„2020. Antologia współczesnych polskich opowiadań” (3)
Anna Krasuska
NIKT NIE WIERZY, ŻE STAJE SIĘ JUŻ
2020. Antologia współczesnych polskich opowiadań jest zbiorem, z którego każdy czytelnik wybierze te teksty, które – z pozycji jego życiowego doświadczenia, z jego wrażliwością, nie tylko literacką – wydadzą mu się najciekawsze. Ja, podejmując się opisania tomu, zdecydowałam się na prawie niemożliwe, czyli nie siląc się na naukowe rozważania i klasyfikacje, chciałam w najkrótszy i najprostszy sposób przybliżyć czytelnikom wszystkie zamieszczone opowiadania, reprezentatywne dokonania współczesnej małej prozy. Ale żeby te moje uwagi wynikające z lektury były zakorzenione w konkrecie, czyli w autorskich propozycjach fabuły, kompozycji, stylu, starałam się ciekawe dla mnie zagadnienia omówić dokładniej. To „dokładniej” przełożyło na „obszerniej”, a „obszerniej” na zgodę redaktora naczelnego Latarni Morskiej, aby recenzja była tym razem „w kawałkach”. Ot, taki mały eksperyment.
Który się dzieje, a właściwie kończy, ponieważ to trzeci i ostatni już fragment recenzji. A zaczęłam rozważania od słów Miłosza z Piosenki o końcu świata i tenże metaforyczny „koniec” jest ze mną podczas całej lektury.
Ponieważ jedną z głównych cech, wyróżniających bohaterów opowiadań, była frustracja (mająca różne podłoże), warto byłoby jeszcze prześledzić, czy i jak autorzy rozważają problem poradzenia sobie z tym dyskomfortem. Czy można się ustrzec przed przykrymi emocjami związanymi z niemożliwością osiągnięcia zamierzonego celu, obronić przed ograniczeniami?
A może przed frustracją broni pasja, przyjemność płynąca z uprawiania hobby? Andrzej Turczyński w Labiryntach bohaterami uczynił paleografkę, fascynującą się manuskryptem napisanym językiem przypominającym grafię języka wymyślonego przez Tolkiena, oraz introligatora, który pomaga jej uporządkować dostarczane materiały. I nie byłoby w ich pracy nic dziwnego, gdyby nie wtargnęła do akcji tajemnica i groza. Znalazłem się w środku śnionego właśnie snu, (…) uzmysłowiłem sobie, że od dnia, kiedy w moje życie wtargnęła Królowa Śniegu z twarzą Emilii, niezauważenie zacząłem żyć w świecie imaginacyjnym, istniejącym poza granicami tego, co poznawalne rozumem. I mamy zapowiadany w tytule labirynt. Metafora labiryntu jest obecna w kulturze od jej zarania. Symbolizuje także ludzkie życie, wykorzystując motyw wyboru drogi-decyzji. I w tym zakresie podkreśla, że wybór (związany z błądzenie też) uczy nas czegoś nowego, a każdy krok w labiryncie (konieczność poszukiwań także), przez zwolnienie rytmu życia jest gwarantem głębszego poznania i siebie, i świata. W labiryncie człowiek się gubi. Dlatego tak jak bohater Turczyńskiego nie wiemy już, co dzieje się w jego wyobraźni, a co jest realne? I dlaczego miasto zamienia się w labirynt, po którym błąka się introligator, nie mogąc dotrzeć do domu? A kiedy już dociera, to własny dom też staje się obcy, bowiem zdarzenia uruchamiają od razu mechanizm labiryntu. Dariusz Muszer (Opłatek) spuentowałby zapewne: Nie jesteś u siebie (…) I nigdy nie będziesz.
W środku śnionego właśnie snu toczą się także inne opowiadania. W co się bawię, pytałam czasem sama siebie i notowałam dalej wydarzenia drobne, stworzone przez jawę i przez wyobraźnię, niepokoił mnie ukryty w nich porządek nieprzewidywalny, który miał w sobie wyraźną logikę. Marta Zelwan, jedna z głównych przedstawicielek współczesnej prozy onirycznej, w Nawet tego nie zauważysz tworzy świat, w którym na fabule dość prozaicznej (dotyczącej wymiany rur kanalizacyjnych w pionie kamienicy) rozwiesza skojarzenia, wspomnienia-epizody, uwagi o czytanych książkach, sny. A wszystko przemieszane, jawa – zmyślenie – wyobrażenie, trzy czasy (przeszłość, teraźniejszość i przyszłość) w jednym tyglu. Słowem – autorka pokazuje, jak żyje się w świecie wyobraźni i oswaja do myśli, jak w takim świecie żyć. Jeśli niespodziewanie zwiedzam ziemię snów, to jawny dzień wygląda jak statyczny model gry, a może po prostu odnawiam życie, miejsce bohaterskich czynów, postacie, losy, prawdę i iluzję. Jej „ćwiczenia ze śnienia” mogą być instruktażem? Ba, może i mogą, ale trzeba pamiętać o jednej zasadzie: Nie wolno dotknąć mnie nawet różdżką, wołam. „Powrót do życia odbywa się w tajemnicy”.
