Maria Duszka „Freienwill”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2012, str. 64

Kategoria: port literacki Utworzono: środa, 24 październik 2012 Opublikowano: środa, 24 październik 2012 Drukuj E-mail


Jolanta Szwarc


TAK PRZECZYTAŁAM

Maria Duszka opublikowała niedawno w Bibliotece „Toposu” swój tomik Freienwill . Książka ta ma być odpowiedzią na tomik Marka Czuku Forever. Motto – Świat jest Mały(ń).
Lektura tej książki i próba jej omówienia skłoniły mnie do snucia rozważań na temat łysienia. Ciekawe, od kiedy można kogoś nazwać łysym? Ile włosów ma zostać na głowie, żeby nie mieć łysiny, a ile wypaść, żeby ją mieć? Ile razy można wykorzystać ten sam pomysł na książkę – kalendarium życia? Leszek Żuliński w swojej recenzji opublikowanej w „Gazecie Kulturalnej” nr 9(193) pisze:

„Myślę, że po książkach Czuku, Duszki i zaanonsowanej tu Tomczyszyn-Harasymowicz pomysł już nie powinien być kontynuowany przez innych. Ta trójka zrobiła sporo, inni naraziliby się na epigoństwo. Choć warto nie bać się powrotu do prostoty – ona nigdy epigoństwem nie będzie!”

Rozumiem, do trzech razy sztuka. A może wziąć pod uwagę zdanie Heinricha Heinego Pierwszy, który porównał kobietę do kwiatu, był wielkim poetą, drugi cymbałem. Nie, nie, to był romantyzm, już tyle czasu upłynęło, tyle się zmieniło w podejściu do dzieła literackiego, które zawsze oscyluje gdzieś między arcydziełem a kiczem. Podlega tym samym prawom, co każde dzieło sztuki i podlizuje się potencjalnemu odbiorcy. Po co ma się biedaczek męczyć, kiedy życie jest brutalne. Każda epoka czyni spis kiczów i arcydzieł, potem czas weryfikuje, dlatego o gustach nie należy dyskutować, one się zmieniają.
Jeszcze niedawno prawie każdy chciał mieszkać w bloku i mieć śliczną meblościankę na wysoki połysk i ławę. Co tam stoły, szafy, biurka i inne stare graty. Nowe czasy stawiają nowe wymagania, pojawiają się nowe pragnienia. Rośnie rzesza wykształconych odbiorców razem z ilością szkół wyższych. Jakość przechodzi w ilość. Czego ta ilość szuka? Nowych prawd? Tego nie znajdą, bo prawdy, wartości są stałe. Zmieniają się tylko ludzie, którzy szacują, wyceniają, kalkulują.

Poezja winna iść w sukurs poszukującym odpowiedzi na ważkie pytania o istnienie. Giętka faktura języka tak powinna być ukształtowana, żeby stworzyć jak najwięcej miejsca dla semantyki i tym samym dostarczyć czytelnikowi radości i satysfakcji z wysiłku percepcji.
Przytaczana przez Marię Duszkę w dwóch utworach Wisława Szymborska, której wiersze nie pozostawiają wątpliwości, że są poezją, pisze: tylko co to takiego poezja. Niejedna chwiejna odpowiedź na to pytanie już padła. A ja nie wiem i nie wiem i trzymam się tego jak zbawiennej poręczy. Jeśli noblistka nie wie, to tym bardziej mnie wolno wątpić i zastanawiać się, czy wszystkie teksty zamieszczone w tomiku Freienwill są poezją. Nie, wcale nie chodzi tu o prosty język. Zdecydowanie wolę taki, niż niby poetycko  zakręcony, ale będę się upierać, że w poezji musi się znaleźć jakaś sztuczka, jakieś ukryte coś, które zaskoczy, ujmie, wzbudzi podziw, pozwoli czytelnikowi stać się odkrywcą ukrytych skarbów.

