„wołynie i inne wiersze” Roberta Kani
Leszek Żuliński
WIERSZE ISTOTNE
Robert Kania wydał do tej pory dwa tomy wierszy. Ten jest trzecim. Pierwszy tom opublikował w roku 2014. Świadczy to o tym, że Kania pisze nieśpiesznie, co cenię u autorów, bo wiersze muszą „dojrzewać”.
Na tylnej okładce książki rekomenduje ten tomik Leszek Szaruga. Między innymi zauważa: Kania próbuje nadać nowy sens zużytemu pojęciu poezji zaangażowanej w taki sposób, by nie było ono kojarzone z ideologią. Umiejętnie łączy ze sobą doświadczenia historyczne z rozpoznaniami zagrożeń współczesności. Przy tym jedną z wartych uwagi zalet tych wierszy jest ich wpisanie – za sprawą nawiązań – w poetycki dialog międzypokoleniowy.
Podzielam to zdanie, bowiem coraz częściej bieżąca poezja jest introwertyczna i „wsobna”. Ego stało się ważniejsze od konstatacji uniwersalnych i „ideowych”. Aż sam się zdziwiłem tym poprzednim słowem, bowiem „ideowość” gdzieś tam sobie drzemie.
Oto tytułowy wiersz tomiku – wołynie: dom spalony drzewa ścięte syn zastrzelony / tylko strumyk jak płynął tak dalej płynie / szum tamtych czasów nosi wciąż w sobie / i woła i woła opowiada trawom ptakom poetom / poeci nie słyszą.
Cóż, czas oddala się od tej rzeczywistości, jaką ja sam jeszcze pamiętam. Kania jest młodszy ode mnie o 15 lat, ale należy chyba bardziej do mojej generacji. Nowsze roczniki żyją już w innym świecie (co chyba nie znaczy, że w lepszym). Ale nasza generacja ma własne rozliczenia pamięci.
Wymowny jest wiersz pt. Chodelka 1942 dedykowany Mamie: nogi pamiętają chłód rzeki / może dlatego tak często się łamią / i głos się łamie przez pamięć ołowiu / idącego na dno razem z ciałami // trzylatka musi / wstrzymać oddech zamknąć oczy / szepnąć babciu jeszcze nie idziemy / jeszcze nie // /ścięty kulami tatarak nigdy nie odrósł.
Kryje się w tym utworze ponura, rodzinna opowieść, ale nieustannie w tym tomiku dziwiło mnie, że Kania opowiada czas miniony. W jego generacji już rzadko pisze się takie wiersze. Tym bardziej cenne jest, że jeszcze ktoś rozlicza czas miniony.
Bardzo poruszył mnie wiersz pt. po. Zaczyna on się frazą z Krzysztofa Gąsiorowskiego: I tak stać, / jeszcze przez chwilę, / niemal wierząc, że lustro się zabliźni. A dalej czytamy już Kanię: wyrywam ci łuski / próbuję odkryć kształt / wydłubuję ci oczy / żebyś nie widziała błysku noża / wymazuję motyle z brzucha / który zrodził tylko krzyk / odgryzam wargi / które zapomniały rymów we frazach / zarzynam włosy by nie posiwiały / zatrzymuję dla siebie / ostatni oddech w nozdrzach / pierwszy odruch pośmiertny // kroczę wbrew sobie / wkładam palce / szukam życia po śmierci / miłości po zdradzie.
To jeden z najlepszych wierszy w tym zbiorze. Cymes w tym, że są to wiersze istotnego kalibru, wchodzące w głąb siebie, penetrujące nie tylko przeżycia, ale też „cały ten jazz” jaki nosimy w podświadomości. Nasz autor, jak sądzę, żyje takim wewnętrznym życiem, że ono tu jest ciekawsze niż oczywiste przekazy.
Solidne – jak zawsze – posłowie Karola Samsela zwraca uwagę na motto Zbigniewa Herberta: Wiem ile razy trzeba zginąć zanim się umrze. No i jeszcze jeden wyimek z Samsela: Głęboka intertekstualność „wołyni” odzwierciedla iluzję (…) trwania w tzw. pograniczu tekstu, w dorzeczu – chciałoby się powiedzieć – wielu tekstów literackich i wielu języków. Robert Kania mówi w ten sposób coś ważnego o naturze samej literatury. Jest coś w obrazie wołyńskiego pogranicza jako wierzy Babel i zbiór Kani to także Babel wielu języków literackich, w których konweniują i oddziałują na siebie Lowell i Norwid…
Tak!, wczytywać się w te wiersze trzeba solidnie, bowiem autor odbywa wołyńską wędrówkę po wielu piętrach swojej ontologicznej aury. Te wiersze nie biorą się z wyobraźni, tylko z korzeni, jakie – zdarza się – czuć w sobie. I bardzo to ważne, że dopuścił nas do swojego źródła.
Cała ta lektura jest różnorodna. Wiersze ewoluują. Jakaś wielotematyczność tu tkwi, co – rzecz jasna – pobudza czytanie. Ale wszystko jest tak związane z dykcją Roberta Kani, że tomik jest bardzo spójny. Na zakończenie chcę jeszcze przytoczyć wiersz pt. z Barańczaka: tyle razy / patrzyłeś na stojącego przy ścianie niebieskiego chłopca / czytałeś o innym przeznaczeniu siekier i kos / słyszałeś tuż przed błyskiem maczet o ukrytych w kościele / myślałeś o uciekających holenderskich żołnierzach / o dołach odkopywanych po latach / przyzwyczaiłeś się ale / „kto ci powiedział że wolno się przyzwyczajać”.
Jaka puenta? Ano osobliwy to tom wierszy, nieporównywalny do żadnego innego. Bardzo wiele minionych zdarzeń opowiadający. Poszukujący straconego czasu.
Robert Kania „wołynie i inne wiersze”, Wydawnictwo ANAGRAM, Warszawa 2017, str. 40
Leszek Żuliński
Przeczytaj też w „porcie literackim” naszego portalu recenzję tomiku poetyckiego R. Kani spot (2014)