemności w biegłym czytaniu. Ja, co tam ja. Dziękuję. Niech żyje Europa. Róbcie dzieci z prawdziwymi kobietami, jeszcze się pomieścimy, jak za dużo – wysadzimy.
Eugeniusz Sobol „Killer”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, Szczecin 2012, str. 134
Jolanta Szwarc