„Siedemdziesiąt wyjątkowo krótkich opowiastek” Grzegorza Pełczyńskiego
Jerzy Żelazny
JOHN NA BECZCE PROCHU
Zapewne wyda się dziwny ten tytuł recenzji książki Grzegorza Pełczyńskiego pod tytułem Siedemdziesiąt wyjątkowo krótkich opowiastek. Zresztą tych opowiastek w książce jest siedemdziesiąt jeden. Jedną autor z tytułu wyrzucił, dlaczego? Żeby o jedno słowo był krótszy? Wszak w całej książce pisarz stara się, całkiem słusznie, używać jak najmniej słów, stara się, by narracja była zwięzła. To walor tej prozy, więc i tytuł o jedno słowo został skrócony. Ciekawi mnie, którą opowiastkę pomija tytuł, ostatnią? Tę o nagrodzie Nobla w dziedzinie literatury, którą otrzymał Polak piszący krótkie opowiadania, a w jego nazwisku są dwie dziwne litery? Rozmawia o tym podczas śniadania Karol Gustaw i Sylwia, czyli monarchowie panujący w Szwecji. Z Karolem Gustawem w historii mieliśmy duże kłopoty, zwłaszcza podczas tak zwanego potopu szwedzkiego, z obecnym Karolem Gustawem łączą nas więzi przyjaźni, chętnie wręczył Polce nagrodę Nobla. Ma jednak kłopot z wymówieniem nazwiska kolejnego kandydata do nagrody literackiej - w nazwisku Polaka są dwie dziwne litery. Dla Szweda dziwne. Domyślam się, że chodzi o litery ł oraz ń, a te występują w nazwisku Pełczyński. To o nim rozmawiają podczas śniadania szwedzcy monarchowie jako Polaku nobliście. Dobry żart na koniec tego świetnego zbiorku siedemdziesiąt opowiastek plus jedna. A plusy w naszych czasach mają niebagatelną wagę, co podkreślam. Niestety, pomysł przyznania nagrody Nobla autorowi krótkich opowiadań, jak mniemam, pozostanie żartem.
Rzeczywiście są krótkie owe opowiastki, na przykład, tylko jedno zdanie, ale złożone z równoważnika zdania i zdania pojedynczego: „Zbliżając się do niej, poczuł zapach Soir de Paris.” Tytuł tego zdania „Natura-Kultura.” ( s. 164). Zwięźlej powiedzieć już pewnie nie można. Inny tekścik, też jedno zdanie, ale złożone z kilku pojedynczych i skłania do większej refleksji, jego tytuł „Szczęśliwi” – „Gdy wychodziliśmy z Sodomy, pluli na nas i obrzucali obelgami, ale byliśmy szczęśliwi, bo wychodziliśmy z Sodomy”. ( s. 174) Oczywiście większość zamieszczonych w tej książeczce opowiastek jest dłuższa, najczęściej dwie strony i kilka linijek tekstu na trzeciej, rzadziej trzy strony z kawałkiem. Tylko że strony są niewielkie, gdyż format książki bardzo skromny - 14 x 10 cm. Ładna to książka, można ją włożyć do kieszeni podczas spaceru do parku, usiąść na ławce, otworzyć na chybił trafił, przeczytać np. na s. 65 opowiastkę pt. „Huragan”, by się dowiedzieć, jak się zachować, gdy się usłyszy komunikat o nadciągającym huraganie. Albo na s. 60, czyli nieco wcześniejszej, jak herbata może pogodzić smakoszy kawy i piwa, zwłaszcza gdy owi smakosze to kobieta i mężczyzna. Albo przeczytać pierwszą opowiastkę, by się dowiedzieć, jak nie należy postępować z zakupioną Biblią. Książka Grzegorza Pełczyńskiego może też uprzyjemnić podróż pociągiem a nawet autobusem.
To mądre opowiastki, a zarazem zabawne. Dowcip w nich jest, można rzec, delikatny, subtelny, raczej nie wznieca rechotu ani nawet chichotu, lecz pogodny uśmiech, skłania do refleksji, do zamyślenia. Książka może być miłą towarzyszką w podróży i w łóżku przed snem. Och, nie chcę powiedzieć, że działa usypiająco, raczej uspokaja, a to sprzyja przyjaznym snom. Słownictwo w niej na wskroś literackie, wykwintne, klarowne, autor unika słów i wyrażeń potocznych, udaje mu się utrzymać elegancki styl. Nie ma mowy o obscenach. Nie ma w tych opowiastkach nic jednowymiarowego, trywialnego, płaskiego. Każda opowiastka, prawie każda, zawiera jakąś głębię, dociekliwość, refleksję o życiu, filozoficzny akcent. Styl cechuje prostota, ona wyróżnia tę narrację. Ba, prostota narracji to wielka umiejętność, nie każdego na nią stać. Bo łatwo zmienia się w prostacką, Pełczyński tego unika.
