Sterylny tydzień, Medytacje krawieckie, Walka klas, Wołanie Józefa z Arymatei, Materialista bez środków do umierania, Wiewiórka - i inne wiersze
Jacek Świerk
STERYLNY TYDZIEŃ
Na brzegu żyły piekliśmy chleb
rozmawiając
o ciepłej krwi podczas burzy
o białych krwinkach, które lubią pęcak
o brudnej igle z ubojni
o ujściu do menzurki, gdzieś tam na północy
o wylewie krwi do centrum miasta.
Patrzyliśmy w ognisko
czyści
od krwi z Baranka – z rzeki
płynącej przez Krainę Dzieciństwa.
MEDYTACJE KRAWIECKIE
Ludzie, którzy mieszkają we mnie
powoli tracą infantylną miarę.
Już nie mierzą w prawdę na wyłączność
ani z procy, ani z rurki, ani z łuku
ani z gumki recepturki.
Ludzie, którzy mówią we mnie
mierzyli i krzewili miarę
i w miarę mierzenia
mierzyli coraz bardziej
w to, co mierzalne i godne tejże miary.
Ludzie, którzy ruszają się we mnie
szyją na własną miarę, bo przecież
bez jakiejkolwiek miary
nie sposób normalnie szyć.
WALKA KLAS
Mister Ego zepchnął na margines spójnik "i"
palcem wskazującym jak piłkarz
punktowo dmuchając
potrącając patyczkiem
Inne spójniki z marginesu społecznego
nauczą "i" jak łączyć się
w toksyczne pary
jak stołować się razem u Brata Alberta
jak spadać z krzesła w tym samym momencie
Mister Ego zepchnął na margines spójnik "Oraz"
Grzechy przodków ciągną się jak ślubny welon
Mister Ego zepchnął?
Mister Ego przemieścił pęsetą
Mister Ego czuje wstręt do spójnikowej arystokracji
By Aby Iż Gdyż Ponieważ
jako wybitnych przedstawicieli wyższych sfer
Mister Ego wywiózł za Ural do prestiżowej uczelni
bez zasieków bez kin bez kajdan bez bibliotek
za to na świeżym powietrzu
WOŁANIE JÓZEFA Z ARYMATEI
to Imię to więcej
niż zbitka zgłosek o nieziemskim brzmieniu
to więcej niż tusz niż kształt
to więcej niż klucz niż dom
to więcej znacznie więcej niż
skupisko współbrzmiących ludzi
niż zwarty system pojęć bez dna
to Imię jest bardziej pierwotne
niż am am niż mama niż dada
ludzie Imię
to Imię się
rusza
ludzie opamiętajcie się
nie zamykajcie wieka
to kłamstwo że pełzają robaki że trupi jad i swąd
ludzie dzwońcie
lekarza ratunku pomocy policja pali się łapać złodzieja
ludzie łom powróz kilku chłopa
błagam nie spuszczajcie w dół
to Imię tłucze się w środku
trumna dudni podskakuje
nie wrzucajcie sztucznych bukietów
nie przywalajcie ziemią
MATERIALISTA BEZ ŚRODKÓW DO UMIERANIA
Chlebuś upieczony z żytniej męki
w palącym słońcu
w foremce krzyża
z poszarpaną skórką
z ziarnami, które obumarły
niech unicestwi mój
głód.
Gazowane wino
które wytrysło z butelki
po przebiciu korka korkociągiem
niech podleje
mój
wyschnięty język.
Bo widzę tak ostro i wyraźnie
że nie potrafię sam
przejść przez przejście dla zmarłych.
WIEWIÓRKA
Mój wiersz miażdży szczękami
wieprzowy wykrzyknik, wyssawszy szpik krzyku
i zjadłszy chrząstki
mojej epileptycznej cząstki.
Mój wiersz merda chaosem
i kładzie się do góry
wydętym duchem epoki.
A tak nie na marginesie…
Świerka wsadzili do doniczki
z niedorozwiniętym korzeniem.
Świerk podpiera
sufit zdania.
Świerka krępują
łańcuchy z jednostajnej bibuły.
Na świerku wiszą
gwiazdy z papieru i z ciasta.
Świerkowi wypadają
igiełki ironii.
Świerk to domek
dla zgryźliwej wiewiórki.
Mój wiersz węszy, dopada, mój wiersz
niesie w pysku duszę
chrupiącą orzeszki.
Jacek Świerk
portal LM, czerwiec 2012
POEZJA Z OBŁĘDAMI GRAMATYCZNYMI
Nie mogę się pozbierać
z podłogi. Jestem niepoukładany
w kostkę, zwinięty w sobie byle jak, źle ułożony
na regale z konserwatystami.
Postawiłem swój świat na słowie: stoję
zanurzony w polszczyźnie
od słów do stóp.
I mam mętlik w mowie. I mąci mi się
w zasłyszanym cudzym słowie. I całkiem
poprzewracało mi się w Słowie Bożym.
I ciągle, i ciągle chodzą mi gry
po kudłatym słowie.
jak wszy i kleszcze:
przekręcaj, przekręcaj jeszcze!
Bo mam nierówno pod słownikiem!
Bo brak mi piątej literki!
ŚWIAT POSTAWIONY DO GÓRY MYŚLAMI
Podniosłem korbką powiekę
zgasiłem wyobraźnię, wysiadłem zza biurka
i położyłem ręce na masce
teatralnej: To nie może być fikcja!
To jest jakaś fatalna pomyłka!
Poziom poezji w wydychanym powietrzu
znacznie przekroczył dopuszczalną normę.
Za jazdę pod wpływem poezji
grozi mi, co najmniej,
utrata prawa do prowadzenia
rozmów na tematy, których się nie da
ani dotknąć, ani zjeść…
Chodzę od faktu do faktu
w ciasnym i dusznym świecie rzeczywistym.
I oglądam fikcję zza krat:
idę z tym wierszem na smyczy
szczuję nim Was, Realni;
ten wiersz szczeka do Was, Dotykalni. Słyszycie?:
To nie ja, to Wy, Wszyscy, jesteście racjonalni!
REALNOŚĆ
Mój sąsiad podgląda, gdy piszę.
Czai się, skrada, myśląc, że jest dzień.
