Jerzy Żelazny „Fatałaszki”, Wydawnictwo FENIKS, Koszalin 2013, str. 260

Kategoria: port literacki Utworzono: sobota, 30 marzec 2013 Opublikowano: sobota, 30 marzec 2013 Drukuj E-mail


Jolanta Szwarc

DO DIABŁA, PANIE ŻELAZNY,

nie hoduję kurek jak Helenka, bohaterka Pańskiej powieści, ale mój dom w najbliższym czasie jajami stał będzie. Z tym czasem też dziwne rzeczy się dzieją. Za oknem styczeń, w kalendarzu marzec Wielkanocą się kończy, a w Migotkach nikt sygnału nie daje żonkilom, by rozkwitnąć mogły, choć tam już lipiec.
Tam, to znaczy wszędzie. W całej Polsce pełno jest Migotek, niewielkich miasteczek, które jeszcze do niedawna żyły własnym, spowolnionym rytmem. Teraz zostały przyduszone natłokiem informacji gnających po wszelkich możliwych kablach i tabloidach.
Co ma zrobić pisarz, żeby ogarnąć i przybliżyć czytelnikowi współczesną złożoną rzeczywistość? Co mu pozostaje?

Opis. Opis faktyczny i tajemniczy, mistyczny. Do licha, Panu się udało. Życie z życia wzięte, przepuszczone przez własny system nerwowy i opowiedziane przez wszystkowiedzącego narratora, który czasami potrafi bezwzględnie odebrać bohaterowi głos, w obawie, by czegoś nie pomataczył, albo przytacza słowa niemieckiej piosenki z komentarzem, że nie była jeszcze tłumaczona, a jemu się nie chce. Tak skonstruowany narrator potrafi wybrnąć z każdej sytuacji, swobodnie obok siebie umieszczając we śnie albo na jawie elementy tajemnicze, mistyczne i faktyczne, realne. Które są jeszcze prawdopodobne, a które już nie, trudno rozpoznać. Człowiek – czytelnik zaczyna się gubić.
 
Od kiedy zniknęły nocne Polaków rozmowy, od kiedy komórki zastąpiły codzienne kontakty przy rodzinnym stole, od kiedy seriale stały się namiastką rodziny, ludzie zaczęli wierzyć we wszystko, co się im podsunie. Współczesny świat, to świat dla manipulatorów. Autor podsuwając nam Fatałaszki, ostrzega przed łatwowiernością.
Wprowadzając do domu Helenki i bliźniaczek poznanego przez nie w pociągu Kazia Rokitę, stwarza sobie możliwość przedstawiania wielu mieszkańców Migotek, którzy staną na jego drodze. Kazio Rokita – nazwisko sygnalizujące baśniowość i diabelskość. Jeśli do tego dodamy, że zatrzymać go chcą córki Helenki, rozkoszne bliźniaczki Ania i Frania: Mamusiu, podaruj nam Syczka, lubimy, gdy nas nosi pod pachami i na barana. Chcemy go głaskać, bo kotek zdechł. Kim są Ania i Frania? Małymi dziewczynkami, które wkrótce pójdą do szkoły, czy nastoletnimi pannicami, które zawsze chcą być dziećmi. Małe przemądrzalskie, swoje tajemnice powierzające tylko Kaziowi Rokicie, poecie zajmującemu miejsce zdechłego kotka, od wielkich sowich oczu nazwanego Syczkiem. Rokita, kot i sowa – niezłe zestawienie.

