20 listopada

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: środa, 18 listopad 2020 Drukuj E-mail

Jerzy Agaton Żelazny                                 
                                                                                                                   Żale Agatona
 
Równo 120 lat temu 20 listopada 1900 roku w podkrakowskich Bronowicach odbyło się to słynne weselisko. Najpierw oczywiście ślub  w  krakowskiej Bazylice Najświętszej Marii Panny. Ten ślub usiłowano ukryć, podając późniejszą jego datę. Oto co na ten temat po latach pisze Adam Chmiel, przyjaciel Stanisława Wyspiańskiego: „Dzień ślubu i wesela śp. Lucjana Rydla trzymano w tajemnicy, a raczej podawano późniejszy termin, ze względu, by krakowianie, którzy tym faktem bardzo się zajmowali, nie zrobili wielkiego zbiegowiska.”  Nie dziwota, wszak żenił się poeta, syn znanego krakowskiego profesora, rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, z córką chłopa ze wsi  Bronowice Małe, Jadwigą Mikołajczykówną. To  niecodzienne zdarzenie budziło ciekawość. I nie udało się całkiem ukryć. Dalej wspomina Chmiel: „ Kiedy nazajutrz przyszedłem o naznaczonej porze (9 rano) Wyspiański czekał już na placu Mariackim. Zgromadziła się także poza wtajemniczonymi o ślubie Rydla, większa grupa osób, które już się dowiedziały”.
To oczywiste, że ten ślub przyciągnął sporo gapiów – każdy ślub, nawet dzisiaj, wzbudza zainteresowanie, a ślub osób znanych, publicznych, nie obejdzie się bez ciekawskich, bez komentarzy, relacji w mediach. Rydel, trzydziestoletni poeta ( w tym roku minęła 150 rocznica jego urodzin), publicysta, doktor prawa, biorąc za żonę  17 letnią dziewczynę ze wsi, musiał wzbudzić sensację. Ten mariaż był oczywiście przejawem młodopolskiej chłopomanii, która w tamtym czasie stała się modna.

Twierdzono, że zepsuta miastem inteligencja powinna połączyć się z witalną siłą narodu – chłopami. co jest zjawiskiem znanym, opisanym i nie ma powodu tu szerzej omawiać. Wspomnę tylko, że Rydel do związku z Mikołajczykówną drogę miał nieco przetartą – z chłopką, starszą siostrą Jadwigi, Anną Mikołajczykówną ożenił się Włodzimierz Tetmajer, malarz, brat poety Kazimierza Przerwy-Tetmajera, przyjaciel Lucjana Rydla. Włodzimierz mieszkał w dworku w Bronowicach. W jego dworku odbyło się wesele Rydla. W tymże roku z chłopką ożenił się sam Wyspiański, chociaż w dość odmiennych okolicznościach.
Podczas spotkania na placu Mariackim Wyspiański poinformował Adama Chmiela, że wybiera się na wesele do Bronowic. No właśnie – tej decyzji zawdzięczamy, że tak wiele wiemy o przebiegu bronowickiego wesela. Gdyby Wyspiański tam się nie pojawił, któż by dzisiaj słyszał o żeniaczce młodopolskiego poety z wiejską dziewczyną. Może tylko jego nieliczni biografowie.