Widzi kątem oka – z boku – zboka
z krótkopisem, którym
na papierze toaletowym, i przy otwartych drzwiach
czyni. Świdruje wzrokiem
– mnie –
stękającego nad każdym słowem
a nie za jednym zamachem, w ostatniej chwili
ostatkiem sił, wstrzymującego wenę
i siusiu.
Mój sąsiad podgląda, nagrywa
i relacjonuje, że się źle prowadzę.
I nadal myśli, że jest dzień:
idzie boso i pewnie jak fakir
w przezroczystą posypkę
z potłuczonego światła.
Mój sąsiad już nie myśli, że jest dzień,
i że perwersją jest wiersza
wyciskanie i wystękiwanie. Mój sąsiad utyka
i już mi nie zazdrości.
Realności zazdroszczę mu ja.
SZTUCZNE NATCHNIENIE
Spodziewam się wiersza z probówki.
Herezję na spirytusie zakąszam:
hot-dog, dogmat i śledź.
Ekskomunikę przegryzam aureolą
jak obwarzankiem.
Już widać zarys tytułu, rączki, nóżki i główkę.
Dzidziuś kopie jak prąd
literacki, krótkim, lecz głośnym
huknięciem. A w dusznej nawie
uczę się właściwie oddychać
w fetorze świata.
Ciąża ponoć mnoga
więc szykuje się, albo cykl, albo poemat.
Muszę mieć tyle rąk, co mucha
żeby usypiać i myć, poić i karmić, podcierać i przewijać
obrazy, urazy, traumy i myśli, w przód i w tył
jak dziennikarz śledczy.
Spodziewam się wiersza z probówki.
Ale czy mam pierwszeństwo w kolejce
po rozum i salceson?
APOKATASTAZA W KRZYWYM ZWIERCIADLE
To napad na rozpacz!
(z chichotem w ręku)
Żadnego zbędnego grymasu.
Opróżnić smucenie się.
Wszyscy pod ścianę płaczu!
I żadnych rozmów o Holokauście
Hiroszimie i Nagasaki, i tym podobnych.
Do Wucetu? Wszystkie płaczki pojedynczo.
Szloch tylko przy otwartych drzwiach.
Potem ładnie spuścić
zasłonę milczenia
przed chorymi na nerki.
Trochę kultury! – nie załzawić deski.
Negocjujemy wyłącznie z Bozią.
Żadnych mistyków, doktorów i sekretarek po drodze.
Ma przyjść sam, nieuzbrojony
z workiem pełnym łask
używanych, nieznaczonych
w małych nominałach.
Ma się do nas uśmiechać.
Żadnych potopów, katastrof i plag
w kieszeniach.
Bezpieczny lot do tej części czyśćca
która nie podpisała
umowy ekstradycyjnej z Szeolem.
Mieszkańcy wszystkich zaświatów łączcie się!
Wyludnić Szeol!
Zwiększyć produkcję Miłosierdzia
– na obszarze całego raju –
oraz wydobycie z siebie
spożywczej empatii
do pichcenia relacji.
ATAWIZM
W bitwie nad Bzdurą
jedziemy
pedałując kogoś lub kręcąc coś
lub stopą wciskając
komuś kit
z kopią
orzeczenia o niepoczytalności
w ręku
jej ostrym stwierdzeniem
celując
w czyjąś wypiętą i owłosioną klatę
(metr na metr, słoma
i ugotowane obierki z ciemniaków
w misce: rano, w południe i pod wieczór)
z okrzykiem na ustach:
Ty, głupia małpo!
To my, człekoniekształtni,
z epoki kamienia
rzucanego.
ABLUCJE
Świat chwali się swoim śmiertelnym echem.
Poeta się temu dziwi
lecz udziela światu rozproszenia.
Poeta chwali się swoim śmiertelnym echem
lecz świat się temu nie dziwi
więc udziela poecie rozproszenia.
Kiedy poeta i świat
nie przystępują do odpowiedzi
bawią się domkiem dla kalek, bawi ich grzech
otka, cieszy plac obaw i nakręca
gra z panią w monopol
owym. Kiedy poeta, kiedy świat
nie zwierza się z tkwiącego w nim zwierza
to się nie cofa w rozstroju.
portal LM, październik 2012
CIEKAWOSTKA ZZA MIŁOSIERNEJ KURTYNY
Krach na giełdzie charakterów wartościowych.
Wywindowanie cen za jedną baryłkę czystych łez.
Bies posiadł 90% obligacji koncernu WOLNA WOLA.
Rynek przyzwoitości? Całkowita klapa.
Inwestorzy wycofali się z kopalni refleksji.
Makabryczny wzrost bezrobocia w anielskiej branży.
Zbankrutowała zasługa na życie wieczne.
Pielęgnowane zalety ogłosiły upadłość.
Akcjonariusze wywieźli swoje aktywa
z powrotem do nieba.
Znaczne obniżenie wartości złotego środka.
Wstrzymano wypłaty zasiłków chorobowych dla przywar
i emerytur dla wypróbowanych cnót.
Konsumpcja głębokich treści spadła na łeb, na szyję.
Lichwiarze za ukojenie wydzierają kosmiczne odsetki.
Kryzys to stan normalny
w Związku Moralistycznych Republik Zdradzieckich
jak donosi Kraj Wad
na pierwszej stronie
i to jeszcze przewrotnym drukiem.
GŁOS WEWNĘTRZNY
Odbiornik szumi i trzeszczy
podczas nawałnicy zmysłów
i wokalnej awarii
w nadawczej izdebce.
Głośność delikatnie wzrasta
w trakcie kwarantanny; znika
prawie
w zatłoczonym mózgu
i w zakorkowanym osierdziu.
Z prędkością morskiego żółwia
przewija się w przód
mantryczny hit.
I szuka się wolnej stacji
na źle poskręcanym stole
kiwając się w drzwiach
kołysząc się na krześle
okrążając fenomenalny chór
i skrzynkę, w którą wszyscy domownicy
patrzą.
Fachman od elektroniki
nastawia tylko jedną słuszną stację.
Profesor od pracy techniki
odsyła
do instrukcji obsługi
w antycznym żargonie
mikroskopijnym sensem
spisanej.
