Radosław Sączek - WIERSZE
ZAWRACANIE UWAGI
Co sprzedajesz, poeto? Przemyślenia
z byle tragedii,
byle cierpienia,
wykłady z byle rozkładu.
Co przyszedłeś nam sprzedać, poeto?
Zawracanie dupy.
Stratę czasu.
Zawracanie uwagi.
My to wszystko już wiemy, poeto.
po co nam wiedza,
że poeta wie,
co upadło.
Co sprzedajesz, poeto?
Czy czucie?
Przyjdź z przeczuciem,
że padnie.
Czego chcesz od nas, poeto?
Skąd się bierze to parcie?
Wlazł taki w szkodę i prze.
I choć wyprze, przepadnie.
NAD JEZIOREM
Te letniskowe domki jak krostki.
Te drzewa jak włoski.
Ta linia brzegu jak zadrapanie.
Knajpeczka jak pieprzyk.
Marina jak znamię.
Łódki jak paznokcie jednej dłoni.
Oglądam ciało, leżąc na wznak przy przystani.
Szczyt sezonu. Arie pijanych do wycia syreny.
Topielec próbuje oprzeć się o wodę,
alpinista próbuje podciągnąć się na tafli.
Niezdecydowany wisielec, któremu ktoś kopnął stołek
i jak sopel spada, i w niewłasnym tempie.
Drży jak powietrze. Dwaj mężczyźni niosą go teraz
i kładą na wolnym leżaku koło mnie.
ŚLADY
Zostawiając po sobie ślady dla wyszukiwarek.
Kumulując swoje ślady dla wyszukiwarek.
Wzmacniając istnienie przez mnożenie
śladów dla wyszukiwarek.
Tu piłem z wodopoju.
Tu odniosłem zwycięstwo.
Wszystkie nieostateczne porażki były zwycięstwami.
Tu zostawiłem kostki i wnętrzności.
Tu napisałem “tu byłem”,
choć to durne pisać w czasie przeszłym o swym teraźniejszym stanie.
Tu, gdzie podłoże jest wypalone, odpoczywałem.
Wpływałem na przemianę substancji
z ciała i krwi w ślad - ze mnie w po mnie.
PRZECIEŻ SĄ ZNAKI
Na nieznaną próbę okoliczności i konieczności.
Na hart, czy żeby coś udowodnić?
Nieludzkie człowieczeństwo kazałoby się zniszczyć.
Bocianie człowieczeństwo na stodole sąsiadów
kazało wyrzucić z gniazda czwarte pisklę.
Mało deszczu. Nawet komarów nie widać.
Afrykański pomór świń w Jeziorzanach,
jest znak przy wjeździe do wsi na wysokości stawów,
na wysokości oczu. Postawiono na głowie pogotowie.
Natura i św. Bonawentura nawzajem się tu regulują.
W całej gminie bakteria coli w wodociągach,
Zawezwano beczkowóz. Cała beczka śmiechu.
Zaprzęgam moje brudne woły do roboty
i choć na wakacjach, ryczą wtedy ze szczęścia.
Na podwórzu psy gryzą się o marchewkę.
W CENTRUM
Oni bardzo chcą się wybić!
Nawzajem chyba.
Sądzę, że pan się przebije,
pan zasługuje.
Pan się musi rzucić
na wielką wodę,
może trzeba trochę pana popchnąć?
Proszę, to jest węzeł.
Jeśli go rozplączesz,
zostanie ci sznurek.
Armata nabita
w butelkę.
- A w jakim zespole pan gra? – zapytały dwie dziewczynki,
gdy z gitarą wychodziłem z metra.
- W Bitelsach – odparłem naraz na skrzydłach i w centrum.
Z BRONIĄ NA RAMIENIU
Przeciągam strunę.
Mam ze śmiercią kosę.
Dzień w dzień z duszą na ramieniu skok na główkę.
Z bronią konwencjonalną, albo wręcz z gitarą
przeciw atomówce.
Z ROZMYŚLAŃ O IMPROWIZACJI
A panu bogu to samo wyszło siedem dni,
czy raczej zaplanował robotę?
Przemyślał, napisał, poćwiczył?
Najpierw trzeba zrobić plan.
Żeby te góry nie były gorsze niż u konkurencji.
Żeby te morza były głębokie i groźne.
Żeby te ptaki wkurwiały rano skacowanych.
Żeby jedna przyczyna miała wiele skutków.
Pytanie dość poważne, bo jeśli improwizował,
droga publiczności (na przykład wielbiciele jazzu),
autorzy chrząknięć, westchnień, szmerów, parsknięć, smarknięć,
mocniej podpierajcie tę knajpę słomkami waszych drinków.
Radosław Sączek
Przeczytaj też u nas recenzję zbioru wierszy Późny debiut (2017) R. Sączka