Z DNIA NA DZIEŃ, Z TYGODNIA NA TYDZIEŃ

Triennale Polskiego Malarstwa Współczesnego JESIENNE KONFRONTACJE

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: czwartek, 30 maj 2019

Organizatorem konkursu jest Biuro Wystaw Artystycznych w Rzeszowie.
W konkursie mogą wziąć udział profesjonalni artyści plastycy.

Celem konkursu jest uzyskanie prac malarskich ukazujących aktualne tendencje w sztuce. Poszukiwanie nowych indywidualności twórczych i przedstawienie ich dzieł. Przedmiotem konkursu będą prace wykonane w tradycyjnych technikach malarskich powstałe w trzech ostatnich latach, które dotychczas nie były nagradzane w żadnych innych konkursach oraz nie były eksponowane na terenie Rzeszowa.

Każdy uczestnik może zgłosić do konkursu 3 prace malarskie. Zgłoszenia są przyjmowane w postaci elektronicznej. Oryginały prac dopuszczonych do wystawy autorzy dostarczą do 20 września 2019 (szczegóły w regulaminie).

Czytaj więcej: Triennale Polskiego Malarstwa Współczesnego JESIENNE KONFRONTACJE

Malowana lala

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: środa, 29 maj 2019

Jerzy Żelazny

Nigdy nie przypuszczałem, że będę pisać o Karin Stanek, ale czasem się raptem i nachalnie przypomina przeszłość, domaga się, żeby powspominać i utrwalić. Nie czuję się mocny w muzyce popularnej. Słuchać też wolę poważną, wielkich mistrzów. Karin Stanek była piosenkarką w pewnym okresie dość popularną, ale znajmy miarę – niezbyt wybitną. Odeszła osiem lat temu. Jej popularność, która tak wspaniale rozkwitła w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, mocno przygasła. Przeminęła moda na muzykę, którą uprawiała, zapewne też wskutek emigracji do Niemiec.
Karin Stanek była kimś, której piosenki wypełniały kawałek mego życia. Fajnego życia, mimo że były to czasy peerelu. Cóż, młodość zawsze budzi miłe wspomnienia. Była symbolem bigbitu, jej piosenki wyrażały ducha tamtych czasów.

Kiedy objawiła się Karin Stanek, miałem już za sobą olśnienia popkulturą – był to przede wszystkim jazz. Wczesna młodość upłynęła mi pod znakiem Petersburskiego, Szpilmana, w radio grała orkiestra taneczna Cajmera; nawet było takie powiedzenie: „Grają, jak Cajmer po północy”, co znaczyło źle, bez polotu, z kulawym rytmem. Oczywiście królowała też muzyka ludowa – Sygietyński ze swym „Mazowszem”, orkiestra Dzierżanowskiego i wiele innych... I muzyka poważna. Słuchanie jej należało do dobrego tonu, gdyż moje aspiracje kulturalne sięgały wyżej niż kultura popularna.

Czytaj więcej: Malowana lala

Śladami legend i wykopalisk*

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: wtorek, 28 maj 2019

Janusz A. Korbel

Wiele lat temu, jadąc po raz pierwszy do Białowieży nie myślałem o żadnej miejscowości, lecz o mitycznym lesie. Wspomnienia rodzinne dotyczyły właśnie lasu, a nie miejscowości. Mój ojciec, zawodowy wojskowy, który konno przemierzał Podlasie przed wojną, mówił o rozległych mokradłach Polesia i samej puszczy w jej południowo-wschodniej części, o bardzo biednych wioskach i o ogromnych, masztowych sosnach. Ja sam z podróży z lat 70. zapamiętałem jak autobus zatrzymał się kiedyś zimą i czekaliśmy aż kilkudziesięcioosobnicze stado żubrów zejdzie z drogi.