Szczerze mówiąc, poetka wytrąciła mnie z gry, pozbawiła zabawy. Poczułam się jak u cioci na imieninach i to w obcej rodzinie. Czułam dystans, miałkość wspomnień, przypominanie jakichś drobiazgów z życia wziętych, migawek. Często w towarzystwie znaleźć można gadułę, która skupia uwagę na sobie.
- Pamiętacie rok „1960”, wtedy mama mnie urodziła, mnie wydała światu, bo dzieci rodzi się zawsze nie dla siebie, ale patrzcie, czy to nie dziw, że urodziłam się poetką / w rodzinie rzeźnika.
Ciotka Wandzia nie wytrzymała – Ależ dziecko, różnie w życiu bywa. Zdarza się, że z tej samej rodziny wyrasta ksiądz i bandyta.
- Posłuchajcie tego – „1961” – mam ciepłą trawę pod stopami / i idę w kierunku słońca // babcia uczy mnie chodzić / w świętej brzezinie.
- Jak ładnie to ujęłaś. Biedna babcia Zosia. Szkoda, że już nie żyje. Chodziła w takiej niebieskiej sukience. Kiedy zmarła? Zaraz, zaraz, chyba w 1981. W radiu ciągle puszczali ten przebój „Dwa Plus Jeden” – „Iść w stronę słońca” . Jak to leciało… zobaczyć coś tam niewidzialnego, czy co niewidzialne.

Siedzę na tych imieninach i słucham. W głowie błąkają się jakieś refleksyjki. Właściwie co mnie obchodzą jakieś bliźniaki, biedny wujek najechał końmi na dziecko, no, zdarza się, że nie upilnują, ale te małe sreberka wymykają się spod kontroli. „1962” – nic nikomu nie mówiąc / wybieram się na spacer w pola // gubię się po raz pierwszy w życiu / - w zbożu. „1965” – pojawia się dziadek, który uczy pieśni, plecie wianki, kocha dziecko i ma dla niego czas. Ten sam dziadek – „1968” – użyczy stodoły handlarzowi na przechowanie rzeczy kupionych od łódzkich Żydów opuszczających Polskę. Po latach z jednym z nich autorka przeprowadzi wywiad. Powie mi / że mieszkał w różnych częściach świata / ale najlepiej czuje się na Piotrkowskiej – autorka natomiast w Małyniu, przy lampie naftowej, której cylinder czyściło się gazetą.

Zawodna pamięć zaciera liczne zdarzenia, odsyła w niebyt, zostawiając miejsce dla tych ważnych – oczywiście z naszego punktu widzenia. Pamiętamy niektóre przeprowadzki, śmierci bliskich, narodziny dzieci, ich słowne zabawy w przekręcanie słów, ale co mnie obchodzi tekst odnotowany pod datą „1985” – kamorze / - powiedział poważnie mój syn / gdy oboje po raz pierwszy / zobaczyliśmy Bałtyk.
Podobają mi się natomiast aforyzmy:
„1978” – nie miałam / już nic / do zwątpienia
„1979” – z czego / składa się / samotność? // z pustki
„1982” – Bóg jest bezbronny / ze swoją / miłością

Dobre wrażenie odniosłam, czytając wiersz „1986”, którego pierwsza część jest utrzymana w ciepłym nastroju – spacer z dziećmi, miłe chwile, druga zaś wnosi niepokój napływający wraz z chmurą znad Czarnobyla. „1994” – napisałam wiersz o oknie / z najmilszym mi widokiem na las // okno zamurowano / las wycięto // moja córka mówi / nie pisz o mnie wiersza. Zaskoczyła mnie puenta – kasandryczna moc poezji. Poziom trzymają „1995”, „2000”, „2002”, ciekawy epigramat „2003” – Rozmowa telefoniczna na dobranoc: / - Trzymaj się! / - Czego? / - Mojej miłości!, natomiast nie porusza mnie „2005” – „mam dość ciebie / i tego miasta” / wykrzyczałam ci kiedyś w złości // „a tyle pięknych chwil tu przeżyłaś” / odpowiedziałeś spokojnie.

Cóż, moim zdaniem tomik jest nierówny. Można w nim znaleźć świetne aforyzmy, bardzo dobre wiersze, takie sobie anegdoty i teksty chybione. Proszę się jednak nie martwić. Jestem tylko pojedynczym czytelnikiem. Proszę optymistycznie pomyśleć: – Trudno, tak przeczytała.

Maria Duszka „Freienwill”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2012, str. 64

Jolanta Szwarc