Bałtyk, Goteborg, port, Wyspa, Łodzie, Bokbindaregatan, Ultima thule
Refik Ličina
BAŁTYK
Za Vestervikiem niebo jest
całkiem białe.
Języczek drogi majaczy wzdłuż brzegu
Cieniste depresje. Mokre skały krasowe.
Wierzchołki świerków wśród skał.
Na jednym siadły dwa kruki -
Hugin i Munin, zmęczeni widokami
które teraz i mnie męczą: przy ryku silnika,
przelatujące czerwone tablice i strzałki
wskazujące w drucianej siatce
otwory wyrwane przez renifery
(„W nagłym przestrachu te kopytne
dostają ataku padaczki“, powiada A. Menabeus
w Tractatus de magno animali.) Gdyby
choć jeden się tu zjawił, gdyby w łódce
zrobił dziurę
Drucianą siatkę szarpie
wiatr. Chmury płyną
na wschód, a fale Bałtyku z powrotem, na północ.
(21/23 .04. 09.)
GöTEBORG, PORT
Tutaj czekają
białe łodzie
które o świcie odpłyną
do Ameryki i Kanady.
Na pokrytym lodem molo ustawieni,
w butach i bez butów,
z przypalonymi fajkami,
Albańczycy, Kurdowie i Bośniacy –
najemnicy bez duszy
i własnej łopaty,
czekają świtu i lekko pobrzękują
złotymi pierścieniami
na palcach
złotymi łańcuchami
na piersiach
zapłodnieni południowym zaśpiewem
co się jak kobra
wzbija w górę,
póki deszcz dudni
fala o falę biję
i zegar na wieży wybija północ.
WYSPA
Oto wyspa o zapachu
włościańskich kałdunów
opowieści i otrębów.
Ni ostrych cierni ni skał:
południe, piątek i pszenica,
co Goliatowi sięgałaby do ramienia.
Tutaj się nikt nie chwali chlebem,
majątkiem czy w domu czy w obejściu,
ni młodymi chłopcami
wychowanymi
do pracy i rozmów domowych.
I chociaż widzisz mewy
i śpiewny wiatr co pieści grzebień skał
otwarte morze nikogo nie pociąga
ni rufa się w wodzie skąpie
bez pilnego celu i pilnej potrzeby.
ŁODZIE
(wg P. Saarikoskiego)
W Landskronie
pod porannym słońcem
oparłszy plecy
o ruiny
piję piwo
rozmyślając
o tym co się stało
w Landskronie
nie ma ludzi
ludzie się wyprowadzili
Landskronę
zajęli obcy
małe małe czarne czarne
łodzie które
próchnieją i
pękają w porannym słońcu
oparte o ruiny
w Landskronie
(10.1.09.)
BOKBINDAREGATAN
(Ulica Introligatorów)
1.
(Wychodzę na balkon)
Wychodzę na balkon,
jest zmrok, palę
trzaska neon Alfa Lavalu,
mgła się snuje, lecz nie unosi
pryska wiatr obsypywany deszczem,
na deszczu powrzaskują mewy
przylatujące z Sundetu
zamiast ryb wyciągają dżdżownice
z dołu, z gleby w ogrodzie szpitala wariatów
o nazwie Sankt Lars;
to tam Hermelin (1860-1944) dogorywał
tłumacząc perskich klasyków
to tam teraz dogorywa J. Kunicki
nad Ferdydurke Gombrowicza,
Jan Kunicki, mój przyjaciel,
który mówi w siedmiu językach,
a nie ma ani jednej ojczyzny,
Ja swoją utraciłem,
tak jest najlepiej, powiada Kafka,
co możesz począć z ojczyzną,
wyobraź sobie, że jesteś Duńczykiem,
duńskim postmodernistą, który się spala
w islamizacji tamtejszych emigrantów
i na opłakiwaniu nabliższej przyszłości
gdy Kopenhaga
po raz pierwszy zwróci twarz w stronę Mekki;
wychodzę na balkon, boję się, palę
spoglądam na żar papierosa,
jestem ostatnim palaczem w Walhali,
wszyscy pozostali wymarli.
24. marca – 10. kwietnia 2008.
ULTIMA THULE
Z kościoła i ostatnich kamiennych ogródków schodzimy
do doków. Tutaj, mówisz, można wynajmować
łódki i jahty (z białymi żaglami, które
jako dzieci rysowaliśmy wprawnie, choć ich nigdy
nie widzieliśmy w rzeczywistości) i można przez pół dnia
opłynąć archipelag. Może można
wynająć również tych silnych nordyckich mężczyzn,
o oczach jaśniejszych niż woda, nad którą prężą
i wystawiają atletyczne torsy, członki, tatuaże.
„Pragnę wykąpać się w twoich oczach“.
I to mnie uderzyło i zawstydziło. Tak jak mnie zawstydza
bolesne uderzenie gwałtownej fali
o przybrzeżną skałę. Zawsze bałem się wody.
Zawsze nienawidziłem morza. Nienawidzę również mitów
osnutych wokół morza. Antropofagi, szamani,
potwory. Surowi i (dlatego) nieprzychylni Bogowie.
„Na tej wyspie (Olaus Magnus) meszkańcy
żyją z krwawych rozbojów statków, jakich dokonują
na swoich brzegach“. Według Adama z Bremy,
przy sprzyjających wiatrach można stąd,
dopłynąć nawet do Thule – ziemi leżącej po tamtej stronie
poznania, jak ją nazywa pewien młody podróżnik
którego złamały rozliczne obawy.
Woda jest teraz płytsza i widać dno. Drobne ryby
jak igły przeszywają sukno księżycowego
mułu. Odwracasz się, pędzisz w stronę głosów,
podnosisz spódnicę powyżej pośladków; wysepka
ze skarbem, co dryfuje na płyciźnie
czekając aż wynurzy się potwór...
23/7 -06/8. 09
Refik Ličina
przełożyła Agnieszka Żuchowska-Arendt
portal LM, lipiec 2012