Manowce zaściankowego myślenia*
Jacek Klimżyński
Przypomnijmy sobie ten fragment Polski Jagiellonów Pawła Jasienicy, w którym autor próbuje rozwikłać zagadkę objazdu pobojowiska przez Jagiełłę i Witolda w dzień po triumfie grunwaldzkim. „Gdybyż wiedzieć o czym rozmawiali wtedy i przy innych okazjach!” Co sprawiło, że tak wielkie dokonanie, zostało za sprawą zwycięskich władców tak bezprzykładnie zmarnowane. „Wzięcie Malborka rozstrzygało wojnę i kończyło byt państwa Krzyżaków. Król działał nadzwyczaj rozumnie i energicznie, dopóki chodziło o pobicie ich wojska w polu. D o k ł a d n i e od chwili zwycięstwa zaczyna się pasmo niesłychanego ‘niedołęstwa’. Stolica zakonu ocalała.”
Prowadząc klarowny wywód, przy założeniu możliwości popełnienia błędu, autor w omawianym rozdziale krok za krokiem analizuje złożoność sytuacji historycznej i wskazuje motywacje decyzji władców. Brnąc przez meandry tamtych wydarzeń, za sprawą odpowiedzialności autora z zaufaniem poddajemy się tokowi rozumowania i argumentacji wielkiego eseisty. Pojmujemy złożoność Grunwaldu i położenia państwa polskiego, „którego główny rezerwuar sił leżał na zachodzie, a kierownictwo i ogólny kierunek polityki przyszły ze wschodu (i w tamtą stronę się ciągle oglądały).” Szczęśliwie nasze poznanie wsparte jest tutaj jednocześnie wiedzą szkolną, bogatą bibliografią rzeczową, powieścią Sienkiewicza (bodaj najlepszą w dorobku pisarza), może, choć pewnie mniej, dobrze aktorsko obsadzoną ekranizacją tej powieści Aleksandra Forda.
Podobno mamy zamiar (powinien być już przygotowany szczegółowy program i preliminarz przedsięwzięcia) uroczyście obchodzić w tym roku w Kołobrzegu dwie rocznice: 900-lecie hołdu lennego złożonego Bolesławowi Krzywoustemu przez kołobrzeżan w roku 1107 i 200-lecie oblężenia Kołobrzegu przez wojska napoleońskie w r. 1807.
O ile druga z rocznic ma rzeczywiście miły, choć cząstkowy polski element, oczywiście tylko wojskowy, to pierwsza – w szerokim planie polityki pomorskiej Bolesława Krzywoustego - nie ma większego znaczenia. Był to raczej epizod dobrze świadczący o przezorności politycznej miejscowego księcia i zapobiegliwości kołobrzeżan. Wiedząc, że polski władca znów zdobywa i łupi Białogard (pięć lat wcześniej zdobył i spalił), woleli powitać go kornie przed bramami grodu, „ofiarowując mu samych siebie i swoje wierne służby”, a „książę Pomorzan uznając się poddanym Bolesława i siedząc na koniu przyobiecał mu swoje służby rycerskie.” Tyle Gall w Kronice polskiej. Potwierdźmy zapis: siedząc na koniu przyobiecał. Tyle.
Przecież pamiętano całodzienne zmagania drużyny Krzywoustego sprzed czterech lat. Zmagania raczej z obfitością bogactw podgrodzi Kołobrzegu, bo sam gród dzięki sprawnej obronie się ostał. Nie moralizujemy nadmiernie, ale pierwsze wyprawy pomorskie Krzywoustego miały charakter zdecydowanie łupieżczy z podtekstem psychologicznym: jesteście w kręgu zainteresowania.
Cel strategiczny był poważniejszy, a konsekwentnie realizowany zaowocował ponowną chrystianizacją Pomorza w latach 1124-25 i włączeniem go we władztwo Krzywoustego. Niestety, już tylko na krótko.
