Czekając na śnieg

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: sobota, 07 grudzień 2019 Drukuj E-mail

Jerzy Żelazny

Początek grudnia, spadł pierwszy śnieg, czy poleży dłużej, czy już jutro albo za kilka dni zniknie, wróci grudniowa szarość? Niektórzy przepowiadają, że tegoroczna zima będzie śnieżna. Pożyjemy, zobaczymy, przed rokiem były podobne przewidywania. Z dawnych lat, z dzieciństwa zwłaszcza, pamiętam tylko śnieżne zimy. Czy rzeczywiście śnieg trwał przez wszystkie zimowe miesiące? Nie pamiętam tych bezśnieżnych, szarych, zdominowanych przez pluchy, mgły. Czasem przypominam sobie brzęk dzwonków zawieszonych na końskich szyjach i mknące sanie po bieli puszystego śniegu. Dzisiaj widok raczej niespotykany. Bywa, że ktoś zanuci: Po kobiercu ze śniegu usłanym/ Nasze sanie gdzieś nas wiodły w dal. / Cicha noc, śnieżna noc w Zakopanem… To fragment sentymentalnej przedwojennej popularnej piosenki. Wyszła z mody, śpiewało owe tango wielu śpiewaków, ja pamiętam najbardziej wykonanie Mieczysława Fogga, Jerzego Połomskiego – piosenkarze ci też wyszli z mody. Warto posłuchać tej piosenki ze starej płyty nagranej w 1939 roku w wykonaniu śpiewaka operowego, Janusza Popławskiego, albo o wiele nowsze, bo z lat 90 poprzedniego wieku wykonanie zespołu Czarno- Czarnych. W internecie znajduje się wiele innych nagrań tej popularnej piosenki.

W końcówce grudnia są święta Bożego Narodzenia, poprzedza je przedświąteczna dreptanina zakupowa, przygotowania do rodzinnych spotkań podczas Wigilii - w ten swoisty, niepowtarzalny wieczór. Każdy ma to przeżycie w pamięci i zapewne każdy pamięta Gwiazdkę nieco inaczej w zależności od wieku, czasów, w których się zdarzały.
A zaraz po świętach sylwester – pożegnanie starego i powitanie nowego roku, czyli bale, hulanki… I odwieczne zmartwienie pań – w co się ubrać… To też wyjątkowy, szczególny dzień. Uwielbiałem sylwestrowe zabawy – muzyka, taniec, składanie życzeń, alkohol, oby go nie za wiele, wspaniała noc. W ciągu 35 lat nie tańczyłem w czasie sylwestra tylko jeden raz, gdy w stanie wojennym zakazano organizowania zabaw sylwestrowych. Przejadły mi się owe bale - z racji wykonywanej pracy bywałem organizatorem lub współorganizatorem tych sylwestrowych szaleństw. Gdy więc skończyłem pracę w domu kultury, przyrzekłem sobie, że już nigdy nie pojawię się na sylwestrowej zabawie w miejscu publicznym. I słowa dotrzymałem, co nie było takie trudne, zważywszy na podszepty moich lat, które nakazują, by się nieco ustatkować. Teraz we każde noworoczne południe wysłuchuję transmisji koncertu w wykonaniu wiedeńskich filharmoników. Grają przepielone walce Straussów i inne utwory znanych kompozytorów, nigdy nie zabraknie tego najwspanialszego Nad pięknym modrym Dunajem, a na zakończenie rozbrzmiewa przepiękny Marsz Radetzky’ego. A swoją drogą, w tym radowaniu się, czasem nieprzytomnym, bo minął rok, nastał nowy, jest coś nierzeczywistego, iluzorycznego albo zgoła metafizycznego. Przecież każdy sylwester zbliża nas do nieuchronnego kresu. Czy to powód do radości?

