„Miłość Aloszy” Wandy Dawlud

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: poniedziałek, 07 grudzień 2020 Drukuj E-mail

Jerzy Żelazny
 
POWRÓT Z NIELUDZKIEJ ZIEMI

Schemat jest znany i wiele razy wykorzystywany w utworach literackich, w filmach – ludzie żyją spokojnie, ciężko pracują, wielu cierpi biedę, inni cieszą się dostatkiem, ale jedni i drudzy korzystają ze względnego spokoju, czują się bezpiecznie. I nagle, z dnia na dzień ten względny dobrostan zostaje zburzony. Tak się stało w Naczy, osadzie na Polesiu. Gdzieś tam daleko wybucha wojna, która wkrótce dociera również do osady  położonej wśród lasów, bagien, łąk i wodnych rozlewisk. Wojenna gehenna jednego z młodych Poleszuków jest treścią powieści Wandy Dawlud Miłość Aloszy.

Bohater to młody chłopak, Alosza, tak go wszyscy wołają, chociaż na imię ma Aleksander. Urodził się w kilka tygodni po odzyskaniu przez Polskę  niepodległości. W życiu mieszkańców Naczy niewiele to zmieniło – nadal wiodą ubogie życie, ciężko pracują.  Wszyscy, dzieci też. Coś się jednak zmieniło - powstała polska szkoła. Alosza chętnie do niej chodzi, gdyż w szkole dowiaduje się wielu ciekawych rzeczy, ale jest też okazją do odpoczynku po ciężkiej pracy w gospodarstwie. Jednakże, gdy skończy czteroletnią szkołę, na dalszą naukę w wyższych klasach, których w szkole w Naczy nie ma, nie zgadza się ojczym (ojciec Aloszy zmarł, w gospodarstwie pojawił się inny mężczyzna), straciłby pomocne dłonie do pracy na roli. To, czego się nauczył, ma wartość – potrafi napisać list, podanie… W wolnej Polsce zdążył dorosnąć do wieku poborowego, więc wkrótce po wkroczeniu Sowietów zostaje wcielony do Armii Czerwonej.

I w tym momencie zaczyna się tragizm jego życia. Najpierw długa mordercza podróż – pierwsza w życiu Aloszy jazda pociągiem - przez stepy Uzbekistanu, zakończyła się w Tadżykistanie. Trafił do  strojbatalionu w Stalinabadzie - tak się wówczas nazywało Duszanbe, stolica tego kraju. Zadaniem  strojbatalionów jest darmowa praca na różnych budowach. To ciężka służba – katorżnicza praca, głodowe racje żywnościowe, plaga insektów, duże mrozy albo upały czynią życie żołnierzy nie do zniesienia.

Rozpoczęła się inwazja Niemiec hitlerowskich na ZSRR. Los Aloszy nie polepszył się, lecz pogorszył - nie udało mu się  dostać do Armii Andersa, niesłusznie oskarżony o szpiegostwo, został skazany na pobyt w łagrze. Przewieziony do obozu Barki w północnym  Kazachstanie poznał prawdziwe piekło „na nieludzkiej ziemi” – by posłużyć się tytułem książki Józefa Czapskiego. „Zima zdziesiątkowała skazańców.  Jak przyjechali – było ich około czterystu. Najsłabsi, chorzy i najstarsi poumierali pierwsi, później następni i następni.” Alosza przeżył zimę. „Teren całego obozu został ogrodzony drewnianymi słupami i drutem kolczastym. Jak tylko puściły mrozy, sami musieli wykonać tę robotę. Dziwna rzecz – samemu zamykać się za kolczastym drutem to tak  jakby zbijać dla siebie trumnę”. (str. 68) W obawie, że po ukończeniu roboty przeniosą ich do budowy drogi, bardziej na północ, gdzie surowsze mrozy, podejmują ucieczkę – Alosza i jeszcze jeden Polak oraz dwóch Ukraińców. Udaje im się dotrzeć do Pietropawłowska. Sądzą, że w dużym mieście łatwiej się ukryć i przeżyć. Schronienie daje im Polak, pomagają mu w remoncie gorzelni, a on w zamian zapewnia jedzenie. Nie trwa to długo, wytropiło ich NKWD.