Wspomnieć na koniec wypada, że właśnie w latach 1106-07 młody polski władca miał stokroć poważniejsze problemy z utrzymaniem władzy w kraju i tylko swoim talentom i wytrwałości zawdzięczał możliwość szerokiego ogarniania polskiej polityki, również pomorskiej.
Powróćmy na chwilę do istoty drugiej z rocznic. O ile przywołany na wstępie wywód Pawła Jasienicy imponował klarownością motywacji postaw zwycięzców bitwy pod Grunwaldem, mimo złożoności polityki Korony i Litwy, to uzasadnienie celowości aż obchodów rocznicy oblężenia Kołobrzegu w r. 1807 zdaje się być nad wyraz utrudnione. Z punktu widzenia osiągnięcia celów wojskowych zwycięzcami byli oblegani. Oblegający wykazali wyjątkowy brak zmysłu wojennego, a pewnie i umiejętności. Stąd też wpaść można w sytuację lekkiego rozdwojenia. Bo skoro tak, to kapelusze z głów przed obrońcami Kołobrzegu: dzielnym burmistrzem Joachimem Nettelbeckiem i majorem Augustem Neithardem von Gneisenau. Ale serce po stronie oblegających, bo tam obok Włochów, Wirtemberczyków, Sasów, nielicznych Francuzów przecież nasi: pułk piechoty pod dowództwem księcia Antoniego Sułkowskiego, a jeszcze dzielny w boju, świetny poeta klasycystyczny ktp. Franciszek Morawski. Cóż z tego, że w bezpośredniej walce byliśmy bodaj najdzielniejsi, skoro czteromiesięczne walki zakończyły się sukcesem strony pruskiej. Traktat pokojowy w Tylży położył kres działaniom wojennym. Skutki oblężenia twierdzy miasto likwidowało przeszło pół wieku, a zburzony ratusz z 1380 r. odzyskał swą formę i właściwą funkcję dopiero w roku 1832, a więc w ćwierć wieku po oblężeniu.
Wspomniany akcent polski łagodnie wkomponowany w tło wydarzeń wojennych, to fakt celebrowania mszy świętej przez kapelana pułkowego księdza Przybylskiego w dniu 3 maja na przedpolach Kołobrzegu. Żołnierze kontyngentu polskiego, przybyli pod Kołobrzeg w drugiej połowie kwietnia, po majowej mszy świętej śpiewali pieśń na cześć swego wodza „Marsz, marsz Dąbrowski.”
Problem ten zdaje się ma nieco szerszy kontekst polityczny w ostatnich latach, nie zawsze do końca czytelny. W ostatniej dekadzie ubiegłego wieku nie posiadaliśmy się ze szczęścia, że ponad pół wieku przyszło nam żyć pod władzą Wettinów, zapominając o konsekwencjach nocy saskiej. Wychwalaliśmy ponad rozsądek zdobycze cywilizacyjne niesione nam przez Zakon Krzyżacki. Chyba tylko bojaźń przed srogim gniewem Sienkiewicza, Wołodyjowskiego i Kmicica nie pozwalała nam czynić czołobitności Szwedom za zdruzgotanie kraju, jego gospodarki i kultury w czasie „potopu”.
Pewnie można przejść obojętnie obok tych faktów. Starajmy się jednak odczytać poprawnie ducha i literę historii. Jeśli mamy ochotę ogarnąć potęgę morskich aspiracji pierwszych Piastów i ich znakomitego wnuka Bolesława Krzywoustego, to oprzyjmy się o tok rozumowania, przykłady i konkluzje mistrzów nauki. Choćby Pawła Jasienicy w Polsce Piastów, a już na pewno wielce zasłużonego nestora historiografii polskiej prof. Gerarda Labudy.
Historia jest nauczycielką życia. Nie jest produktem turystycznym w formie straganiarskiego świecidełka. Nie może być.
Jacek Klimżyński
----------------------------------
*Pierwodruk eseju miał miejsce w papierowy wydaniu „Latarni Morskiej” nr 1 (5) 2007 r.
Przeczytaj też w dziale ‘eseje i szkice’ inne teksty J. Klimżyńskiego o tematyce historyczno-literackiej i morskiej