Narrator tych opowiastek występuje w trzeciej osobie, jest wszechwiedzący, a ta wiedza jest rozległa – porusza się z niejaką nonszalancja po różnych przestrzeniach, w różnych kulturach, epokach, chociaż współczesność przeważa. Bywa, że autor rezygnuje narratora wszechwiedzącego i przywołuje bezpośredniego, opowiada w pierwszej osobie. Staje się to najczęściej wówczas, gdy opowiastka dotyczy muzeum zabawek. Wtedy narratorem bezpośrednim staje się postać współuczestnicząca w opowieści, a mianowicie dyrektor tegoż muzeum. Jest kilka opowiastek, które mają związek z owym muzeum i jego dyrektorem. Należą, tak mi się zdaje, do subtelniejszych opowieści, jakby autorowi to muzeum i funkcja jego dyrektora była szczególna bliska, jakby chciał rzec – fajnie być dyrektorem muzeum zabawek. I ja się nie dziwię – każdy człowiek, jak mniemam, zachował w pamięci z dzieciństwa chociaż jedną zabawkę, do której w myślach chętnie powraca. Być dyrektorem muzeum zabawek i mieć w zasięgu wzroku ich setki albo i tysiące, to chyba duża frajda. Oczywiście ten bezlik zabawek może przygniatać, stępić wrażenia, ale przecież można sobie wybrać jedną, ulubioną i pieścić ją w wyobraźni albo się dziwić, gdy trafi się na przykład hulajnoga z urządzeniami do szpiegowania, na której siedmioletni chłopiec wjeżdżał na teren ambasady wrogiego państwa, by zbierać informacje, a nawet udało mu się z deski, na której stawia się stopę, wyciągnąć pistolet i zastrzelić goniącego go mężczyznę, zapewne z kontrwywiadu.
Muszę wreszcie wyjaśnić skąd się wziął tytuł mej próby omówienia książki Grzegorza Pełczyńskiego „John na beczce prochu”. Otóż dawno temu słyszałem anegdotę o konkursie na najkrótsze opowiadanie. Wzięło w nim udział wielu znanych pisarzy. Wygrało opowiadanie, które w całości zapamiętałem, więc je przytoczę:
„ John siedział na beczce prochu i palił fajkę.
W dziesiątą rocznicę śmierci Johna przyjaciel na jego grobie umieścił inskrypcję –Wierzył, że jest nieśmiertelny”.
Czytając książkę pana Pełczyńskiego, po poznaniu kilku opowiastek, przypomniałem sobie tę anegdotę. Przypominały mi ją te zwłaszcza opowiastki, w których pointa bywa zaskakująca, często absurdalna, a zwykle pojawia się łagodny żart. I są zbudowane na świadomym wyeliminowaniu zdarzeń prowadzących do finału, do zaskakującego zakończenia. I rzeczą czytelnika jest domyśleć się, jak do tego doszło, co się zdarzyło po drodze, czyli czytelnik może wyobrazić sobie i uzupełnić niezapisane zdarzenia w opowieści.
Napisałem tę rzecz, siląc się na żartobliwy ton. Sądzę, że Autor nie będzie miał do mnie o to pretensji. Zachwyciła i rozbawiła mnie ta proza, na jakiś czas przeganiając smutki, rozjaśniając ponurość za oknem. W czasie pandemii to cenny nastrój, zwłaszcza że niebawem zostanę zaszczepiony.
Jerzy Żelazny
Grzegorz Pełczyński „Siedemdziesiąt wyjątkowo krótkich opowiastek”. Wydawnictwo MINIATURA, Kraków 2020, str. 190
Przeczytaj też w dziale „proza” naszego portalu opowiastki G. Pełczyńskiego, a także (w „porcie literackim” oraz w dziale „z dnia na dzień”) recenzje jego zbiorów opowiadań Cukierki i fajerwerki (2015), Lekcja historii (2018) oraz Kryminały i romanse (2019)