WIECZNA GRZYBNIA
Głos obłupany z fonii
nie wespnie się ponad
leśną polifonię.
Korniki go poddadzą żarłocznej analizie.
Grzyby wyssą melodyjne soki.
Bluszcz znaczeń udusi sapiące liście.
Ten głos się załamie pod ciężarem śniegu
zabijając Homera-homara
na wierszobraniu nie w porę.
Trzask trzaśnie w ikonicznym języku.
Ofiara jęknie ultradźwiękami.
Szkielet Homera-homara oświetlą w muzeum.
Nakręcą filmik
o zwyczajach Homerów homarów pierwotnych.
Zrekonstruują homerycko-homarowy tembr
ze skorupek fonii.
Skamieliny wierszy trujących
poszerzą czarny katalog
o muchomor stylistyczny, humor narcyzowy
słownik szatański i nastrój plamisty.
Młodzi fukną:
koniec dinozaurów
odgrzewania antyku
klecenia trujaków
drukowania toksyn
nasz głos nasz czysty nasz rześki
nie powoduje
śpiączki wątrobowej.
PAN KTOŚ
To skandal być zwyczajnym
nie odstawać od reszty
zlewać się z tłumem
i nie wychodzić przed szereg.
Pan Ktoś chodzi do kosmetyczki
modeluje w siłowni publiczny wizerunek
trenuje wyczynowo kurtuazję
bierze kąpiele błotne jak nowobogacka świnka
i rzeźbi elegancką sylwetkę w kółku plastycznym.
Pan Ktoś nie poznaje kolegów ze szkoły
analizując instrukcję dla elit:
anatomię nadęcia
pyszałka frontalnie
próżniaka w trzech czwartych
ważniaka z profilu…
Odwiedza rodzinę i grymasi
nad ciemnotą mas do świątecznego ciasta
nad tępotą noża
i nad ciasnotą pomieszczeń.
Być kimś
powtarza dziesięć razy
Mieć
trzy razy na końcu
na naszyjniku z brylantów
z twarzą w stronę sejfu
pobożnie składając
banknoty na kupkę
z namaszczeniem
żegnając się
z nędzą.
UŚMIERCINY
Radość wydłubana z orzeszka
w sam raz na tort
z okazji pierwszej rocznicy śmierci.
Zbawieni wystrzelą z gardełek
serdeczny wykrzyknik:
Surprise!
Minie 100 tysięcy ziemskich lat
na cmokaniu, na tuleniu, na gratulacjach
i rozpakowywaniu podarków.
Powiew historii symbolicznie zdmuchnie
doczesną świeczkę.
Solenizant pokroi piętrowe serce
z aniołkiem z lukru na lukrowanym czubku.
Wzniesie się toast szampańskim osoczem.
Będzie się dowcipkować
o raku kości, o białaczce, o dżumie, o AIDS, o trądzie
o sierocińcach, obozach i łagrach
o reżimach byłych, obecnych i przyszłych
o średniowiecznych szpitalach dla obłąkanych
o klęskach głodu i o kataklizmach.
Odgłosy z tej imprezy
to podobno niezbędny składnik
wieczystej ciemności.
Wyłącznie obsługa tego przyjęcia
z piekącego przejęcia
przemyca radość w tabletkach dla kosmonautów
i przerzuca przeklętych
za mury Hadesu, do tajnych skrytek
u dobrych niebian, po
rajskiej stronie.
portal LM, grudziń 2012
PANI SZMUGLUJĄCA I HERETYCY
Przeszmuglowani do raju
w wydrążonej kiełbasie, pod błękitną suknią
dyndają jak dzieci, cali kiełbasiani
lecz niezupełnie mięsni
bo podskórnie jarscy, tyle, że zaplątani
we włókna, ścięgna i tkanki, już chcący, ale bezsilni
we flaku materii.
Trafiają na stół, pokrojeni w plasterki
na wieki wieków rozczłonkowani
i w tym nieskończenie szczęśliwi
nakładani na kromki, nabici na wykałaczki
wycięci w rzeźni z jędrnej nicości
ale za to uwędzeni w żalu za śmiechy
z prawdy, z dobra i piękna.
WYIMKI Z KAZANIA NA DOLE
u apostoła ateusza w Kazaniu na Dole
spośród ośmiu dwa błogostany
pierwszy
szczęśliwi w stanie kupienia
albowiem oni na własność posiądą ziemię
do storczyków za jedyne 9,99
oraz drugi
szczęśliwi w stanie wściekłym
albowiem oni wariatkowo w parlamencie od wewnątrz
oglądać będą
i to by było na tyle
ojej kurka wodna zapomniałbym
apostoł ateusz
przewidział jeszcze jedno
szczęśliwi którzy się wstydzą
albowiem oni na języki brać będą
będą obmawiać-odmawiać za plecami
ukradkiem recytować i klepać
się po brzuchu
oto słowa bezpańskie
hańba tobie antychryście
PIELGRZYMKA NA CIEMNĄ GÓRĘ
Paniusia dążąca do doskonałości medialnej
umartwia się, nosząc stringi
jak włosienicę. Biczuje się w saunie.
Żarliwie klęczy nad wiadrem.
I bije pokłony
przed telewizorem.
W zamian za nędzę w lodówce
przepych w szafie.
Pielgrzymka do galerii handlowej to stukanie
obcasami, to taniec z wypchanymi torbami
to przeprośka ze sponsorami, to zgryz
czy tym razem pedikiur
czy fryz.
Wszedłszy na Ciemną Górę
królewna życia, leżąc krzyżem
przed ikoną mody (nieczuła
na świat wewnętrzny), błaga o masaż stóp
procentowych, idących to w górę
to w dół, tak jak ona, po schodach –
po stopniach wtajemniczenia
w sklep.
ELEKTROŚMIECI
Elektrośmieci tkwią między zębami.
Od spalin czernieje szkliwo.
Od upałów i susz mam zapalenie płuc.
Słonko piecze jak zgaga.
Przez kwaśne deszcze męczy nadkwasota.
Mam w zębie mądrości dziurę ozonową.
Muszę ssać miętówki, bo zionie mi z ust
wysypiskiem śmieci.
Krwawią mi dziąsła od wyrębu lasów.