Samotnie lub chodząc z bliźniaczkami poznaje Bogdana Zygę walczącego z krukami (nie wiadomo – tymi od Mickiewicza, czy od Żeromskiego), donosicielkę Jolę Narzutę. Ta trzydziestotrzylatka w rzeczywistości czuje się jak ryba w wodzie, bo jak nie lubić czasów, w których zmyślenia, łgarstwa urosły niemal do rangi naczelnej idei państwotwórczej. Często zachwycając się wołała:  Jak przepięknie łżą politycy, zwłaszcza ten mały smutas, który ubiegał się o najwyższe dostojeństwa w państwie, ale ciągle przegrywał, nie dawała rady go wywindować jego ferajna, mocno zapiekła w swym ziomalstwie. Lubiła się spowiadać, oczywiście nijakie grzechy zawsze musiała podrasować, żeby na spowiedniku zrobić wrażenie. Kazio Rokita słuchał, słuchał, bo lubił wszystko, co pozwala poznawać ludzi. Czuł, że tutaj można uchwycić trendy epoki, te Migotki są częścią większej całości, a może nawet miniaturą świata. Nie mógł tylko pojąć, że wdepnąwszy w to środowisko zaczął być szarpany w różne strony. Bogdan Zych, co to kruki chciał powystrzelać, obiecywał przyjąć go do swojej paki, burmistrz Aneta Buziak zaproponowała mu swoją grę, Jola sztamę (nie układ, bo źle się kojarzy). Co się tu dzieje? powariowaliście tworząc wszędzie jakieś układy, koterie paki, kliki, mafie. Życie jest dla was grą? – Wypalił w kierunku Narzuty. A ona poszukiwała faceta z kasą, ziomala, prawdziwego patrioty, żeby ze skrzykniętymi ćwokami wywołać wielki ferment o prawdę, swoją prawdę.

Ta przebojowa kobieta z krwi i kości stała się nagle drżąco lękliwa, gdy niedaleko niej pojawił się, deklarujący później swoją przyjaźń Kaziowi, Aleksy Boruta, przez miejscowych zwany Diabłem Alochem. Miejscowi wierzą w moc sprawczą diabłów. Dobrze mieć takiego Alocha, któremu można przypisać wszystkie niepowodzenia. Jeżeli po miasteczku uwijają się diabły, to ludzie mocniej pilnują wiary. Demony, szatany, diabły potrafią wspaniale zmieniać swój wizerunek i zaspokajać zapotrzebowania. Człowiek z ogonkiem, kopytkami, różkami pod kapeluszem szybko byłby rozszyfrowany. Ale to już nie ten świat. Taki Kazio Rokita czy Aleksy Boruta potrafią niepostrzeżenie wślizgnąć się między ludzi i czynić zło. Kiedy szesnastolatka zaszła w ciążę i chciała usunąć, legalnie usunąć, bo mówiła, że z gwałtu powstała, natychmiast katecheta stanął na czele antyaborcyjnej bojówki.

Kazio miał szczególne szczęście. Gdy szedł z bliźniaczkami, trzymając je za rączki, słyszał, co myślą przechodnie. Co za cud. Wszystkie podsłuchy wysiadają. Myśli księdza Artura Bindasa też słyszał. Żeby usunęła po cichu… Przecież to się rozniesie. W obawie przed opierniczeniem przez biskupa zgromadził do pilnowania ciężarnej Kingi obrońców życia poczętego. Wielu twierdzi, że to rozpustna nimfetka, fajna, Jezu, jaka w niej rozkosz… Nie szkodzi, że młodociana i ciąża wynikiem gwałtu, ale czy ten gwałt nie jest aby wymysłem? Musi urodzić.
Właśnie sąd wyższej instancji przywrócił prawa rodzicielskie matce Kingi i mogła zabrać ją z domu dziecka, bo zdarzają się sędziowie, którym nawet biskup nie straszny. Cóż z tego, gdy i tak ani ręką, ani nogą ruszyć nie mogły. Zezłościł się Rokita i jął podjudzać Alocha, by tak zadziałał, żeby młoda mogła usunąć ciążę. W końcu Rokita opłacił ginekologa, a dostarczenia Kingi na zabieg podjął się Boruta. Tak młodej pomagali w czynieniu zła, jak na diabłów przystało. Mefisto, upadły anioł u Goethego tak wyznał: „Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro.” Zło i dobro, ich ciągłe ścieranie się w czasie powodują radości i smutki podróżujących w nim, ale i bezczas ma swoje niezbyt dobre strony. Koło każdej miejscowości, czasem bliżej, czasem dalej, przepływa jakaś rzeka. Koło Migotek Grabarka, gdzie indziej Noteć czy Warta jednocześnie spełniają rolę Styksu czy Lete, za którą Ogród. Ogród piękny. Bliźniaczki tam zaglądały, odwiedzały babcię, którą kiedyś pocałowała kobieta w czarnym kapeluszu. Babcia zawsze dopytywała o kundelka Jęzorka, który publicznie obsikiwał nogawki byłego esbeka Wojciecha Woy-Wojciechowskiego.