Alosza znalazł się w obozie, w którym dogorywają  więźniowie.  „Na podłogach mokrych od kału i moczu leżą jacyś ludzie. Trudno było ich tak nazywać. To były raczej żywe jeszcze trupy, które czasami jęczały albo obracały się na drugą stronę. Smród przenikał nozdrza Aloszy tak bardzo, że nie mógł oddychać. Szczury biegały po błotnym klepisku i szukały jedzenia. Przebiegały po ludzkich ciałach, zaglądając w każdą szczelinę.” (str.101) Z tego piekła i od niechybnej śmierci Aloszę ratują… konie. Potrzebny jest człowiek, który zna się na koniach, Alosza zgłasza się i zacznie się opiekować końmi, wozić pod eskortą co popadło, między innymi zamarznięte ludzkie zwłoki… Dzięki temu zajęciu udało mu się przeżyć, a po jakimś czasie pozwolono mu wstąpić do polskiego wojska, do obozu w Sielcach. To była szansa na powrót do Polski, tak jak w tej piosence: „Wczoraj łach, mundur dziś, ściśnij pas, pora iść…” Po krótkim przeszkoleniu wojskowym Alosza zostaje przeniesiony na front. Dowodzi działonem, czyli jednym działem i kilku żołnierzami.

Jego szlak bojowy wiedzie przez Lublin ( tu zobaczył bestialstwo Niemców po wyzwoleniu obozu na Majdanku). Prawie wszyscy żołnierzy z działonu utonęli w Wiśle, gdy śpieszyli na pomoc powstańcom warszawskim. Po wyzwoleniu Warszawy ruszają dalej na zachód. Bierze udział w przełamaniu wału pomorskiego, podczas walk o Kołobrzeg zostaje ranny. Już nie weźmie udziału w sforsowaniu Odry i szturmu  Berlina. Wojna się jednak dla Aloszy nie skończyła, jeszcze czeka go walka z nacjonalistami ukraińskimi. Zakończy służbę w kwietniu 1946 roku, zostaje zdemobilizowany.

Jako cywil nie ma pomysłu na życie. Do Naczy boi się wrócić, wieś już nie leży w Polsce, lecz na Białorusi. Ostrzega go przed powrotem jego siostra w przemyconym liście - może mu grozić wywózka na Sybir. By zdobyć środki do życia, zajmuje się szmuglem, czyli nielegalnym handlem towarami, które były poszukiwane, przede wszystkim wędlinami. Ten handelek przy wschodniej granicy przynosi mu dochód pozwalający na znośne życie. Zdawał sobie sprawę, że to niebezpieczny proceder, boi się wpadki.

Przełom w jego życiu nastąpił, gdy w pociągu koło Jeleniej Góry spotkał szkolnego kolegę, Pietryłę. Nie jest on już Pietryłą lecz Piotrem. Podobnie Alosza też porzucił imię Alosza, stał się Olkiem, wszak miał w papierach zapisane imię Aleksander. Alosza pozostał na szlaku prowadzącym go do Polski. Kolega wciągnął go do pracy przy uruchamianiu elektrowni w Szczecinie, wysłano go na kurs przyuczający do zawodu energetyka, pracuje w elektrowni wodnej w drawskich lasach,  zakłada rodzinę, osiąga stabilizację. W Łobzie nadzoruje rozdzielnie energetyczną, dodatkowo pracuje w elektrowni w Szczecinie, uprawia też pole – słowem, stara się, by zapewnić rodzinie dobre warunki życia, dba o wykształcenie dzieci…

To w skrócie droga życiowa Aloszy, a właściwie Aleksandra czyli Olka, głównego bohatera powieści Wandy Dawlud Miłość Aloszy.
Miłość do kogo? Albo do czego? Koni – na pewno. Odchodząc do armii, zostawił w Naczy ukochanego konia; miał nadzieję, że gdy wróci z wojska, znów się będzie nim zajmował. Niestety, zabrali go do kołchozu i na pewno zamęczyli robotą. Koń jest jego przyjacielem w Duszanbe, związał się uczuciowo z końmi w obozie NKWD w Pietropawłowsku, konie ciągnęły działo w drodze przez Polskę aż do Kołobrzegu, zawsze mogły liczyć na skromną pieszczotę Aloszy. A po wojnie lubi je dosiadać, cwałować razem z córką, pomagają mu też uprawiać pole…