Ludzie to niehonorowi dawcy ścieków.
Gdy wyschną ślinianki, popękają wargi.
Już więcej nie przełknę toksycznych odpadów
ani za Mamusię
ani za Tatusia.
WIERSZ DO PIELĘGNACJI SERC
Królewnie Ewie Kubas(Wojtaszek)
Przed jego lekturą
zapoznaj się z Romeo i Julią
bądź skonsultuj się
z Safoną lub Petrarką
gdyż każdy wiersz
niewłaściwie odczytany
zagraża Twojemu życiu intymnemu
i zdrowiu psychicznemu
Odżywcza radość kochania
do pielęgnacji serc
skłonnych do pękania
pozostawia po sobie
subtelny zapach wspomnień.
Intensywnie nawilża oczy
puste i osowiałe
czytających romanse
staruszek, starych panien
rozwódek, gejów
i nieszczęśliwych mężatek.
Łagodzi podrażnienia po zdradzie
i regeneruje ufność i wiarę.
Uelastycznia reakcje
na potrzeby bliźnich.
Powierzchowność staje się
doskonale jedwabista
i przyjemna w dotyku.
CUDOTWÓRCA
Cudotwórca chodzi z urwanym rękawem
i bez 7 guzików
gdzieś się zapodział ogryziony ołówek
i podręczny notesik
cudotwórca budzi się bez jednej skarpetki
brak mu też prawego pantofla
telefon wyrejestrował
sprzęt grający wyniósł
w rozpaczy na strych
bo nikt nie wie, że ma na imię
Staszek że lubi kapuśniak, ziemniaki, maślankę i futbol
że ziewa ukradkiem na uczonych
kazaniach i że mu cierpną ramiona, i że
kleją się dłonie, i że się brzydzi łupieżu
cudotwórca musi wcześnie wstać wziąć
zimny prysznic połknąć gumową kanapkę
naładować się mocną kawą
bo chorzy i cierpiący
bo intrygi i całowanie po rękach
Cudotwórca wkłada
perukę, wąsy, ciemne okulary...
kupuje piwo dla towarzystwa
i woła - gola, gola, gola...
jak wszyscy obecni
gryząc orzeszki i podskakując w miejscu
LUMPEX, SZMATEX, CIUCHLANDIA, SECONDHAND…
Telewidz przebiera
w używanych wcieleniach…
Jego polityczna poprawność
ponownie skurczyła się w praniu.
Telewidz przebiera
w używanych wcieleniach…
Szuka najmodniejszych w tym sezonie
poglądów na człowieka.
Interesuje go luźny i przewiewny Dekalog.
Telewidz przebiera
w używanych wcieleniach…
portal LM, styczeń 2013
AKWIZYTOR
W języku do zmiękczania mózgu znajdzie Pani
osoby w formie rzeczownikowej
logikę w liczbie mnogiej
prawdę w rodzaju nijakim
wierność w trybie wykluczającym
sukces w skrócie
wiarę w bierniku
encyklikę o miłości z błędami pornograficznymi
niewolnictwo w czasie zaprzeszłym
ego w wykrzykniku i.
SZPIEG TAKI JAK JA
Notuję to co się dzieje w moim dzienniku
przykładam oko do literki „o”
i robię zdjęcia przez przerwy między wersami
by zdemaskować spiskujące żądze
przeciw zaborczej harmonii
Notuję to co się dzieje w moim dzienniku
wskakuję do kartki jak nurek
omijam sieci niechlujnej kaligrafii. Filmuję
fale zawilgoconego papieru
kleksy z dziurawego tankowca
podteksty łowione przez rybożerne ptaki
ławicę słodkowodnych kpin
pretensje w beczkach rdzewiejących na dnie
wraki zabazgranych wyrazów
kompromitację stojącą w miednicy zalanej betonem
niewybuchy po wojnie z nienawiścią
Notuję to co się dzieje w moim dzienniku
kopiuję partyturę wspomnień
bym mógł jak chirurg pitolić na organach
mój wewnętrzny koncert
PAN NIKT
Pan Nikt robi przetwory
z przejrzałej nicości
z przydomowego Getsemani.
Pan Nikt szoruje słoiki
szczoteczką do sztucznej szczęki
wkłada mnóstwo chrzanu(tak mu się
„na młodość” we łbie pochrzaniło)
przez sitko wlewa
roztwór z marności nad marnościami
reanimuje stare nakrętki
we wrzątku likwiduje drobnoustroje kariery.
Pan Nikt sprzedaje na rynku
ozdoby dla miernot
i szczudła dla maluczkich
także samoudręczenie z przemytu
i desperację bez akcyzy, spod lady.
Pan Nikt ma wejścia w urzędzie skargowym.
Pan Nikt załatwi każdą rzecz bez wartości.
Pan Nikt nie ma karty członkowskiej klubu dla ważniaków.
Pan Nikt trenuje pomyłki, doskonali potknięcia.
Nikt nie odwiedza Pana Nikt.
Pan Nikt stoi na progu
i polemizuje z trawą o wegetacji.
JUTRO WYPŁATA
Przeglądam się w łazienkowym jutrze.
Jeszcze wczoraj nie miałam
odwagi spojrzeć w jutro.
Dręczyło mnie we śnie moje odbicie w jutrze.
Nawet jak w nie czasem patrzyłam
drętwiały mi ręce. Nie byłam więc w stanie
poprawić poszarpanej przyszłości
do tego
łazienkowego jutra
w pozłacanej ramie (w ramię z córką)
do tego jutra ze skazą fabryczną
z żarówką nad
z grzebykiem i żelem do włosów pod.
Jutro, jutro powiedz przecie
która z nas jest najbardziej jutrzejsza na świecie?
Ta, której się w lustrze odbija
jutrzejszą zapiekanką, pręgą na plecach
rozbitą wargą i stresogenną głupawką.
Ta.
RODZINA
Jego mieszkanie jest pełne ludzi
żyjących na zdjęciach.
Wypełnia je śmiech
grającej w szachy samotności.
Gdy wraca z pracy
wita się serdecznie z klamką
i spogląda z uśmiechem
na bawiące się grzecznie
dwie muchy na ścianie.
