Lina

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: środa, 29 lipiec 2020 Drukuj E-mail

Marian L. Bednarek

Lina, płacz dziecka w nocy - wszyscy się budzą z koszmarem w oczach. Oto formy, które prowadzą nas nad przysłowiowy Styks, gdzie lina jest wcieleniem horrorystycznego Charona. Sama lina nie taka straszna, nawet nawet, jakby długa miła kiełbaska. Ale jeśli życie jest szeroką rzeką, to właśnie lina jest Charonem, łączącym dwa brzegi, brzegi życia i śmierci. Teraz wisi na haku jak długi, pleciony warkocz kobiety, lniana lina i wcale nie taka szpetna, jak już zauważyłem, na tyle, by ją chętnie wziąć do ręki. Nie wiadomo skąd się tak naprawdę wysnuwa. Len to tylko jedna z bram kwiecistych, przez którą przechodzą jego włókna. Mam stały kontakt z liną, ciągle mi się plącze pod nogami i dopełnia mój żywot majsterkowicza. Gdy holował mnie samochód, i to kilka razy w życiu, lina była napięta jak strzała łuku. A gdy hamowałem, zamieniała się w węża wijącego się przed atakiem, lub w powróz gotowy do chłosty. Jeździłem przeważnie starym samochodem, stąd do liny zawsze było mi bliżej niż innym, na przykład tym, którzy musieli się wieszać z jakiegoś powodu, zaciskać ją sobie na gardle. To jest ta ukryta, ciemna strona liny. Ale za nim do niej przejdę, chciałbym jeszcze trochę podreptać w miejscu, pobujać się, czyli nacieszyć się jej jasną stroną jak dziecięcą huśtawką, która często linami jest przywiązywana do poziomej belki. W teatrze też jej używam jak w życiu. Przeciągamy się na strony a po środku jakby płot drewniany, kołyszący się w takt muzyki. Kobieta z mężczyzną mocują się. Muzyka gra, bałkańska. A spektakl to „Głęboka Szerokość Szerokiej Długości”. Muzyka jest diabelską stroną liny. Ale najważniejsze że daje trochę radochy. Zdarzają się jednak role dramatyczne w wykonaniu lin, a nawet tragiczne. Czasami też wiszą jak liany, spokojnie, nad całą sceną w spektaklu „Rurarze”. Potem pakujemy je do worków i zamykamy w szafach. Lecz lina dalej działa. Jest naszą poręczą, wciąż po tej stronie rzeki, więc na co czekać?

       Wdrapuję się na nią całym jestestwem, już wiszę i podciągam się w górę. Mijam po drodze różnych wisielców, młodych i starych, kobiety, mężczyzn, młodziutkie dziewczęta i chłopaków, jakby dopiero co ze szkoły uciekli na wagary. Niektórzy wisielce to grubasy, niektórzy chudzi. Łapię się za pętle i supły i pnę się w górę jak po ścianie Himalajów. Nie widać końca. Wisielce pode mną, wisielce nade mną, prawdziwa wieża Babel, chwiejąca się. Nie wiem czy modlić się, płakać, czy śmiać? Tylu ludzi wyszło na prostą za pomocą liny, pocieszam się, a tu tylu dynda bez sensu, nic nie podobni do normalnych jesiennych zeschniętych liści. Wracam myślami do scen jak budowałem dom przy pomocy lin. Rosły te ściany, a te linocharony cierpliwe, leniwie leżały albo wisiały i czekały aż zrozumiem co to jest prawdziwy dom. Mijam kolejnego wisielca. Wygląda na jednego z tych, którzy wszystko w życiu osiągnęli, ale nie umieli się z liną dogadać. Linie przede wszystkim trzeba płacić już za życia, bo to ukryty Charon, przewoźnik na drugi brzeg. Tego jednego, ostatniego obola dopiero na końcu się daje. A podróż do brzegu jest długa., jeśli ktoś sobie jej nie skróci pętlą na szyi. Ale jak płacić linie? No właśnie. Życie to zagadka. To już każdy sam musi odkryć. Podpowiem, linoskoczek coś o tym będzie wiedział. Dalej pnę się w górę. Lina jakby przywiązana do nieba. Nie widać końca. I ciągle te wisielce. Podziwiam panoramę. Coraz mniejsze to wszystko pode mną. Już właściwie same drobinki, cząsteczki beztowarzyskie. Czy jest sens wdrapywać się wyżej? Targnęło mną. Łapię się za nogę wisielca, by nie spaść.
      Przeraźliwy płacz dziecka nocą, aż wszyscy się budzą z koszmarem w oczach. I ta lina i czekający nas drugi brzeg. Dziwna to triada, czarna trójca, relief linearnego czasu. Z tych trzech najbardziej mnie intryguje i pociąga lina, bo można ją dotykać, trzymać w garści jak warkocz, kozacką nahajkę, uśpioną roślinę, sztucznego węża, senny drogowskaz, wypiek ręczny, przyjaciela ręki. To dziecko anielskich kwiatów ta lina, niebieskich i złocistych, jak sprawdzałem na wikipedii, coś między śmiercią a życiem, długaśny przedsionek do Raju? Lina jest pociągająca. Nie wiem dokładnie czym mnie pociąga i co we mnie pociąga najbardziej, ale jest  p o c i ą g a j ą c a  jak warkocz ładnej kobiety. Nie da jej się zgłębić do końca.
     

Marian L. Bednarek   

 

Przeczytaj też inne utwory M. L. Bednarka w działach „felietony” i "proza", a także w "porcie literackim" recenzje jego książek: zbioru próz Sianoskręt (2012) – pióra Agnieszki Narloch oraz tomu wierszy Rozmowa z ptakiem (2014) – autorstwa Jolanty Szwarc