Zapamiętałem też długą jazdę wlekącym się przez las pociągiem, który najpierw dojeżdżał do peryferyjnej stacyjki, po czym cofał się do przystanku Białowieża Pałac, chociaż żadnego pałacu tam nie było, zobaczyłem natomiast w kałuży wielkiego chrząszcza pływaka żółtobrzeżka. Dzisiaj niektórzy chcieliby przywrócić nieczynną od blisko 20 lat linię kolejową do Białowieży, zapominając, że remont torowiska i przejazdy kolei byłyby kolejną mocną ingerencją w spokój puszczy, nie rozwiązując żadnych problemów komunikacyjnych, bo linia omija wsie, a kończy się przy restauracji oddalonej kilka kilometrów od centrum. Nie podobały mi się wtedy nieotynkowane budowle z czerwonej cegły, które pozostały po carskim kompleksie myśliwskim. Przypominały mi architekturę śląskich familoków, też budowanych z czerwonej cegły. Wiele lat potem dowiedziałem się, że do produkcji cegieł i budowy pałacu zaangażowany był Niemiec z Królewskiej Huty – dzisiaj Chorzowa.

Czytaj więcej: Śladami legend i wykopalisk*

„Topos” nr 2/2019

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: niedziela, 26 maj 2019

Drugi tegoroczny numer sopockiego dwumiesięcznika literackiego „Topos” liczy 200 stron. Do bieżącego wydania przyłączono dwa nowe zbiory wierszy: Mieczysława Machnickiego usta moje słyszą i mój widzi język oraz ks. Bartłomieja Siwca Przepompomnia. Numer otwiera Ifigenia Jeana Racine’a w nowym przekładzie Antoniego Libery.
Natomiast w głębi pisma znaleźć można między innymi:

Rozmowy „Toposu”: „Powiedzieć coś jeszcze po siedemdziesiątce” – z Antonim Liberą rozmawia Małgorzata Juda-Mieloch;
„Książki Jurija Łotmana” – Tomasz Wiśniewski i Katarzyna Kręglewska w rozmowie z Bogusławem Żyłko i Arturem Blaimem;
„Głosy biednych ludzi?” – o najnowszym zbiorze opowiadań Wojciecha Kudyby pt. Kamienica z autorem rozmawia Maciej Woźniak.

Poezja: Tadeusz Zawadowski, Ryszard Kołodziej, Maria Augustyniak, Marian Lech Bednarek, Jerzy Śleszyński, Krzysztof Bieleń, Teresa Radziewicz.

Czytaj więcej: „Topos” nr 2/2019

„usta moje słyszą i widzi mój język” Mieczysława Machnickiego

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: piątek, 24 maj 2019

Leszek Żuliński

USTA SŁYSZĄ, JĘZYK WIDZI

Kto uważa, że wiersze rymowane powinny odpoczywać sobie w lamusie, ten się myli. Nie ma żadnych powodów, by nowe dykcje i poetyki wygrywały z dawnymi. Mody i konwencje nie decydują o walorze wiersza. O tym decyduje tylko poziom, jakość i treść. Mieczysław Machnicki od lat znakomicie spełnia te trzy zasady, a jego marka rośnie.
Ten najnowszy tomik nosi ciekawy tytuł: usta moje słyszą i mój widzi język. Tego typu kontaminacja cudnie anonsuje totalny splot wierszowania – jakby cały organizm był „narzędziem wiersza”. Choć wiadomo, że „pępkiem wiersza” zawsze są przeżycia, przeczucia i egzystencjalna aura naszego chwiejnego istnienia.
I to „chwiejne istnienie” jest tutaj sednem tych wierszy. Rzucicie okiem i pomyślicie: jakie tradycyjne, jakie „staromodne” te wiersze. To będzie znaczyło, że nie złapaliście ich sedna. Machnicki wnika w egzystencjalne i psycho-skłębione rozterki naszego żywota. Ale o tym za chwilę…

Mamy w tej lekturze bardzo konsekwentny zapis: są to za każdym razem dystychy pisane tzw. klasyczną decymą. Kunsztownie tu stosowaną. Ale cymes w tym, że Machnicki czule i mocno wnika w pokłębione sprawy i sensy żywota.

Czytaj więcej: „usta moje słyszą i widzi mój język” Mieczysława Machnickiego