Notatki na marginesach (23)
Bartosz Suwiński
KOTLINA. SKWARY
1.
Gliniarz naścienny próbuje złapać się na luft. Głośne gęsi i obojętne kaczki. Dwa koty śpią w trawie, złączone grzbietami. Podskakuje susami czyżyk. Gęsie pompki zwalone na zboże. Jest jak jerzyk. Nie może dotknąć ziemi.
2.
Szklarka – Szczawina.
Bystrzyca – Zabłocie – Gorzanów.
Spalona – Młoty – Bystrzyca.
Wyszki – Ponikwa – Poręba – Gniewoszów.
Sploty. Pęki. Kłęby. Kołtuny. Skręty. Ściegi.
3.
Babcia Zosia często dawała nam do zabawy dratwę. Duży, szorstki kłębek, z którego odwijało się kilka kółek, a końcówkę ciamkało w buzi. Ta nigdy się nie rozwarstwiała, po wyschnięciu krzepła w skorupowaty wiór. Miała smak przemysłówki, steranej rury, metalicznego przygnębienia, stojącego za gaszeniem pożarów i pragnień. Powojnik z gniazdem z dratwy w środku. Czeka aż zobaczysz. Szuka drogi, w miejscu, gdzie zatrzymało ojca.
4.
W młodym życie, czarny czarcik. Słychać tylko wiatr w liściach, dwie lipy okalające kapliczkę. Za zakrętem maki wystające z jęczmienia, rozrzucone w tym chabry. Ze Szklarki idziemy do Szczawina. Zbieramy poziomki, które Janek od razu zjada. Od wczoraj mówi: jagoda, jeden, koktajl, oko, koło, pogoda. Kundelek pocierał się o truchło jeża, sprasowaną skórę, z wklęsłymi kolcami. Młody jeleń trzema susami sforsował rzekę. Zatrzymaliśmy się przy polu facelii błękitnej, która z daleka wygląda jak lawenda. Obwąchiwanie się psów, ma coś z podania dłoni. Niebo to dziś jeden wyraz, zostawiony pod szklanym kloszem. Nie ma miejsca dla widoków. Dla człowieka i jego cienia. Martwy kret. Nie zdążył do ziemi.
5.
Pisze K.: „Światło to struktura rzeczy, a kontrast jest metaforą podziwiania. Pewnie, że są tylko dwie drogi – twierdząca i negująca. Obie prowadzą na górę”. Rozmaite warianty i wariacje szkarłatu ze spłowiałym powietrzem i matowym spojrzeniem. Teraz wszystko jest w swym zenicie, ale z każdym kolejnym słowem i chwilą, będzie mniej słów i blasku. Wszędzie widmowe rusztowania skrywające cienie.
6.
Pisze B.: „Kafka był filozofem, który nie filozofował. Był poetą, który nie poetyzował. Był, który nie. A raczej: Był, który nie [tekst urywa się]”. Prozy utajone: „Pisanie jako forma modlitwy [tekst urywa się]”. Ktoś puka do drzwi, ktoś ciągnie za sznur, ktoś gubi się w lesie, ktoś o tym wie. Gdzieś bije dzwon, na okrągło. Nie w pełne godziny, ani w połówki. Wyjść z sieni, otworzyć. B.: „Dno rzeki cuchnie jak zaświaty Lovecrafta”. Wraz ze zmierzchem zapadają myśli. „Ciemność uskrzydla świetliki. Cisza uwzniośla ciemność. Ogień rozświetla ogień. Cień wycieńcza światło”. Twoje słowa przyjacielu, moje dzwonki na wiśni.
7.
Pisze Ł.: „Samotność kroczy za tobą od urodzenia. Nie chce zwracać na siebie uwagi. Nie przeszkadza w rozmowie, nie zabiera czasu. Nic od ciebie nie chce. Jest zawsze pod ręką”. Pszenica z nasianym jęczmieniem. Maki. Przetacza się burza, szczęśliwie omijamy deszcz.
Grzyby, wykroty, łubin. Snopki, żar do ziemi. Upał odparza horyzonty wszystkim myślom. Beztroski smutek zapadającego na zmierzch.
8.
24 czerwca. Noc świętojańska. Imieniny Janka. We śnie rozmawiałem ze sobą z przeszłości. Szesnastolatek z trzydziestoczterolatkiem. Rano miałem pisać esej o poezji Miłobędzkiej, ale nie mam dziś dostępu do wierszy i sięgnąłem po książkę Gillesa Deleuze’a, Immanencja: życie, i pomyślałem sobie, że ten niewielki esej, opublikowany w listopadzie 1995 roku, przed samobójczą śmiercią autora – wraz z nakładającym się na niego snem – uświadomił mi dwie rzeczy: Deleuze w swojej filozofii jest bardzo Miłobędzki („prymat czasownika nad rzeczownikiem”), i, że najlepszą gimnastyką myśli z rana, jest jakiś fragment pisany w języku odświętnym. I jeszcze: nie mam żadnych stałych punktów, bardziej nie jestem, niż się staję. Moja przeszłość rozmawiająca z moją teraźniejszością, w pierwszym odruchu, wzbraniała się przed obcością. Żadnych ciągłości, tylko drogi, których nie znalazł. Odstępstwa od kształtów, spojrzenia łamiące się o powierzchnie. I to pocieszające zdanie: „Przez małe dzieci przebiega immanentne życie, które jest czystą mocą, a nawet czystym błogostanem w chwilach cierpienia i słabości” (przeł. K. M. Jaksender). Jak to zrozumiesz Janku, będzie już za późno.
