Władysław Łazuka "Którego spotkałem", Wydawnictwo Książkowe IBiS, Warszawa 2010, str. 56

Kategoria: port literacki Utworzono: czwartek, 21 kwiecień 2011 Opublikowano: czwartek, 21 kwiecień 2011 Drukuj E-mail

Poeta i prozaik Władysław Łazuka (rocznik 1946) z Choszczna czytelnikom "Latarni Morskiej" jest dobrze znany. Omawialiśmy swego czasu dwa wcześniejsze zbiory autora - Gdzie szybki Drawy bieg (2008) oraz Zaledwie ślad (2010), a w papierowych wydaniach LM ukazały się jego wiersze i opowiadania. Urodzony w Tyrawie Solnej twórca debiutował w 1969 r. na antenie PR Szczecin opowiadaniem "Dzień Starego" oraz wierszami w "Tygodniku Kulturalnym" i kwartalniku "Vineta". Pierwszy jego tomik - Przejdę sad - ukazał się w 1976 r. Od tego czasu opublikował kilkanaście zbiorów wierszy, w tym m. in. Czytanie z natury (1983), Idę (1990), W zwierciadle rzeki (2002) oraz Noc - podróż i inne wiersze (2009).

Ostatnie lata - patrząc na bibliografię - są dla W. Łazuki obfite. Praktycznie co rok ukazuje się nowy jego tomik. I wyjąwszy krotochwilny zbiór Igraszki w pobliżu fraszki (2009) wszystkie publikacje poetyckie zdecydowanie siedzą tematycznie w naturze. Tak jest również w zbiorze najnowszym Którego spotkałem. Wydawnictwo zawierające blisko pół setki wierszy aż kipi od wersów poświęconych przyrodzie i temu, czym dla podmiotu lirycznego jest obcowanie ze światem pozacywilizacyjnym. Ta rzeczywistość, w zasadzie obca większości populacji ludzkiej czasu współczesnego, jawić się może rajem utraconym, a bez wątpienia jest tym, czego skołatanej duszy (i psychice) człowieczej z dnia na dzień brakuje. Po prostu jej nie ma - chyba, że istnieje w surogatowej postaci przekazu obrazkowego telewizji lub internetu. W rzeczywistości wirtualnej, która ma się przecież nijak do "realu".
Natomiast realne tropy namacalnej rzeczywistości W. Łazuki uwodzą "egzotycznością nieelektroniczną". Pełno tu autentycznych przedstawicieli flory (krokus, bukszpan, łoza, trzcina, olcha, brzoza i in.), bogatej fauny (raniuszki, zięby, gile, kwiczoły, wiewiórki, krety, rysie, kuny i in.), a całość zanurzona bywa (jest) w scenerii lasów, parowaniu mgieł, kurzu polnych dróg, śniegu i chmur. Rzecz jasna brakować tu nie może także wody, obok słońca chyba najważniejszej siły napędowej natury, u poety objawiającej się postaciami źródeł, potoków, strumieni i stawów. A do tego wiatr, mróz, upał, nitki babiego lata i co tam jeszcze...
Wyraźnie w tym wszystkim widać niesłychanie silny związek poety z przyrodą, jej ustrojem, jej organiczną mocą, która - choć bywa groźna - wpływa łagodząco i refleksyjnie na nasze relacje z otoczeniem, a też kształtuje nasz stosunek do bliźnich i "braci mniejszych" - jak nazywał zwierzęta św. Franciszek z Asyżu.

W tym kontekście, co wydaje się naturalnym rytmem życia, jest przedstawiany w zbiorze upływ czasu. Poeta, dźwigający już siódmy krzyżyk, poddaje się refleksjom dotykającym przemijania. Jego stosunek do tego jest w zasadzie pogodny (jeśli da się to tak określić) - przy zachowaniu skłonności ku duchowej sferze istnienia. Świadomość zbliżającego się kresu ludzkiej wędrówki wyzwala w podmiocie lirycznym nowe pokłady zachwytu tym, czego doświadczał. Próbuje się z tymi myślami ułożyć. To motyw przewijający się dyskretnie (lub wprost) przez cały tom. Którego spotkałem. Intrygujący tytuł zbioru ma dwojakie znaczenie, które w pewnym sensie staje się jednią. Kim jesteś/ którego/ spotkałem// w drodze - pyta w końcówce utworu otwierającego tom. Zaś w tytułowym wierszu mówi: Chłopiec/ którego spotkałem/ dawniej/ i dziś/ idąc po okręgu koła. By domknąć zbiór słowami: Spotkałem go na drodze/ którą zmierzał i którą przeszedł/ (...) oddalający się/ punkt// Kim był.
Nuta niepokoju z tym związana kieruje nasze myśli ku Stwórcy. Jak domniewywać należy - bez względu na światopogląd; czy iść możemy za głosem wiary, czy za agnostycyzmem sokratejskim (słynne "Wiem, że nic nie wiem").

Gdy o sposoby budowy strof idzie, mamy u Władysława Łazuki do czynienia z użyciem środków prostych, unikających mowy rozlewnej. Wersy są zwarte, skondensowane, niosące często pogłos - niczym uderzenia kijem o pień dębu. A jednocześnie podsuwające duże ładunki liryzmu.
Lecz nie wszystko w tym tomie jest do zaakceptowania. Bowiem zdarzają się potknięcia. Razić na przykład mogą spowszedniałe zbitki słowne w rodzaju "kobierców traw" czy "plejad gwiazd". Na szczęście wpadek tego rodzaju nie ma dużo. Słabiej też wypada część wierszy wyrywających się z rejonu natury, gdy autor Kilku słów rozprawia o pisaniu. Dostrzec wtedy można otarcie się o poetycki banał - tak to odbieram.

W sumie podczas lektury przeważają emocje pozytywne. I budzą się tęsknoty za wysoką dziedziną z pogranicza filozofii. To bardzo ciekawe, choć "niemodne", wyciszone i mało znane poezjowanie. Aż się prosi, by autor podjął decyzję o skrojeniu wyboru wierszy ze wszystkich dotąd opublikowanych tomów. Może to być ciekawy przegląd ewolucji twórczej, ukazujący jednocześnie wierność ukochanej dziedzinie natury. Taką poetycką książkę, oczyszczoną ze zgrzytów i niedopatrzeń zdarzających się w pojedynczych zbiorach, z chęcią byłabym posiadła.

Wanda Skalska


Przeczytaj też u nas wiersze (dział "poezja") i opowiadania (dział "proza) autora, a także omówienia wcześniejszych zbiorów: "Gdzie szybki Drawy bieg" ("Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych" autorstwa Jolanty Szwarc) - LM 1-2 (11-12) 2009 / 1 (13) 2010 - dział "port literacki"; "Zaledwie ślad" (dział "port literacki", maj 2010 - recenzja Wandy Skalskiej).