Nie zdajemy sobie sprawy, zwłaszcza w latach młodości, że w życiu ma się niewiele czasu. Lekceważymy te przestrogi, wydaje się nam, że otwiera się przed nami wieczność. Wprawdzie świadomość, że kres życia jest nieuchronny, mąci im to dobre samopoczucie, pojawia się niepokój, ale ta biologiczna konieczność wydaje się tak odległa, że prawie niewiarygodna. I wolimy o tym nie myśleć, głusząc w sobie ten wątły niepokój. I chyba na tym polega między innymi siła życia. Może bez owego dotyku nieskończoności człowiek nie starałby się osiągnąć w życiu tak wiele, jak najwięcej, może doszedłby do wniosku, że wszystko jest - jak chce Eklezjastes - vanitas vanitatum et omnia vanitas - marność nad marnościami i wszystko marność. Skoro jest tak, to czy warto się trudzić, dążyć do osiągnięcia jak najwięcej nie tylko w materialnym wymiarze, ale również duchowym, nie lepiej, jak zaleca Eklezjastes, używać życia, by jak najwięcej doznać przyjemności?

Tylko jak wieść życie, jak postępować, by je przeżyć jak najlepiej, jak najpiękniej - te pytania trapią człowieka od zarania dziejów. I nie ma dobrych odpowiedzi. I jeśli się je znajduje to częściej w wymiarze indywidualnym niż zbiorowym. Jednakże ciągle towarzyszy nam zwątpienie, czy obrana droga, którą się podąża, jest tą właściwą, najlepszą, dokonało się dobrego wyboru? „Trudniej dzień przeżyć pięknie niż napisać księgę” - wzdycha Mickiewicz. Brzmi to mocno przesadnie, ale gdy się zastanowić głębiej, to refleksja wydaje się prawdziwa. To metaforyczne pisanie księgi, czyli ulubiona praca twórcza, zwykle staje się najpiękniejszą przygodą życia, chociaż nie może się obejść bez trudu i wyrzeczeń. Tym, którzy to osiągnęli, trzeba zazdrościć, oczywiście również podziwiać.

A czas – koniec roku skłania do tych refleksji - ten upływa jednostajnie, dokładnie odmierzanym rytmem. Tak jest obiektywnie, z woli kosmosu, gwiazd, przede wszystkim Słońca, tej naszej życiodajnej gwiazdy. Ludy, które uważały słońce za boga, były blisko prawdy. To Słońce wyznacza czas, który biegnie przez dni, miesiące, pory roku, lata, wieki. I zsyła nam światło, energię, otula ciepłem.
W indywidualnym odczuciu czas nie płynie jednostajnie - bywa dynamiczny, zmienny. Czasem wlecze się, innym razem przyspiesza, mknie niepostrzeżenie. Chociaż w każdym wypadku przemija nieuchronnie. Upływa wolno, gdy się na coś czeka, a to częściej zdarza się w młodości niż później. Nawet w ciągu dnia nie biegnie jednakowo. Czeka się na rzeczy i zdarzenia przyjemne - na koniec lekcji, dnia pracy, na nadejście weekendu, na noc, która jest obietnicą wytchnienia, rozkoszy snu, bywa czułym szeptem, ciepłem dotyku, szelestem ciszy.

W życiu naczekałem się sporo, kiedy czas wydłużał się nieprawdopodobnie. Najbardziej pamiętam noce spędzone w podróży - czy to w pociągu, czy podczas oczekiwania w poczekalniach dworcowych, gdy wypadła przesiadka. Marzyłem o szybkim upływie czasu w innych, drastyczniejszych chwilach. A ten wlókł się, marudził, grał na nosie. Jakże długo trwa ta chwila, nim wskazówka zegara, ta większa, pokona przestrzeń na tarczy między dwiema cyframi, odmierzy kwadrans, godzinę. Kiedy indziej krótszy jest obrót wokół całej tarczy niż upływ kwadransa. Bo wydarza się coś przyjemnego, coś, co uszczęśliwia. W takim dniu chce się zawołać, czym kuszono Fausta: „Chwilo trwaj! Jesteś tak piękna.”

