„Refleksy” Jana Stępnia
Leszek Żuliński
POSZUKIWANIE STRACONEGO CZASU
Ech, to był jakiś wróżebny alarm. Chodził mi po głowie związek Profesor Marii Szyszkowskiej i Jana Stępnia, który trwa od 1995 roku. Wyjechali oni już spory czas temu tuż pod Nałęczów i tam do dzisiaj wiodą swój twórczy żywot. Od dawna nie miałem z nimi kontaktu. I nagle Stępień przysłał mi swój kolejny, najnowszy tomik wierszy pt. Refleksy.
Przypomnę: jak głosi notka na skrzydełku książki, Stępień jest prozaikiem, poetą, rzeźbiarzem, rysownikiem oraz autorem sztuk teatralnych – jednym słowem postać nietuzinkowa i pracowita.
Tyle tytułem mini-notki, a teraz zajmę się już tylko tym nowym, „ciepłym jeszcze” tomikiem Janka.
On sam nazywa te teksty miniaturami. Są one pisane w konwencji niewielkich próz. Czy jest to poezja? Hm, w jakimś stopniu możemy tu poetycki klimat wyłapywać, ale nie chcę tego wszystkiego uściślać, bowiem owe „refleksy” są przede wszystkim obrazami rozmaitych zdarzeń i dumań. I zapewne są wyłapane z realu. Prawdopodobnie często zostały śladami po codziennym życiu i zdarzeniach, a co Autor dodał z własnej wyobraźni – tego nie wiemy. Ale to oczywiście nieistotne, bo te teksty żyją swoim własnym życiem i własną prawdą. Są zapewne zapisami różnych zdarzeń, ale do jakiego stopnia, to już tajemnica Autora.
Przeczytajcie na przykład tekst pt. Telefon komórkowy. Oto on: Przy kasie młoda mama płaci kartą. Obok niej dziecko. Dziewczynka, może ma pięć lat albo sześć lat. Przy uchu duży telefon komórkowy, do którego szczebiocze. Są przede mną – zastanawiam się czy reagować. Jednak odzywam się do mamy: – Przepraszam, że się wtrącam, ale telefon komórkowy dla takiego dziecka jest wyjątkowo szkodliwy. Mama odwraca się do mnie i mówi twardym głosem: – A co to pana obchodzi?! To nie pana dziecko! – No, nie moje – odpowiadam speszony. – To co się pan wtrąca?!
Hm… To „obrazek” ze zwykłej rzeczywistości – ani poezja, ani proza, już raczej „scenka rodzajowa”, jakich spotykamy wiele.
Jednak Stępień zajął się w tym tomiku nie tylko „obrazkami ulicznymi”. Tu natykamy się na rozmaite zdarzenia, aury, powidoki… Wymowny – dla przykładu – jest tekst pt. Sen o śmierci. Cytuję: Miałem sen, że przyszła do mnie śmierć! Przyszła po mnie. JA: Co tu robisz?! Nie zapraszałem cię! ŚMIERĆ: Nie musisz mnie zapraszać. Ja tylko wykonuję polecenia Najwyższego! JA: Powiedz mu, że jest wyjątkowo okrutny! ŚMIERĆ (uśmiechając się): Dlaczego okrutny? JA: Dlatego, że ja nie chcę umierać! Ja chcę żyć! ŚMIERĆ: Nie mam czasu na dodatkowe rozmowy z Najwyższym. Jestem sama, a listę mam długą, bardzo długą. Gdy pochyliła się nade mną, obudziłem się przestraszony i po chwili pomyślałem z ulgą: jakie to szczęście, że to jeszcze nie teraz!
I jeszcze jeden cytat – tym razem pod nazwą Piorun.
Pod nałęczowską piekarnią podchodzi do mnie nieznajoma kobieta i zaskoczona pyta: – To pan żyje? – A dlaczego mam nie żyć?! – odpowiadam przestraszony. – No, bo mówili, że w pana strzelił piorun! – Strzelił obok mnie. Ściął drzewo sąsiada, ale jak pani widzi, jeszcze żyję! – To znaczy, że będzie pan długo żył – mówi nieznajoma i odchodzi. A ja zastanawiam się, dlaczego piorun, jeśli mnie nie zabił, spowoduje, że będę długo żył.
No i teraz powiedzcie mi, Drodzy Czytelnicy, jak ja mam opisywać i zakwalifikować ten tomik? Oczywiście nie jest to książka poetycka, tylko czysta proza. A ściślej mówiąc: osobiste zapiski z realu doznawanego przez Autora. Scenki o rozmaitych zdarzeniach i sensach. Można by z tego ułożyć pamiętnik – dzień po dniu. Taki pamiętnik o „zwyczajności” dnia codziennego. I tak właśnie w tych zapiskach się dzieje.
Real, real, real… Ale nie tylko on. Przytoczę jeszcze jeden tekst pt. W piekarni, który otwiera ten tomik: Jako mały chłopiec uwielbiałem w nocy chodzić do piekarni. Siadałem na podniszczonej dębowej ławeczce i zachłannie wbijałem wzrok w poczynania ojca, który zagniatał ciasto na chleb i bułki. Gdy ciasto wyrosło, wsuwał drewnianą łopatą do pieca opalanego drewnem i węglem. Nigdzie i nigdy potem nie doznałem tak szlachetnego zapachu pieczonego chleba. Nigdzie i nigdy potem nie czułem się tak bezpiecznie, jak właśnie w tamtej piekarni.
Ech, jaka szlachetna prostota i jakie czułe wspomnienie dzieciństwa.
Ten tomik to na pewno nie jest czysta poezja, lecz jest w nim coś poetyckiego. I są te wspomniane już wyżej powidoki pamięci, która tłucze się nam we głowie przez całe życie.
Format tej książki jest prosty i niezwykle komunikatywny. Jan Stępień znalazł język „zwykłego realu”, jednak udało mu się odmalować poszukiwanie straconego czasu niczym Marcelowi Proustowi. Bo wszyscy ten czas jednak po drodze gubimy. Tym razem został on – jak to się zdarza – znowu przywrócony dzięki literaturze.
Jan Stępień „Refleksy”, Wydawnictwo FONT, Fundacja Otwartych Drzwi na Twórczość, Poznań 2019, str. 68
Leszek Żuliński