Woy-Wojciechowski zmarł na zawał w ubikacji, a Kinga nie dokonała aborcji. Wylądowała z katechetą we Francji. Dlaczego? Odpowiedź można znaleźć w Fatalaszkach. Nie sposób w krótkim omówieniu powieści Jerzego Żelaznego zawrzeć wszystkich myśli, które kotłują się w głowie czytelnika, uważnego czytelnika, bo prawie w każdym zdaniu powieści autor otwiera nowe przestrzenie do bujania rozhuśtanej wyobraźni. Dmucha w nią przystępnym językiem potocznym nasyconym różnymi powiedzonkami, bogatym w aluzje do polityków, artystów, pełnym odniesień do filmów, utworów literackich, poetów i pisarzy. Można usłyszeć Goethego i Kanta, gdzieś wpadnie się na wieś do Kochanowskiego, postraszą trochę Mickiewicz i Żeromski, rozkołysze Gałczyński, podnieci Majakowski.
Poeta-diabeł Rokita podsunie jeden czy drugi pomysł. Jak ten z rewitalizacją miasteczka. Miasteczka z panią burmistrz Anetą Buziak. Pani burmistrz stara się przyciągnąć ludzi z pomysłami, ale potrafi ich też wykiwać. Zaznaczy jednak swoją obecność w historii ratusza (nie Ratusza), bo ten właściwy Ruski spalili. Migotki, to taka nadbudowana przez Polaków rzeczywistość na fundamentach pozostawionych przez ciemiężycieli i wyzwolicieli. Jürgen Wurm, który nie ma gdzie powiesić portretu dziadka, byłego burmistrza, bo miejsce jego urzędowania poszło z dymem – to on był przyczynkiem (a właściwie jego sen) do pomysłu rewitalizacji. Kazio Rokita chciał dobrze. Szeroko spojrzał na problem. Można by zabłysnąć w Europie, pozyskać do realizacji bogatych Niemców, stworzyć wspólne dzieło. Razem pracować, pić piwo, razem kochać. W rezultacie może powstrzymalibyśmy atak romantycznej gorączki. Bo wzrosła, ogarnia dupków spoglądających w przeszłość, zwłaszcza w zapyziałych regionach kraju, może ogarnąć również Migotki, znowu czujemy się ofiarami spisku sił zła i zaprzaństwa, przyprawiamy sobie cierpiętnicze gęby. Dzięki obcym może ten romantyzm szybciej wywieje z zakutych łbów, staniemy się wreszcie bogatymi Europejczykami, radośnie spoglądającymi na wspaniały świat, wszyscy…

No, i jak tu zabrać się za wielkie dzieło, kiedy Helenka, kobieta pomysłodawcy, walnęła w mordę Jürgena, bo ją poklepał po tyłku.
Ty się cieszysz? Kazio zwrócił się do Helenki. To straszne, że dałaś Jürgenowi w pysk – wymyśliłem hasło: sprowadźmy sobie Niemców. I poszły konie po betonie. Wrócił z kasą ze Stanów były mąż Helenki, ale go wraz z córeczkami przepędziła. Zyga, Kazio i doktor razem pili, ale doktor nie chciał sikać w szykownym kibelku, tylko poszedł zdać mocz nad rzekę. Co prawda profesor wyszedł go pilnować, ale nie upilnował i doktora wcięło. Wsiąkł jak kamfora. Pojawiły się jakieś zdjęcia i profesora, Zygę oraz Kazia zabrali w kajdankach. Przetarg gruntu się odbył, wszystko kupił mąż Helenki i kiedy posądzonych o zabójstwo doktora wypuszczono, było już po wyścigach. Boguś Wnyk planował przekształcić Migotki w drugie Las Vegas, czuł, że takie przedsięwzięcie przyniesie mu szmal.