Nie tylko wybór konwencji literackiej, ale i wykorzystanie środków językowych staje się w niektórych opowiadaniach wyróżnikiem opowieści. Tak jest nie tylko w prozie poetyckiej Marty Zelwan, ale też w opowiadaniu Elżbiety Stankiewicz-Daleszyńskiej Sonata dantejska Ferenca Liszta. W tym przypadku, bazując m.in. na grotesce, autorka opisuje pobyt bohaterów w saloniku muzycznym zamczyska-pałaczyska. Ten sanatoryjny twór, raczej metarzeczywistość jego kuracjuszom rokował – prorokował tymi dziwacznymi secesyjnymi? wielobasztami omotanymi zakrzywiającymi ich inność w przestrzeni – czasoprzestrzeni (…) Dziadek (…) wpisywał PANI EGUCKIEJ w pamięć wszystko, co o SONACIE DANTEJSKIEJ FERENCA LISZTA wiedział, byle tylko jego zgrzybiałe już dłonie organisty – pianisty sobie nie na klawiaturze, ale na jego kolanach spoczywały – odpoczywały, swoją już byłą sprawność podniosłym – wzniosłym językiem ratowały. I dalej, trochę Gombrowicza styl przypominając, tym samym rytmem narrację prowadząc: … że to co NIEMOŻLIWE zdarzyć się tutaj może… bo ta tonacja Fis-dur… To tajemnicze tu teraz PANI EGUCKIEJ pomieszkiwanie?
W nurcie z pogranicza oniryzmu można umieścić także Rezonans Miłki O. Malzahn. Już sam tytuł opowiadania zapowiada zjawisko drgań wymuszonych przez sytuację zewnętrzną i potęgujących się z czasem, zależnych od częstości występowania tych wymuszeń. Rezonans jest zjawiskiem bardzo często występującym w przyrodzie (w urządzeniach też), ale autorka opowiada o rezonansie… historii. Bohaterką czyni Przybyszkę, która miała talent do wykorzystywania rezonansów historii. (…) A jak działa taki rezonans? Nie ma tajemnic: wszystko, co się wydarza, nakłada na siebie kolejne obrazy. Wystarczy obrać cebule rzeczywistości i dociera się do tego, co trzeba. Świat się nie dzieje, on się nawarstwia. Miasto? To nawarstwiający się, miarowo pulsujący organizm, plątanina przejść dla pieszych, linii autobusowych, głęboki oddech parków, wydech skrzyżowań, pozorny spokój blokowisk, sztuczna patyna starego rynku. Wystarczy, że Przybyszka wkroczyła do miasta i poczuła jego impuls. Zdemaskowała ten pozorny spokój, rozbiła sztuczną patynę. Odpowiedziała przekazaniem jednej warstwy swojego czasu, czyli traumatycznej historii, jaka zdarzyła się podczas wojny. Ascetyczny dobór środków językowych, odpowiadający opisywanej tragedii, dodatkowo wzmógł drgania nie pozwalające, aby miasto opowiedzianą historię zapomniało, a samej Przybyszce pozwoliło zregenerować serce.
W gotyckim klimacie kryje tajemnice także Kamienica Beaty Patrycji Klary. Ona również Pamięta. Na przykład przygotowywania do pogrzebu miesięcznie około stu ciał. Pamięć o wszystkim, co tutaj miało miejsce, zapisała się w moich wnętrzach. W poszczególnych mieszkaniach, ich korytarzach, pokojach, kuchniach i wspólnych wychodkach. (…) Jestem starą, ale nie samotną, kamienicą. Mam w sobie wiele życia i muszę z tym coś zrobić – z tą całą psychologią. Rezonans historii jest silny. Kamienica, jak Przybyszka musi znaleźć sposób na jego przepracowanie. Bo jak powiedział E. A. Poe, a autorka jego słowa uczyniła mottem opowiadania: „Ci, co śnią za dnia, wiedzą o wielu rzeczach niedostępnych dla tych, co śnią tylko nocą”.