Po chwili
zjada wspólnie z rodziną
ze zdjęć
domowy obiad
z torebki.
Wieczór spędza w oranżerii
pijąc herbatę razem z wróblami
i snując rodzinne plany na życie
w pojedynkę.
Zasypiam
w dwuosobowym łóżku u boku
kota, szepcąc czułe słówka
leżącej w jego objęciach
pierzynie.
DEMAGOG
Demagog nie mija się z prawdą
bo kłamstwo to wąziutka droga jednokierunkowa.
Jest nieszczery do bólu
plotąc to, co mu socjotechnik
na biurko przyniesie
i mieląc jęzorem ziarenko ćwierć prawdy.
Demagog prowadzi kampanię wybiórczą
dzieląc program rywali na czworo:
na obiecanki cacanki, a wyborcy radość
na robaczywe intencje
na reformy praprababki
śmierdzące korupcją
i na gafy ze starej szafy.
Wrzucony do urny zaklina:
tylko nie pogrzeb
tylko nie pogrzeb
tylko nie pogrzeb
TARGOWISKO SKROMNOŚCI
Nie jesteś odcięty od ogółu
piłką do detalu
bo w grę wchodzi koncentrat
obiektywny byt
Dlatego na Festiwalu Ran Niemych i Długometrażowych
takich bez efektów specjalnych
z alienacją w roli głównej
i ze sponsorami ran przed projekcją, w trakcie i po
idziesz w kaftanie
niebezpieczeństwa ze strony dobrych ludzi
przez zakrwawiony dywan
lepiący się do papuci
udając katar do mikrofonów i kamer
pozorując zadumę do fotoreporterów
i trzymając za słowo Madonnę w małej czarnej
na tym targowisku skromności
STUDIUM OPAKOWANIA
Najważniejsze jest pierwsze wrażenie:
anielska mordka jak na sielankowym obrazku
filuterne gały w oprawkach uznania
gustowne kalesony z ciepłym usposobieniem
elegancki beret z antenką
do właściwego odbioru cudzych wymagań
ukończony kurs wyrobu wazeliny
certyfikat uprzejmości
dyplom dyplomowanego pochlebcy.
Najważniejsze jest pierwsze wrażenie:
uprasowany dowcip
zgrabny intelekt
powabne wykształcenie
biegła obsługa puderniczki.
Najważniejsze jest złe wrażenie:
nie zrobię furory na krzyżu
wolę być szpetny i garbaty
dążę skrupulatnie do hańby.
portal LM, luty 2013
ECCE HOMO
Gryzę się tym. Gdyby nie gimnastyka
nie gryzłbym się tym tak wszechstronnie.
Nie ugryzłbym się w tył głowy.
Tam drapię się do krwi
myśląc o nieznanym.
Wprosił mi się gryzoń do środka.
Pogryzł empatię na wiór. Dur
uszny uczynił mnie głuchym na świat. Mazurek C-dur
Chopina rozwścieczył tego gryzonia.
Gryzoń pogryzł mi serce, jak buraka ćwikłowego.
Ani go obrać ze skórki.
Ani zakisić. Ani cisnąć na kompost.
Ani przeznaczyć na handel.
Tył głowy szokuje
rozdrapany, jak przedszkolna uraza.
Gryzę się w język potoczny. Poeta powinien.
Poeta musi. Czy rzeczywiście
poeta ma obowiązek gryźć się inaczej?
Gryzę się w pięść, jak matka
której wyszarpano dziecko.
Kto tak przytuli, jak ja?
Kto tak, jak ja wyprowadzi ten wiersz na ludzi?
OUTSIDER
Głodujący artysta trawi kwiatki w doniczkach
głównie bulwy, soczyste kaktusy
i aromatyczne kwiatostany.
Wysuszony żołądek przetwarza też
zakurzone palmy wielkanocne
i sfrustrowane muchy na szybie.
Pszczoły są zbyt ostre w smaku
a komary zanieczyszczają błękitną krew
(wokół mieszkają sami chłopi)
Makulatura smakuje, jak styropian.
Prasa kolorowa sprawia
że sika się na kolorowo, a gazetki z zasadami
że w niedziele i święta na biało
a w dni powszednie na
szkarłatno.
Ortodoksyjne książeczki powodują zatwardzenie
a tajne teczki biegunkę za oprawcami.
Z kolei, Biblia leczy skoliozę.
To ten artysta, któremu kiszki polkę grają
odłamuje sakralnym figurkom paluszki –
myśli, że to precelki.
MANEWR HEIMLICHA
Pracuję w zakładzie oczyszczania miasta.
Podlega mi ten dom skupienia.
7 razy w tygodniu wypompowuję z szamba
nowoczesność gęstą jak krochmal
cuchnącą jak siarka.
Płuca więdną jak namiot
więc trzeba nie tylko w pierwsze piątki się kąpać.
Czyszczę im też kominy i wentylację.
Fałsz to cichy, bo bezwonny, zabójca.
Co miesiąc zmywam szlauchem ze ścian
zarysy ludzi i miejsc, rysunki spalonych mostów
imiona, inicjały, plamy krwi i pentagramy
odciski okrutnych rąk, zbyt czerwonych szminek
szkice butelek i testów ciążowych.
Starzy opowiadali, że po wielkiej katastrofie
nakładali tu coś widłami na wóz.
To bardziej śmierdziało, niż przetwórnia kości.
– Dziękuję Panu
za wyczerpującą – mnie – wypowiedź.
Jarku, to ja, twoja koleżanka-leżanka z pracy,
oddaję Ci głos do studia.
Nie zadław się nim!
DO WYCHODZĄCEGO NA SPRZECIW OCZEKIWANIOM
Wyszedłeś znad krawędzi bez twarzy. To Czeluść
oskalpowała, wciągnęła Ci twarz
więc nie urośnie Ci broda mędrca
i nie potraktują Cię, jak mnicha, gwiazdę eklezjalnej TV.
Nie gap się w dół, bo Czeluść wessie Ci oczy.
I jak będziesz udawał zachwyt, ten ratunkowy chwyt?
Nie rozdziawiaj gęby, bo wciągnie Ci język.
No i jak będziesz artykułował chęć?
Nie stój tyle przed łazienkową pustką.