Rewitalizacja rynku w wykonaniu Bogusia nie wszystkim się podobała, a najbardziej wściekał się Kazio, bo to był jego pomysł, a teraz nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że spółka Wnyka go spieprzy. Ale tak to bywa. Kazio Bogusiowi Helenkę, a Boguś Kaziowi rewitalizację. Jednak zemsta choć leniwa wylęgła się w głowie Kazia, bo naraz, gdy bliźniaczki trzymały go za ręce, usłyszał, jak producent opłatków Klej martwi się o miejsce, w którym umarł poprzedni proboszcz Czyżyk przestraszony przez Diabła Alocha. Bo nagle w chwili śmierci księdza zakwitły w lipcu żonkile. Klej uważał, że trzeba zaprotestować, bo jest to miejsce święte, tylko kto będzie mu pomagał, bo sam krzyż nie da rady. Rada się znalazła i Kazio Rokita z Zygą i Klejem doprowadzili do ustawieniu w świętym miejscu krzyża, znaleźli się nawet ludzie do pilnowania go w dzień i w nocy. Bliźniaczki jak aniołki w białych sukienkach wymykały się z domu i modliły się pod krzyżem, prosiły Jezusa, by zszedł z krzyża. Drewniany Jezus trwał na posterunku, ale sprawa została przesądzona, gdy Zyga opętany krukami wystrzelił w kierunku krzyża, zabił pijaka Buczka i drugim strzałem ranił Kulawkę, kobietę, która kiedyś opiekowała się młodym Diabłem Alochem, a teraz siedzi u niego na wycugu. Jezus w końcu uległ namowom bliźniaczek. Panie Jezu, zejdź z krzyża, zakończ swoje cierpienie, ludzie nie są tego warci, żebyś za nich znosił męki. Pielęgniarka, ciotka Magdusia poproszona przez bliźniaczki opatrzyła Jego rany. Czuła jak drewniane ciało ożywa. Gdy Jezus nabrał sił, wziął na ramiona krzyż i poszedł w kierunku rzeki. Towarzyszyły mu tylko bliźniaczki, bo Magdusi podziękował i zesłał na nią sen. Zniknął nie tylko z rynku, ale zszedł ze wszystkich krzyży w miasteczku. Pozostały tylko drewienka skrzyżowane. Znikł ze szkół, nie zobaczysz go na poczcie, nie ma go na stacji benzynowej, w komisariacie policji, wszędzie pozostało nagie drewno. Odszedł. Tylko w kościele się ostał, ale każda figurka miała jedna rękę oderwaną od drewna krzyża. Wyglądało to tak, jakby Chrystus chciał odejść, ale się rozmyślił, pozostał. Jednak ta oderwana ręka, podniesiona nieco, była niczym napomnienie, żeby ludzie się opamiętali.

Pierwsze, co pokazały Kaziowi dziewczynki, to mieszczące się w wąwozie cuchnące śmietnisko historii. Walały się tam różne rzeczy z przeszłości. Znaleźć można było opakowana, gazety, fatałaszki, stare wózki, książki, transparenty, musztardówki, a wśród tego krzyż, konkretnie krucyfiks; jedna ręka oderwała się od drewna, wyglądało, jakby Chrystus chciał się uwolnić i odejść, ale nie dał rady, a nikt mu nie pomógł, a krucyfiks z uszkodzona rzeźbą Jezusa wyrzucono na śmietnisko. Kazio, widząc zbezczeszczony krzyż, poczuł boleść duszy, przejął go dziwny, niezrozumiały lęk, przez chwilę stał skamieniały. I wyszeptał: - Jestem agnostykiem, ale ogarnia mnie smutek i boleść – ktoś postąpił niecnie i krucyfiks wyrzucił na śmietnisko?

Ten wąwóz, jar można było sprzątać bez końca, bo natychmiast przystrajał się śmieciami barwniejszymi od poprzednich, nowszej generacji, szeleszcząc dobitniej blaskiem albo blichtrem nowej epoki. Zbierała się w nim chyba marność całej okolicy.

Zachęcając wszystkich do rozważań zdań zawartych w książce - świątecznie pozdrawiam Pana, Panie Jerzy.

I niech mnie diabli porwą, jeśli przestanę pytać o świat, jego przyszłość, nawet jeśli nie dostanę satysfakcjonujących odpowiedzi.

Jerzy Żelazny „Fatałaszki”, Wydawnictwo FENIKS, Koszalin 2013, str. 260

Jolanta Szwarc