Z jeszcze jednym ukazaniem rzeczywistości na kształt sennego koszmaru mamy do czynienia w Dziwnym chłopcu Jarosława Jakubowskiego. Narrator-bohater opowiadania w różnych miejscach i w różnych sytuacjach spotyka chłopca. Ten na pytanie: Kim jesteś, odpowiada: Śmiercią. Opisy przyrody, malowane wręcz w naturalistyczny, sensualny sposób, zostają zderzone z irracjonalną postacią chłopca, który towarzyszy człowiekowi. I który zmusza człowieka do myślenia o swoim życiu, do takich np. medytacji: Boję się, że zmarnowałem życie, boję się, że niczego już nie naprawię. (…) Przemierzałem labirynt mojego losu, coraz bardziej zobojętniały na drogę, którą kroczę. Aż w końcu szedłem już tylko z samego przyzwyczajenia. Wydrążony człowiek. Kukła. Wtedy go spotkałem. Dziwnego chłopca (…) Jego cień zbliża się do mnie. (…) Żegnajcie.
Nie tylko personalizacja śmierci wprowadza do opowiadania elementy nierzeczywiste. Inny pomysł wykorzystał Andrzej Ballo w dwustronicowym opowiadaniu Dym, najkrótszym w zbiorze. Jego bohaterowie snują rozważania na temat dymu jako zjawiska paranormalnego, ponieważ wydziela się nawet latem, kiedy nie pali się w piecu. Ich pseudouczone wywody rozbijają się o nienaukowe wyjaśnienia dziecka: Dym jest na swoim miejscu. Jak wszystko na tym zdjęciu. Nawet ja. O, gdybyż wszystko dało się tak łatwo wyjaśnić.
Ale nie.
Kiedy gubimy się w labiryncie świata, oniryzm staje się sposobem jego oswojenia. Próbą wyjaśnienia samemu sobie tego, co niemożliwe do wyjaśniana. Albo co trudne do zrozumienia. Bo „rozpad” świata następuje szybciej, niż podąża za nim nasza percepcja i „dusza”.
Krzysztof Maciejewski w Afazji Wernickiego pokazuje rozpad świata za pomocą opisu postępującej utraty zdolności mówienia. W kolejnych etapach człowiek rozwarstwia myśli na poziomie ich przekazywania aż po prawie niezrozumiałe zbitki słów, sylaby. Stopniowo zdajesz sobie sprawę, że twoje zdolności komunikacyjne obumierają. (…) Gdy zasób słownictwa nieubłaganie kurczy się do internetowych standardów, czujesz. Że gramatyka też, że sens ulatujący. Teraz jesteś na etapie hejtu, nie potrzebujesz erudycyjnych ozdobników, bo kurwa nie.
Pozostając pod sugestywnym zapisem Maciejewskiego przeganiam natrętną myśl, czy aby obecnie afazja nie staje coraz częstszą, jeśli nie nagminną społeczną chorobą?
Z problemami komunikacji językowej, i nie tylko, mają do czynienia także bohaterowie opowiadania Roznaszam zawezwania Wojciecha Stamma. W groteskowym obrazku plączą się uczestnicy konferencji ku czci Generała, w tym mocno już sfatygowani rektor miejscowej uczelni (którą w zasadzie zamknięto) oraz ksiądz, któremu też z trudem przychodzi artykulacja, acz powód jest zgoła inny niż u Wernickiego.