Jak wyglądał pobyt Wyspiańskiego na weselu, świadectwo daje Tadeusz Boy-Żeleński w słynnym eseju <Plotka o „ Weselu” Wyspiańskiego>. Pisze Boy po przeszło dwudziestu latach: „Pamiętam go dziś, jak szczelnie zapięty w swój szary tużurek stał całą noc oparty o futrynę drzwi, patrząc swymi stalowymi, niesamowitymi oczyma. Obok wrzało weselisko, huczały tańce, a tu do izby raz po raz wchodziło po parę osób, raz po raz dolatywał strzęp rozmowy. I tam ujrzał i usłyszał swoją sztukę”.
Może właśnie usłyszał taki strzęp rozmowy pani z Krakowa i miejscowej kobiety, którą potem włożył w usta Radczyni i Kliminy ( wdowy po wójcie). Rozmowa ta mnie z każdym zetknięciem się dramatem zachwyca. Radczyni zwraca się do wiejskiej kobiety: Cóż ta, gosposiu, na roli?/ Czyście sobie już posiali? A na to Klimina z kpiną: Tym ta casem sie nie siwo. ( Słusznie, przecież to 20 listopad, dawno po zasiewach.) Radczyni, niezrażona obcesową odpowiedzią, kontynuuje protekcjonalnie: A mieliście dobre żniwo? Klimina odpowiada na odczepnego, enigmatycznie: Dzięki Bogu, tak ta bywo. Radczyni zatroskana, chociaż nieszczerze: Jak złe żniwo, to was boli,/ żeście się napracowali? A Klimina na to lekceważąco: Zawsze sie co przecie zgarnie. Radczyni stara się podtrzymać rozmowę, zmieniając jej temat: Dobrze sobie wyglądacie. Klimina odpłaca się podobną opinią: I pani ta tyz nie marnie. Radczyni kontynuuje komplementy: Jeszcze się widzicie młoda. Na co Klimina odpowiada żartem: Jak po Marcinie jagoda. Radczyni nie zrażona pyta: Może się jeszcze wydacie? Klimina ucina rozmowę: A cóz sie ta tak pytacie? Koniec tej sceny, inni rozmówcy zjawiają się w izbie, inny toczy się  dialog.

Na weselu Rydla i Mikołajczykówny zetknęły się dwa odmienne światy społeczne – przyjaciele i krewni pana młodego, czyli krakowska inteligencja, przeważnie pochodzenia szlacheckiego, oraz mieszkańcy wsi, chłopi, wiejskie kobiety. Dochodzi więc do wielu utarczek słownych, wzajemnych pretensji, wyrzutów… Oczywiście nie tu miejsce, żeby referować przesłanie myślowe tego utworu. Chcę tylko zwrócić uwagę na jeden fakt, który ujawnił się i w tej przytoczonej tu scenie - te dwa światy były siebie wzajemnie ciekawe, postaci się obserwują, podglądają, podsłuchują. Świetnie to wyeksponował Józef Gruda, reżyser, inscenizator w wielu teatrach polskich, między innymi w teatrach szczecińskich. Mam tu na myśli jego inscenizację „Wesela” z roku 1970 w Teatrze Polskim w Szczecinie ( 50 lat temu). Oglądałem to przedstawienie w Warszawie w Teatrze Dramatycznym jesienią tegoż roku podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych. Na tę imprezę został zaproszony szczeciński teatr, gdyż prezentowane „Wesele” było ciekawym i wybitnym przedstawieniem. Oglądając ten spektakl miałem wrażenie, że jest bliski moim wyobrażeniom o scenicznym kształcie dramatu Wyspiańskiego. Zapewne dlatego, że przed rokiem, latem 1969 roku na Studium Teatralnym, którego byłem słuchaczem, właśnie pod kierunkiem Józefa Grudy pracowaliśmy nad sceniczną realizacją tego dramatu. Czuło się, i to nie były tylko moje odczucia, lecz również innych słuchaczy owego Studium, że jest w nim coś z naszych ówczesnych przemyśleń i rozważań. A chcę zwrócić uwagę na  kontekst polityczny tych naszych zapasów reżyserskich z „Weselem” – jeszcze nie  skończyło się nękanie przez władzę peerelowską inteligencji za wydarzenia Marca 68, stosowania represji. Józef Gruda bywał mocno przygnębiony tamtymi zdarzeniami, przegadaliśmy wiele godzin na  tematy tamtych zajść. Może czuł się zagrożony? Na Jego inscenizacji „Wesela” tamte zdarzenia odcisnęły wyraźny ślad.