Ja też chcę się uczesać, wycisnąć wągry
i ujrzeć swój niemy krzyk.
Wyszedłeś, ciesz się, no!, ciesz się, że jednak wyszedłeś.
I nie rozdrapuj strupa, ale zapisz się w trupa
a ulga przykuśtyka sama.
NIESPRAWNOŚĆ TEMPORALNA
Zegar nagle przestał chodzić.
Wszystkie wskazówki bezwładne.
Kukułka rozumie jedynie prymitywne komendy.
Martwica stóp, nie krąży w nich czas.
Postępuje zanik sprężyn.
Tarcza pokryta jest odleżynami. Na nic się zdało
przerzucanie obudowy z przeszłości
na przyszłość, z teraźniejszości
na wieczność, z zaszłości
na niedoszłość i z pradziejów
na popojutrze.
Zegarmistrze jeszcze nie zdublowali tej
wyjątkowej śrubki.
Zegarmistrzostwo się rozwija – mówią.
Nasz kolega z roku pracuje za granicą
nad podróżami w czasie i przestrzeni – odbijają piłeczkę
bo czasem nie pozostaje nic innego
jak grać w ping ponga i w spóźniony refleks.
KARA POZBAWIENIA MOŻNOŚCI
Siostrzyczka Nadzieja, boromeuszka,
już za mnie nie wyjdzie. Przenoszą ją
do Norwegii. Właśnie zrobiła mi, w oba pośladki
ostatni, zresztą genialny, zastrzyk
energii.
To ja, Szymon Okienny,
patrzę na pożar supermarketu:
Tratuj się, kto może!
Bierzmy darmochę za pas!
A kiedy Pan Bóg
emituje same bzdety i powtórki, przełączam
się z jednego okna na drugie
z pupy na łokcie
z półdupka na półdupek
i z brody na nos.
To ja, Szymon Okienny,
zakochany od pierwszego wyjrzenia
w CAFE & CAPPUCCINO
gdzie świeci się hasło:
Wola Życia na miejscu i na wynos!
CIERPIENIE 0% TŁUSZCZU
Doję łaciatą golgotę.
Wchodzę do swojej tajni, stajni betlejemskiej
(akt strzelisty: Nastąp się!)
Na skrzypiącym życiu z oparciem
masuję wymiona medytacji.
Pociągam za doiki
a do wiadra tryskają strumyki mądrości.
Na wierzchu tworzy się ranka –
w mleczarni dotkliwa śmietanka.
Łaciata golgota mieli biblijną paszę
i według potrzeby
włącza poidło, które płacze.
A pod racicami mlaszczą
zbrodnie ludzkości
które brzydko pachną.
Odpycham od ucha
bzyczącą, gnojną pokusę pluję.
W spółdzielni powstają kostki krowiego hasła:
„Cierpienie jest termometrem miłości!”
i tytuł szlachecki „Ser”
z certyfikatem jakości
od Królowej Anielskiej.
Ostatecznie
muczy żywot wszelki:
PIJ PIOŁUN! BĘDZIESZ NIEWIELKI!
ZEZMARTWIEŃWSTAŁY
Ze zmartwień wstałem, mimo, że
całą tę, nie pożal się Boże, reformę formy
doprowadziłem do
smutku.
Właśnie dlatego, że przyniosła
długo oczekiwany defekt
mogę dowoli pławić się w ubóstwie
i kukułka na ścianie może mi robić kuku
i wróble na mój widok mogą do woli
ćwierkać: świr! świr! świr!
I Ty, Nikodemie, ze zmartwień wstaniesz.
Ale pracuj pod przykrywką –
jak ziemniak gotuj się
do drogi…
portal LM, kwiecień 2013
POWRÓT Z ORBITY OKOŁOZIEMSKIEJ
Idealista starł na łyso opony mózgowe
w rajdzie Teoria-Praktyka
więc ślizga się po realnej nawierzchni
prosto w cyników, którzy
na niewłaściwym pasie
z kapryśną prędkością
ze światłami mijania się z prawdą
tak dla niepoznaki.
Idealista trafił na listę rannych w karambolu
na trasie między Marzeniem, a Ziszczeniem
więc na oddziale intensywnej terapii
oddycha za niego
eskapizm.
Idealista spaceruje po rezerwacie ideałów:
zwierzęcy odzew to pijacki śpiew
a ptactwo to dziewczyński pisk…
A zatem przyroda ma echa
do człowieka – Idealista powtarza to, jak refren
wracając zygzakiem z orbity okołoziemskiej
niemalże w sztok zalany
łzami, prosto w ramiona prohibicji
więc to on trafi
do Izby Rozśmieszeń, nie ja.
MRÓWKI
Komandosi ducha
szturmują Ziemię
pod okupacją piekielną.
W naprawdę wyjątkowych sytuacjach
wrzucają do serc
gaz łzawiący, żeby wykurzyć upór
ale zwykle
skradają się w stule niewidce
z szarymi plamkami na twarzy
strzelając
różańcem z tłumikiem
z noktowizorem
do widzenia w grzeszności
z głosem Pana
w uchu i w kuloodpornej
duszy…
A kapłani uliczni sprzątają Ziemię:
siedzą w śmieciarce z uchem
i z nosem
utkwionym w szeleście, w brzęczeniu
w fetorze
a od trzeciej do czwartej popołudniu utylizują
trujące środki
do celu
wołające o pomstę
do ministerstwa środowiska
oraz siedem
śmieci głównych, w show-biznesie robiąc
piorunujący defekt.
PROJEKCJA
Wykrztuś TO z siebie.
To miejsce ma działanie wykrztuśne.
Wyrzuć TO z siebie
za drzwi, przez okno, do kibla
do kubła…
Wygrałeś z kretesem.
Masz swoje zero minut.
Widzę, że masz
coś do wykrycia. Podnieś
zasłonę mówienia.
Mówił, mówił, mówił…
a ja milczałem, milczałem, milczałem…
aż w końcu wyznałem:
Siedź tu, i więcej nie grzesz!
KAMPANIA SPOŁECZNA: LUDZIE Z DEFEKTEM!