Na koniec rozważań zostawiłam opowiadania, których forma odbiega nieco od pozostałych (mimo że też na swój sposób oryginalnych). Pierwszym z nich jest Bez tytułu, 1982, Nowy York Ryszarda Lenca. Nazwałabym je opowiadaniem-biografią artysty. To rodzaj sprawozdania z życia Jean-Michela Basquiata, człowieka, który wygrywał bitwy, ale przegrał życie, umierając bardzo młodo. Sam artysta tak charakteryzował początek swojej twórczości: … o nas nie powinno się właściwie mówić „grafficiarze” (…) my jesteśmy „pisarze”. (…) A ponieważ wciąż nas kasują, zamalowując, albo czyszcząc mury, więc my jesteśmy pisarze z recyklingu. (…) Ja myślę, że tak było w jaskiniach. Albo w Pompejach. Jean-Michel Basquiat żył tylko 28 lat, ale w tym czasie zdążył nie tylko zasłynąć z graffiti, ale przede wszystkim zyskał sławę jako malarz szkoły nowego ekspresjonizmu (łącząc archetypy kultury z prymitywną sztuką afrykańską, „sztuką ulicy”, komiksem). Jego obrazy cieszyły się tak dużym zainteresowaniem, że otwierały się przed nim galerie całego świata. Ogromne zainteresowanie przekładało się na ogromne pieniądze i idący za nim styl życia w tamtych czasach (latach 70. i 80. ubiegłego wieku). Ryszard Lenc opisuje i jedno i drugie. Dla przykładu: podobno lubił kawior za trzy tysiące dolarów (jedna puszka do kolacji); J-M: Malując, myślę o życiu, nie o sztuce. J-M: Gdy przestanę brać, przestanę być artystą. I przestał nim być, zmarł z przedawkowania heroiny. Po śmierci artysty ceny obrazów poszybowały jeszcze bardziej, co naturalne i co też autor skrupulatnie odnotowuje, np.: 110,5 miliona na aukcji za „Bez tytułu” Jeana –Michela przebiło 105,4 miliona za „Podwójną katastrofę” And’ego (kwoty brutto). Opowiadanie Lenca odbiega formą od innych propozycji w zbiorze. Jest przede wszystkim rodzajem dokumentu (dodatkowo – jednym z obszerniejszych tekstów).
Innym opowiadaniem o ciekawej strukturze jest Paleolit Barbary Sadurskiej. Autorka przedstawia równoległe światy: pierwszy okres epoki kamienia i współczesność. Akcję i umiejscowionych w niej bohaterów kreuje tak, aby wydobyć zbieżności. Mamy więc pustą, stwardniałą i skutą mrozem ziemię, którą przebywa, czasami truchtem, grupa ludzi pod przewodnictwem kobiety. Wielki głód kroczył obok nas. Zostawialiśmy mu tych, którzy się od nas odłączali. Oraz tych, którzy nie mogli iść dalej. W wędrówce, w bezpiecznej odległości towarzyszyły im wilki. Co jakiś czas dostawały jednego z nas. Kiedy doszli do kresu, który wyznaczył schodzący z gór lód, zrozumieli, że z ich jaskini nie ma już wyjścia. Tej nocy pozwoliłem synowi Easza spać z wilkiem. Z wątkiem czasów paleolitu przeplatają się sceny z tu i teraz. Główny bohater też spędza życie w drodze. Zatrzymuje się w Krakowie, amatorsko trenuje biegi, podczas wyjazdu w Tatry łamie nogę. Po wyjściu ze szpitala pozostaje w mieszkaniu-jaskini pod opieką przyjaciela, który przyprowadza mu, dla towarzystwa, bezdomnego psa. Opis ostatniej w opowiadaniu zimowej nocy nasuwa skojarzenia z opisem ostatnich chwil w życiu. Światło latarni sączyło się przez uchyloną zasłonę. (…) Leżałem bez ruchu. Równolegle do akcji rozgrywającej się współcześnie zaczyna się ostatni rozdział o czasach paleolitu: Z góry sączyła się stróżka wody. Od dawna nie mieliśmy nic do jedzenia.
Dwutorowość opowieści, jednak bez podziału na rozdziały jak u Sadurskiej, zaznacza Łukasz Suskiewicz. W krótkim Raz tak, raz tak przedstawia bohatera uwikłanego w trudną sytuację rodzinną (brak porozumienia z żoną i dzieckiem, rozpad rodziny) oraz zawodową (zostaje niesłusznie? obwiniony za wypadek w pracy, konsekwencją którego jest utrata palców dłoni przez robotnika). Czytelnik poznaje historię bohatera, ale poza tym, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia, nic więcej nie mógłby o nim powiedzieć. Czy sam spolegliwie zawsze zdaje się na los i decyzje o nim zapadają poza nim, czy też może w końcu spróbuje o swoje racje zawalczyć?
Anna Łozowska-Patynowska, recenzując antologię polskich opowiadań 2014, stwierdziła, że tekst współczesny to szyfr, do którego należy szukać klucza, którym jest brak właściwego systemu odczytania, ponieważ jest ich wiele. Moje uwagi są właśnie takim kluczem, jednym z możliwych, nie roszczącym sobie pretensji do „jedynie słusznej opinii”. Mogę wyobrazić sobie przeprowadzoną na podstawie opowiadań analizę przestrzeni, czasu, toposów, archetypów itd. Bo to zbiór polifoniczny, zawiera bogactwo propozycji formalnych (od prozy poetyckiej po rodzaj dokumentu), różnorodność rozwiązań stylistycznych, środków artystycznych funkcjonalnie dobranych do treści.