Wracając do daty 20 listopada, przypomnę znane słowa Boya-Żeleńskiego z artykułu „Plotka…” – „Można by podejrzewać, iż Wyspiański biorąc pióro do ręki zamierzał tu napisać złośliwy pamflet na swoich znajomych; w trakcie pisania geniusz poezji porwał go za włosy i ściany bronowickiego dworku rozszerzyły się – niby nowe Soplicowo – w symbol współczesnej Polski”. A wcześniej w tymże eseju Żeleński zauważył: „ Wyspiański umiał codzienną rzeczywistość przeczarować w poezję, jak mało odbiegając od anegdoty umiał  jej nadać olbrzymie rozpięcie symbolu”.
I jeszcze jedna uwaga – wesele Rydla odbyło się 20 listopada 1900 roku, a prapremiera „Wesela” nastąpiła już 16 marca 1901 roku – iście zawrotne tempo,  niespełna cztery miesiące od pomysłu do premiery, dzisiaj się to raczej nie zdarza.

W okresie mej nauki w liceum szkoła zorganizowała wycieczkę do Krakowa. Odwiedziliśmy Bronowice, byliśmy w dworku Tetmajera, gdzie odbywało się wesele, zwanym już wtedy Rydlówką, bowiem Rydel odkupił dworek od Tetmajera i go przebudował. O weselu opowiadała nam niemłoda kobieta, która uczestniczyła w weselnej zabawie, ale czy to jedna z osób uwiecznionych w dramacie Wyspiańskiego, tego niestety nie wiem, czego żałuję. Byłem młodzieniaszkiem, pasjonowały mnie inne sprawy. Żyła wtedy i zamieszkiwała w Bronowicach Anna z Mikołajczyków Tetmajerowa, żona Włodzimierza Tetmajera, czyli w dramacie Gospodyni, siostra Panny Młodej, zmarła w Bronowicach trzy lata później, w wieku 80 lat. Nie jestem pewny, że to była ona, a więc 77 letnia kobieta.

  Podczas studiów polonistycznych nie zawładnęło  „Wesele” moją wyobraźnią, dopiero podczas uczestniczenia w zajęciach  Studium Teatralnego, czteroletniego kursu organizowanego przez Ministerstwo Kultury i Sztuki dla instruktorów teatrów amatorskich. I niewątpliwie dzięki pracy nad scenicznym kształtem dramatu Wyspiańskiego pod kierunkiem Józefa Grudy. Efektem mego zauroczenia „Weselem” było na początku lat siedemdziesiątych poprzedniego wieku opracowanie  monodramu, który zatytułowałem „Ino granie”. Na scenie prezentowała go Jadwiga Galik ze Sławna, utalentowana aktorsko amatorka. Był ten spektakl na festiwalu ogólnopolskim naszym sukcesem artystycznym, chociaż budził również sprzeciw. Oburzano się, jak można arcydramat przerabiać na monodram, to profanacja, dowodzono. Uważałem, że można – monodram był zbudowany z cytatów z „Wesela”, tych tekstów zwłaszcza, które odnosiły się do ówczesnej rzeczywistości. Żałuję, że nie powtórzyłem tego pomysłu później i że raczej nie mam szans na wznowienie go dzisiaj. Nawet nie mam tekstu owego monodramu. Dzisiaj byłby to inny monodram, bo i otaczająca rzeczywistość inna, a wielkość „Wesela” polega na tym, że pasuje  do każdego czasu, bo treść i idee w nim zawarte, ciągle są obecne w polskiej duszy społecznej.

Jerzy Agaton Żelazny

 

Przeczytaj też u nas inne teksty J. Żelaznego, w tym fragmenty nowej powieści Śmiech Chryzypa, a także recenzje jego książek: Duchy polanowskich wzgórz (2006), Ptaki Świętej Góry (2010), Za wcześnie do nieba (2010), 19 bułeczek (2011), Fatałaszki (2013), Tango we mgle (2014), Kichający słoń (2018), Trzynasta (2018)