WOLĘ LUDZI Z DEFEKTEM
Oto kobita choro wita ale wita jakże ona mnie wita
i w dodatku cmok
JA TEŻ WOLĘ LUDZI Z DEFEKTEM
Oto klawy kulawy
NAWET ON WOLI LUDZI Z DEFEKTEM
Bo znają się na przykrym
MY – WSZYSCY – WOLIMY
LUDZI Z DEFEKTEM
A ZWŁASZCZA TYCH, KTÓRZY MAJĄ
ZNIEKSZTAŁCENIE UNIWERSYTECKIE
portal LM, sierpień 2013
PUSTOTA STOSOWANA
Muza ma okres przejściowy, niepłodne dni.
Narzeka na tampony. Łyka paracetamol.
Nie ma ochoty na figo-fago.
– Wy, wszyscy poeci, jesteście tacy sami!
Chodzi wam tylko o jedno!
Nie dyskutuj, bo wypomni Ci tamtą rudą
i to, że kilkanaście razy poroniła,
gdy miałeś fazę na normalne życie.
I nie buntuj się, bo opowie na imieninach,
że masz wytrysk wyobraźni cztery razy w miesiącu,
w tym co najmniej jeden przedwczesny.
Muza ma okres przejściowy? Niepłodne dni?
Muza nosi podpaski? Jest drażliwa?
Nie ma ochoty na figo-fago?
Luz! Pojedź na ryby. Wszystkim zajmą się koleżanki.
BŁOGOSŁAWIENI UBODZY
Pieniądze szczęścia nie dają.
Mąż jest wniebowzięty, gdy żona wierci mu dziurę w brzuchu.
Ich dzieci podskakują ze szczęścia,
bo nie jedzą cukierków, bo nie pojadą na szkolną wycieczkę,
bo nie stać tatusia na bilet do cyrku.
Cała rodzinka jest prze-szczęśliwa:
pusta lodówka, grzyb na suficie i siarczysty mróz.
Może do woli upajać się cnotą ubóstwa.
– Sąsiedzi są dla nas tacy mili i uprzejmi,
bo urodziło się nam 8 dziecko, bo
„nasz tatuś” siedzi pod sklepem, gapi się na śmietnik
i od rana pije to samo piwo,
bo „mamusia”, jak mówią: Hrabina Matka, wchodzi od zaplecza,
żeby wziąć na zeszyt.
A w urzędzie gminy wstają na nasz widok,
poprawiają guziki, kołnierzyki i sweterki:
Proszę spocząć! W czym mogę służyć?
Ależ nie ma problemu!
To niesamowity życiowy fart
stracić robotę i mieć kupę wolnego czasu
na spotkania towarzyskie, na poobiednią drzemkę,
na lekturę dzieł literackich, na ambitny film,
wyjście do teatru…
Rzeczywiście, pieniądze szczęścia nie dają.
PATOLOGICZNA SESJA FOTOGRAFICZNA
Z rodziny najlepiej
wychodzi się na zdjęciu
żyletką
albo nożyczkami.
Dlatego
ustaw, ustaw się z boku
i oprzyj się o mur
albo – najlepiej –
o krzak
i uważaj na wujka
bo wujek tarmosi
więc może zrobić z Ciebie półgłówka
a skoro w życiu trzeba mieć łeb na karku
strzeż się kuzyna, który
przydusza i trze.
Jak widać
w albumie rodzinnym
są takie miejsca
są takie
które wypełniasz
zadość-ugryzieniem
oraz mocnym
postanowieniem odrazy.
ADAM CHMIELOWSKI MALUJĄCY ECCE HOMO
Na podwyższeniu
w przekrzywionej peruce
z obrzyganą koszulą przewieszoną przez ramię
z niedopitą wódką w ręku
zezowaty
bezzębny
z liszajem na ustach
z czyrakami na policzku
zarośnięty
z purpurową facjatą
z ohydnym oddechem
z obwisłym brzuchem
z otłuszczonymi bicepsami
w brudnych slipach
z rozstępami na udach
z żylakami
z grzybicą stóp
z obgryzionymi paznokciami
do krwi
na surowo –
bez metafor, bez oryginalnych porównań,
bez liryzmów i lingwizmów,
ze świętą puentą.
portal LM, lipiec 2015
MOLESTOWANIE EGZYSTENCJALNE
Dotknięci przez los, celowo dotknięci
w twarz, noszą
maski, woalki, szerokie szaliki,
wysokie kołnierze, głębokie czapki,
jak muzułmanki, przez kochających mężów,
oblane kwasem solnym.
Nie dotykaj mnie, losie. Precz!
Jak Barszcz Sosnowskiego, mimo palenia, karczowania,
plenisz się, parzysz.
Jak obleśny typ, chcesz sobie
pomacać. Weź te łapska
stąd. Zrobić ci miejsce na ząb?!
Kup sobie manekina. Dotykaj go
gdziekolwiek chcesz.
Losie mój, losie, pójdziesz siedzieć
za notoryczne molestowanie
egzystencjalne osoby pełnoletniej
NIESAMOWYSTARCZALNOŚĆ
To typ taki, typ chcieć tzn. móc.
Na drugie imię mu Małe Piwo.
Nazwisko rodowe: matki – Kaszka z Mlekiem,
a ojca – Bułka z Masłem.
Dziś gdzie nie spojrzeć podpisy – i naklejki,
bo staruszkowi brakuje piątej
majster-klepki.
Jego złotą rączkę
– prawą i lewą – wykręcił reumatyzm.
Chodząca encyklopedia
ma mózg – i nogi, jak z waty.
Specjalista od wszystkiego
nie zna się
na zapinaniu guzików, czesaniu się, jedzeniu widelcem,
na przewracaniu się na bok.
A na wyścigi nosił, po schodach, worki z cementem,
jeden na karku, po jednym pod pachą.
On patrzy na mnie tymi swoimi wielkimi oczami
i ja nie niego tymi moimi równie wielkimi
patrzę.
Czy ludzie religijni
tak definiują kontemplację?
MEDYTACJA NAD POEZJĄ „NAIWNĄ”
W MDŁYM TEGO SŁOWA ZNACZENIU
Grają świerszcze, kołysze się trawa.
Leżę pod drzewem.