Gdybym na podstawie antologii miała określić, jakiego człowieka 2020 roku stworzyli wspólnie współcześni polscy prozaicy, to, według mnie, byłby to outsider-samotnik. Poszukuje on doświadczeń (albo to doświadczenia znajdują jego), które pozwoliłyby mu lepiej poznać siebie, określić własną tożsamość i swoje miejsce w środowisku, w świecie. To człowiek, który ma poczucie wyobcowania, nie potrafi zidentyfikować się z żadną grupą, jego kontakty są naskórkowe. Wszak samotność jest pojedyncza, nie ma liczby mnogiej. Autorzy bardzo dokładnie analizują dylematy ludzi wrażliwych, przegranych, badają stany frustracji. Można by nawet powiedzieć, że obojętnie, w jaką sytuację, czas i środowisko wrzucają bohatera, to cierpienie, codzienna martyrologia płyną mu we krwi.
Jeśli z kolei miałabym popatrzeć na antologie jak na wybór reprezentatywny dla pewnej umownej całości, to brakuje mi w nim tekstów pokazujących różnego typu karierowiczów-cwaniaków, cyników-mataczy, ludzi zaprogramowanych przez chciwość, nepotyzm, żądze władzy, bogactwa czy sławy, słowem – środowisk współczesnego Nikodema Dyzmy. Bo przecież trudno byłoby zaprzeczyć, że świat Nikosiów ma się dobrze, a nawet coraz lepiej. Czyżby wiec pisarze nie znaleźli jeszcze pomysłu, jak zakodować w literaturze takie przypadki, jakim językiem i w jakiej formie? Chyba że to temat niemożliwy do ujęcia w krótkie sceny opowiadania, potrzebuje powieści, a najlepiej odnalazłby się w sagach rodzinnych, gdyby reanimować ten gatunek.
Nie znalazłam także w zbiorze tekstów traktujących o jakże ważkim temacie – stosunku człowieka do natury, tekstów o degradacji przyrody lub o jej obronie.
To moje oczekiwania.
Dlaczego?
Ponieważ nie lekceważę wyobraźni artystów. Jakże często świat realny i literacki przeplatają się ze sobą, sytuacje, o których czytaliśmy, nagle odnajdujemy w życiu. Bo nie tylko pisarzy inspiruje podglądanie rzeczywistości, ale i świat „proroczo” opisany w tekstach literackich przenika do realu. Autorzy grają moimi porównaniami światów wykreowanych z tym doświadczanym, widzianym, przeżytym, też wyobrażanym. Cudze historie pozwalają mi lepiej poznać samą siebie, ponieważ uświadamiają mechanizmy życia-gry. Są jak podpowiedzi. Są okazją do przemyśleń. Jakże często pisarz po prostu nazywa to, co zaledwie przeczuwamy, ale nie potrafimy wyjęzyczyć. I chociaż nas, zjadaczy chleba w aniołów nie przerobi (bo wtedy, biorąc pod uwagę tylko czas lektury podczas szkolnej edukacji, ziemię już dawno zaludniłyby anioły), to zatrzymuje przy interesujących go szczegółach, bo może nas też one zainteresują, uczulą, rozbawią albo wstrząsną nami, zapewne częściowo zmienią.
Te moje rozważania korespondują ze stanowiskiem Macieja Libicha w posłowiu antologii: Ciekawiło mnie, na ile (i czy w ogóle) pomieszczone utwory mają moc działania, która byłaby w stanie – mówiąc nieco patetycznie – zmienić świat. A może w ogóle nie mają takich aspiracji? Odpowiedź leży pewnie gdzieś pośrodku.
Tak, gdzieś pośrodku.
I, co ważne, dotyczy tylko tych, którzy w ogóle czytają.
Człowiek obsługuje rzeczywistość, a rzeczywistość daje mu coraz więcej i więcej, ale w zamian też coraz więcej od niego żąda. Razem tworzą samonapędzającą się maszynę. Jak się w niej odnaleźć w roli mikroskopijnego trybiku? Katarzyna Kałużna jest zdania, że większość osób przystaje na stabilną tożsamość i utrzymuje iluzję. Bo wygodnie? Na pewno. Do czasu kiedy zabrzmi memento:
Innego końca świata nie będzie.
choć
Nikt nie wierzy, że staje się już.
„2020. Antologia współczesnych polskich opowiadań”, Wydawnictwo FORMA, Szczecin-Bezrzecze 2020, str. 357
Anna Krasuska