Zimno tu, Mario, coraz zimniej
Teresa Rudowicz
I.
gdyby tego lata Ludomira pojechała na wakacje gdzieś indziej
i gdyby bardziej interesowało ją salonowe życie
niż powstańcza przeszłość Józefa,
nie zamieszkałaby w Rumoce, a Kuczborka i Mławy
nie połączyłyby z Kaliszem wspólne noce i dnie.
przypadek czy przeznaczenie, może jedno i drugie
każe po latach spisać tę opowieść ich najstarszej córce,
a potem utrwalać ją w walcu, naręczu nenufarów,
ucieczce Barbary z płonącego miasta.
konie idą na pamięć, powie stary Żyd i kolasa odjedzie
do innego świata. zdążyłaś go poznać, Mario, więc dobrze wiesz,
że to co było i to co jest stanowi jakąś całość, która się toczy.
tylko dokąd się toczy i po co.
II.
jest w tobie gniew i szaleństwo, jest bunt.
kobiety uwielbiają Konradów z wampiryczną pieśnią na ustach,
nie mogę być o nie zazdrosna, nie mogę robić ci scen,
bo będę tylko kolejnym przystankiem w podróży,
nic nie znaczącym epizodem.
salonowe lwice, wielkie, światowe damy okazały się zbyt tępe,
by wiedzieć: nie trzyma się ognia pod kloszem.
ty musisz płonąć, musisz spalać się co dzień. bez zapewnień i deklaracji,
bez tego całego romantycznego kiczu z powieści dla panienek.
tylko ja, prowincjuszka z Russowa, głupia gąska z widocznym zezem,
odkryłam sekret: czy może być większa pewność, niż ta, że nie ma żadnej.
III.
Fiłozofow rozprawia o Czechowie, usiądę z boku, posłucham.
biała emigracja nie będzie trwać wiecznie, a ja lubię
rosyjską literaturę i mężczyzn. stanowczo za dużo
palę, ale niewiele piję, czasem kieliszek dla fantazji.
w życiu podobno chodzi o proporcje, mam przed sobą
profil Stanisława i to mi wystarcza. nie mam żadnej ideologii,
jedyne, co mną kieruje, to miłość.
IV.
twój bestialski egoizm jest niczym wobec mojej zazdrości,
bo ostatecznie to ty będziesz sławna, ja pozostanę
ogórkiem dla róży. z czasem zaczną mnie mylić
z tą od pestki, ale powiedz sama, czym jest pestka bez owocu,
intelekt bez ciała. podobno jestem kobietą,
choć z wiekiem coraz bardziej przypominam sopel.
zimno tu, Mario, coraz zimniej. szkoda,
żeśmy się spotkały.
V.
tak, potrzebuję hołdów, pragnę uwielbienia,
bywam okrutna, ale to wynik słabości. boję się, Anno,
bardzo się boję. jeśli przestaną mnie podziwiać, zniknę
lub, co gorsza, zostanę ze sobą. w prywatnym piekle
człowieka myślącego z butelką wódki przy łóżku.
dobrze wiesz – by żyć muszę pisać i kochać
(kolejność dowolna). jedno nie istnieje bez drugiego,
a ty już dawno przestałaś mi wystarczać.
czy możliwe jest coś zbudować
z tego nic, jakim się stałam
VI.
doprawdy nie wiem, co ma w sobie ten zezowaty karzełek
w męskim garniturze, z grzywką przyciętą na pacholę.
owszem, ma talent i świetnie czyta Conrada,
ale to za mało, by dostrzec w niej kobietę.
w dodatku starzeje się przykro, choć wolę jej złośliwości,
niż kosmiczną samiczość Nałkowskiej.
dziewczyna w ciele starzejącej się kobiety bywa żałosna,
pewnie dlatego obie tak kurczowo trzymają się pióra.
nieważne, z prądem czy pod prąd, ważne żeby płynąć,
na przekór stojącej wodzie i kępom tataraku.
VII.
jestem w Komorowie, pierwszy raz bez Maryjki.
powietrze pachnie dojrzałym zbożem,
wypełnia się miejsce po człowieku.
świat istnieje nadal, jakby ani przez chwilę
nie było tu nic więcej, prócz pustego domu,
w którym nigdy nie czuła się dobrze,
choć bliższe prawdy są słowa:
nigdzie nie czuła się dobrze.
biedny, mały papagajczyk, jak ją nazywał pan Stanisław.
brakło kogoś, kto by podsunął inną wersję jej samej.
Teresa Rudowicz
Przeczytaj też w "porcie literackim" naszego portalu recenzje zbiorów T. Rudowicz Podobno jest taka rzeka (2012), Korzeń werbeny (2013), Błędne ognie (2014)