Idylla usuwa twórcze skurcze. Więc, jak
sprężyna,
wstaję na krzywe nogi,
żeby drzeć na strzępy polne kwiaty, żeby
niszczyć mrówcze ścieżki
i słowicze gniazda. Ale jazda! Jestem Gwiazda!
Anestezjolodzy nic nie wiedzą.
Nie ćmi, mi pęka
bania z poezją.
Ja Jestem Prasowy Kundel, a nie jakiś tam
Chart, Golden Retriever, czy Rottweiler.
Ja, kiedy „trza” szczeknę, warknę.
Ja, kiedy „trza” za nogawkę szarpnę
każdą Sztukę
Poetycką pisaną przez myślenie otwarte.
Z WIEŻY
Marzyła o księciu.
Obwąchiwała każdy milimetr
seksapilu i inteligencji.
Tropiła z lupą
mikroślady seksizmu.
Prześwietlała kartoteki
od duchowości
po kolor szczoteczki do zębów.
O świcie robiła test,
czy czasem nie zaszła
za daleko
w rozmowach z plebsem.
Spoglądała przez lunetę
na skandujący jej imię
tłum wielbicieli.
Napisy na transparentach
szczerzyły do niej litery
napisane
alfabetem tęsknoty
pokraczną czcionką
specjalnie dla niej.
AUTOPORTRET Z PRZYMRUŻENIEM OKA
Świerk pospolity
to gatunek drzewa z rodziny rzeszowiaków.
Czy to jedyny gatunek świerka występujący
we wsi Blizne, w powiecie brzozowskim?
Na dziko rośnie
mu głównie ego, łysina i brzuszek.
Nie występuje w sposób naturalny:
zżera go trema. Sięga
palcami do sufitu.
W ziemi brzozowskiej świerk pospolity
zadomowił się jednak nie na tyle,
aby nie rosnąć w donicy.
Rozmiar pnia 45/46 (zależy od producenta).
Drewno otłuszczone, nieznacznie umięśnione.
Igły blond, łatwo przetłuszczające się,
po umyciu piórkowate, elektryzujące się;
są zmorą fryzjerów domowych, leśnych i profesjonalnych.
Kora gładka, biała, rzekłbyś – niewieścia,
podatna na oparzenia słoneczne.
Korzeń rzymskokatolicki, wyróżniający się
płytkim i rozległym systemem korzennym,
wskutek czego jest podatny
na wywroty tzn. jest wiatro- i wiarołomny.
Wiara świerka bywa bowiem uświerknięta.
Charakteryzuje się koroną
smukłą, stożkowatą, rozczochraną, samozwańczą.
To po prostu facet, którego nikt
przy zdrowych pomysłach
nie posadzi sobie w ogródku.
PURGATORIUM?
Jestem na głodzie – burczy mi
w duszy, burczy, roi się wiersz obrazoburczy, burczy.
Permanentnie burczy! I burczy!
To „głód duszy” niewiarygodnie wybiórczy. Burczy!
To sporadycznie słychać,
a nawet, gdy widać po kimś, nie ma gwarancji, że jest.
Burczy, strasznie mi w duszy burczy. Dusza mi się kurczy, bo burczy!
Dusza mi do góry nie furczy, tylko burczy,
w dół burczy. Gdy chrapię, burczy. Gdy rachuję barany, burczy.
Gdy haruję, burczy. Gdy próżnuję, burczy.
Gdy jestem bezproduktywny i twórczy, burczy!
I na próżno odgrażam się: Kurczę! Ja Ci poburczę!
Schrupię niejedno grillowane kurczę!
To była transmisja – nie bez przeczulenia –
z ukrytego, prywatnego bunkra głodowego.
Corpus Christi! – Czy to „doraźna” tortura?
PSALM 22, 2-3
Mamy ciche dni – bez ustanku! – od kiedy On
na okrągło ogląda newsy ze świata i z zaświatów.
Odkąd rozmawia ze swoimi, a nieswoich przyjmuje
z wielką łaską. Ze swoimi także nie idzie Mu gładko.
Prawie cały czas dyktuje carte blanche do dawania szans,
glejty do kariery, pozwy o rozwój, umowy o opus Dei.
I przyjmuje fanów, doktorantów, sekretarki, kurierów,
stałych klientów, którzy mówią do Niego:
„Szef” da! „Szef” podpisze! „Szef” wybaczy!
„Szef” wysłucha! „Szef” dopuści! „Szef” oddali!
Żeby chociaż mnie sklął. Ależ nie. Wymija mnie. Ergo
jestem przezroczystą uczestniczką ruchu domowego.
I, jak krowa, przeżuwam każdą przykrość.
Haruję w kuchni, lecz On lubi bistro BIBLIO.
Odwiedza filie swej firmy, dlatego, że tam wszyscy
Go lubią, cenią, szanują. Poroniłam wszystkie
ciąże, podobnie te urojone. Ma żal? Ma. Lecz nigdy
nie powie mi tego wprost. Woli mi rzucać kłody pod nogi.
Może to wina kretów, mąciwodów z Przedsiębiorstwa?
A może to „ta istota”, jej perfidna, koronkowa robota?
Tak, czy siak, patrzę na monidło, wołając:
Czemu – właśnie! – czemu ja, najlepsza partia w stolicy,
uwierzyłam, wciąż wierzę jeszcze, Komuś takiemu?!
KONFESJONAŁ
Miałeś pyszne myśli. Palce lizać! Same rarytasy.
I teraz się dziwisz, że męczy Cię zgaga?
Tak się objawia złośliwy nowotwór duszy
z przerzutami na post i jałmużnę.
Żeby się go pozbyć, nie wystarczy wyciąć guz
dranie się do zła. To wbrew logice, co powiem,
ale trzeba przestać być mięśniakiem: skończyć
z wyciskaniem łez na siłowni
na płaskiej ławie i w kulturystycznym pasie.
Tym bardziej nie odmawiać modlitwie,
gdy ta majda ogonkiem i gdy się łasi do spodni
ochlapanych znojówką i do znojem
utytłanych gumiaków. I wbij sobie w ten zakuty łeb,
że mówienie w duchu: Mniam! Mniam! Pycha jest pycha!
Oraz: Nie dopuść, abyśmy ulegli pokucie!, nie jest
dziecinnym sięganiem denka.
Jacek Świerk