Miłość do matki i młodszego brata? Oczywiście. Tylko wojna mu zabrała tę miłość – nigdy do nich nie wrócił. Pewnie dlatego z takim samozaparciem stara się o dobro i szczęście swej rodziny, by zrekompensować sobie brak tej miłości przez długie lata pobytu „na nieludzkiej ziemi.”
To wzruszająca powieść, ale również przygnębiająca. Czytając o losach zniewolonych ludzi w sowieckich obozach, przypominało mi się motto, którym Zofia Nałkowska poprzedziła swe Medaliony – „ Ludzie ludziom zgotowali ten los”. Książka Nałkowskiej jest o innym totalitaryzmie, faszystowskim, ale jakże są te odczucia podobne. A mnie się snuły w pamięci słowa popularnej piosenki – „Ja drugoj takoj strany nie znaju, gdzie tak wolna żywiot cieławiek”… Wzbudzała we mnie sarkazm, szyderstwo. Czy słyszał ją Alosza z porozwieszanych „kołchoźników”? Co wtedy myślał, co czuł? Nic o tym nie mówi. Nie lubi ujawniać swych przeżyć obozowych jeszcze długo po wojnie.

Powieść Wandy Dawlud to wzruszający opis losów jednego człowieka, który ze wszelkich miar chce przeżyć, zachować swe człowieczeństwo i wrócić do kraju, w  rodzinne strony. Autorka nie odkrywa nowych przestrzeni życia w sowieckim totalitaryzmie, zostały one już dość szeroko opisane w pracach naukowych jak i w beletrystyce. Wymienić wypada te najważniejsze: Inny świat Herlinga-Grudzińskiego, wspomniane już tu dzieło Józefa Czapskiego Na nieludzkiej ziemi,  Mój wiek Czesława Miłosza i Aleksandra Wata, Archipelag Gułag Sołżenicyna, - to te najbardziej znane. Dobrze, że się ta książka ukazała – jest cennym obrazem losu człowieka skromnego, który ma jeden cel – przeżyć i uczynić swój los znośniejszym, żyć skromnie, ale godnie w otoczeniu ludzi bliskich, kochanych i kochających, życzliwych. I to mu się udaje.

Narrator w tej powieści jest trzecioosobowy, wszechwiedzący. Tę formę narracji autorka stosuje konsekwentnie. Nawet wówczas, gdy jedna z postaci pojawia się na pierwszym planie – córka bohatera Lalka – o niej też pisze w trzeciej osobie. Pod koniec książki dowiemy się, że autorką powieści jest właśnie Lalka, nosząca teraz miano Wanda Dawlud. Zresztą od początku lekturze powieści towarzyszyło przeświadczenie, że ta powieść to losy ojca spisane przez córkę, nawet nie zaglądając na ostatnią stronę książki. Podejrzewam, że chodziło autorce, aby narracja była bardziej zobiektyzowana, by ograniczyć ingerencje emocjonalne narratora, co byłoby trudne, gdyby występował w pierwszej osobie…

Ile jest w tej powieści fikcji a ile zdarzeń autentycznych, pozostanie tajemnicą autorki. Zresztą nie ma to większego znaczenia – bywa, że rzeczywistość społeczną trafniej można przedstawić za pomocą zdarzeń zmyślonych niż poprzez tropienie jednostkowych faktów.
Podziwiam też ogrom pracy, jaki wykonała pani Dawlud, by napisać tę powieść. Świadczą o tym podziękowania autorki osobom, które jej udzieliły pomocy w gromadzeniu materiału do  książki i i wspierały podczas pracy pisarskiej. Jeśli to debiut, to udany.                                                     
         
Wanda Dawlud „Miłość Aloszy”, Wydawnictwo BRYT-ART. Łobez 2020, str. 336

Jerzy Żelazny