9.
Nie jesteś u siebie, nie jesteś u ciebie, stale ktoś puka. Akceptacja okoliczności oddala od ja, za cenę imion. Pomylisz go z każdym innym. Ma teraz tyle imion ile przypadków. Myśli to kaczki – strzela do nich z rana. Choć, pomyślisz go z nikim innym. Tomasz: „W dniu, w którym jesteście jednym, staliście się dwoma. Jeśli zaś staliście się dwoma, co uczynicie?”.
10.
Dlaczego wszystko odsyła mnie do czegoś innego?
Dlaczego fala rozchodząc się, nigdy nie odkrywa morza?
Dlaczego czas mijając, nigdy nie zaczyna od siebie?
11.
Jesteśmy w Spalonej. Kręcimy się przy masywie Jagodnej. Po sobotniej burzy, sporo wykrotów, w tym jeden ogromny, jakby sosna wyrwała ziemi nie tylko słoje, ale podziemne warstwy piasku, swaty nasion, wielopokoleniowe rodziny korzeni. Dużo podgrzybków. Kilka kozaków. W większości pognite. D., zbiera łubin i inne kwiaty. Janek wącha i ogląda las. Biorę go na ręce i idziemy popatrzeć na owce i barany. W dali odkłada się cisza. Nieskończone zielenie, nieskończone błękity. Przypomina się Przestroga:
A ty się trzymaj jesionu,
trzymaj się jarzębiny i grabu,
bo jeśli puścić tę gałąź
– zatoniemy, zatoniecie, zatoną!
12.
27 czerwca. Rano z Jankiem na szlaku. Woła nas w Zabłociu, machnięciem ręki pokazuje, prosi żebyśmy usiedli na jego werandzie. Janek śpi, a ja słucham: „Co chcesz? Piwo, oranżady? Siadaj, zobacz co leży na ziemi, jakiego szerszenia ubiłem. Siano wożą. Mnie roboty z domu nauczyli. Jak będziesz w Wilkanowie, koniecznie zajrzyj do kościoła, zobacz jak odpicowany. Ja mam czterech braci i siostrę, a moja żona ma cztery siostry i brata. Z jedną nie rozmawiam. A wiesz, że mój brat jest moim szwagrem. Pogubiłem się już, odpowiadam. No, ja mam starszą siostrę za żonę, a mój brat młodszą siostrę, z tego samego domu. Śmiejemy się. Chwila milczenia, naraz gospodarz zwraca się do mnie: „Opowiem Ci jak mój ojciec uciekł z pociągu do Auschwitz”. Opowiada, a potem wzdycha, i mówi: „Lubię wieczorem siąść i popatrzeć jak ładnie wygląda skoszona trawa”. Dziś wieczorem podlewam już kolejną godzinę, latają świetliki, robi się ciemno. Wszystko się odsłania, traci ciepło, lekko kładzie po bokach. I zapach surfinii, pozbawiający dalszych domysłów.
13.
– Janku, powiedz rabarbar.
– Bababa.
– A powiedz malina.
– Mamunia.
– A, dynia.
– Dynia.
– Burak?
– Burak.
Kąpię Janka w zielonej wanience. Myje stópki, Janek odwraca się na bok i patrzy do góry, pokazuje paluszkiem na krzyż z przybitym Jezusem i mówi: „Pan”. „Pan, Pan”. Następnego dnia, powie chleb.
14.
Ostatni dzień czerwca. Przyjaciele (A., S., R., B.) rozsiedli się z nami przy ogniu. Dobrze, że udało się roztrwonić noc. Wejść wspólnie w mroki i cienie. Padło wiele słów, choć nie wszystkie pomieściły się w zdaniu. Bochen chleba, obracany w wielu rękach.
Bartosz Suwiński
Przeczytaj też wcześniejsze odcinki „Notatek na marginesach” B. Suwińskiego, wiersze autora w dziale 'poezja', a także w 'porcie literackim' recenzje jego tomików: Bliki (2013), Odpust (2013), Uroczysko (2014), Wyraj (2017), Bura (2019) oraz książki eseistycznej Pory poezji. Koncepcja czasu w twórczości poetyckiej Krystyny Miłobędzkiej (2017)