Któż z nas niegdyś, w latach chudych, nie czekał na dzień wypłaty pensji, by po jej odebraniu powetować sobie dni wstrzemięźliwości przeróżnej. To był bardziej niegdysiejszy obyczaj niż rzeczywista potrzeba. Teraz mnie już nie cieszy przypływ gotówki. Nadchodzi niezauważalnie, jak i wszystko inne, szybciej niż przed laty, jest świadectwem ucieczki czasu, nieuchronnej, okrutnej, miesiące mijają niepostrzeżenie, pełne niepokoju, że nowe zjawią się za prędko. I bywa, że ogarnia żal, smutek - jest jeszcze tyle do zrobienia, a czasu już niewiele. Horyzont, za którym czeka pustka, nicość zachłanna i nieubłagana majaczy w tle, jest coraz bliżej, coraz mniej zachwytu budzi piękno blasków zachodu. Jedynie wschody są nadzieją, że nasz czas trwa, jest obietnicą na darowanie jeszcze jednego dnia, potem następnego...
Wiem, że zawsze jest mnóstwo tych, którzy chcą, aby dni następowały po sobie prędzej, aby jak najszybciej osiągnąć to, co już z dala majaczy radośnie, uśmiecha się, obiecuje szczęście, rozkosze. A czas jak na złość wlecze się, słońce długo marudzi, nim zniknie i pojawi się nowym świtem. Czasem wzdycha się w takich chwilach - zasnąć, przespać mordęgę, obudzić się wtedy, gdy rzeczywistość zalśni pełnią blasków.

Lubię oglądać się w przeszłość, za siebie. I zawsze towarzyszy mi zdziwienie, że życie, to przeszłe, trwało tak krótko. Zwłaszcza ostatnie lata. Sąsiadka niedawno nosiła swą córeczkę na rękach, kładła niemowlę do wózka, spacerowała pod oknami mego mieszkania. Kiedyś ta mała, gdy podrosła, rzucając piłką, trafiła w me okno. A dzisiaj chodzi z chłopakiem pod rękę, są już po ślubie, pewnie wkrótce, może już za rok albo wcześniej, będzie spacerować z niemowlęciem w wózku. Od czasu, gdy jej matka płaczącą tuliła w ramionach, minęło prawie ćwierć wieku. Mnie się jednak wydaje, że to było tak niedawno, a świat jest taki sam jak ćwierć wieku temu.

Doprawdy, taki sam? Zmiany, które zaszły wokół nas są zdumiewające. Tylko nie zawsze sobie je uświadamiamy, zauważamy pełnię tych zmian. Zdarzeń, zmian jest tak dużo, że trudno je ogarnąć, zachować w pamięci, wielu nie dostrzega, zapomina, nie bierze pod uwagę, szybko przyzwyczajając się do nowego. Zapamiętujemy zdarzenia traumatyczne albo radosne, ważne, a inne ulatują, pogrążając się w niepamięci. Może przemijanie polega na tym, że wiele zdarzeń, zmian nie utrwala się w naszej świadomości, istnieją jakby obok niej. I dopiero kiedy spojrzymy wstecz, wytężymy pamięć, zastanawiamy się dłużej nad tym, co minęło, porównamy ten miniony krajobraz społeczny z obecnym, uświadamiamy sobie, że czas trwał przez mgnienie, ale jednak w swojej masie zmian i zdarzeń sprawił, że otaczająca nas rzeczywistość uległa wyraźnej przemianie.

Istnieje przestrzeń w naszym życiu, która jest wciąż taka sama, jej istota nie zmienia się od wieków, jedynie to co zewnętrzne, mało istotne, otoczka, a to co ważne, stanowi podstawę, opokę naszej egzystencji, zastygło w czasie, utknęło w nim i trwa. I w tym sensie czas zastygł, stoi w tym samym miejscu.
A ów pierwszy grudniowy śnieg przetrwał zaledwie dobę. Czekam na nowy, puszysty, lśniący nieskazitelną bielą.

Jerzy Żelazny


Przeczytaj też u nas inne teksty J. Żelaznego, a także recenzje jego książek: Duchy polanowskich wzgórz (2006), Ptaki Świętej Góry (2010), Za wcześnie do nieba (2010), 19 bułeczek (2011), Fatałaszki (2013), Tango we mgle (2014), Kichający słoń (2018), Trzynasta (2018)