Już tyle było tych grudni…
Anna Krasuska
Już tyle było tych grudni, że kiedy przychodzi kolejny, jestem przekonana, że nic, ale to nic nie może mnie zaskoczyć. To, co mogłoby się stać, po prostu się staje: temperatura spada, a kiedy spada za bardzo szczęka mi szczęka. Wtedy odgradzam się czapką nasuniętą na czoło i szalikiem podciągniętym po usta, zostawiając wąski pasek twarzy – mniej więcej taki, jaki Zorro zasłania maską. Inni też tak robią i chodzą po ulicy zamaskowane ubrania.
Nowo-twory zimy.
Ja, dla jeszcze większej niepoznaki, wtapiam się w tło szarozielonymi, ciemnymi kolorami, bo
i mnie mniej wtedy,
i znaki prawdopodobnego zabrudzenia nie rzucają się tak bardzo w oczy.
W jeden z takich grudniowych dni kuchenny robot zmusił mnie do pałętania się po mieście. Po prostu zepsuł się. W dobie jednorazówek (i produkcji rzeczy trwałych jako jednorazówki) człowiek zawsze zastanawia się, czy taki mikser jest od razu do wyrzucenia, czy może da się go jeszcze naprawić. Postanowiłam sprawdzić i trafiłam do miejsca, w którym kiedyś naprawiałam odkurzacz. Marny efekt. Zagadnięty sprzedawca popatrzył na mnie podejrzliwie: Pani, ja tu pracuję od ośmiu lat, ale punktu naprawy tu nie było. Może był (szybko taksuje mnie wzrokiem), ale jakieś dziesięć lat temu. (W panice myślę: to już tyle lat minęło?) Niech pani sprawdzi, tu pada nazwa ulicy, tam sprzedają i naprawiają domowe sprzęty. Biorę torbę (w dobie miniaturyzacji ten robot wcale nie jest taki mały) i idę. Jest. Trafiony. Teraz mam tylko czekać na telefon od serwisanta, który zdecyduje, czy w ogóle możliwa będzie naprawa i za ile. Zakładam, że zdąży mi powiedzieć, zanim robot stanie mi się potrzebny jako szósty palec prawej ręki podczas rozdrabniania, szatkowania, ubijania itd.
A święta już tuż. Już tuż.
A mówiąc precyzyjnie, zaczęły się
– jak co roku –
od razu po zaduszkach, bo wtedy w jedną noc (radykalne zmiany czy decyzje o radykalnych zmianach zapadają przeważnie w nocy, taka uroda dobowego rytmu) na wystawach sklepowych znicze zamieniono na choinkowe bombki.
Biznes jest biznes.
Już tyle było tych grudni, że kiedy przychodzi kolejny, jestem przekonana, że nic, ale to nic nie może mnie zaskoczyć. To, co mogłoby się stać, po prostu się staje: śnieży się. I dobrze. Udekorowane zostanie nie tylko centrum miasta świecidełkami sztucznym, ale i cała reszta, bo już wirują duże, puchate śnieżynki, świecidełka naturalne. Chyba chce mi się tej zimy. Chyba wiosny, rozpoczynającej się po drugiej stronie globu, zazdrościć będę trochę później. Na razie nie jestem aż tak zamarznięta.
Na razie ubrałam się szczelnie.
Na razie to tylko wiatr rozebrał drzewa, lubieżnie nie oszczędził ostatniego listka. (Gwałt, którego nie ściga się z urzędu. Nagość, której oglądania nie zabrania się dzieciom.)
Na publiczny widok wystawiona została goła korona nabita na pień. Nie do ukrycia żadna uschnięta gałąź, narośl obok sęka, spękana skóra drzewa, konar ścięty za kradzież słońca z pobliskiej ławki…
Ubiór jak tajemnica uruchamia wyobraźnię, więc usłużnie przyodziewam kręgosłup pnia i żebra gałęzi w urojone liście. A tu już puchaty śnieg do okrycia, sople biżuterii, nawet lustro kałuży do podziwiania.
Więc kiedy już tyle było tych grudni, to kiedy przychodzi kolejny, jestem przekonana, że nic, ale to nic nie może mnie zaskoczyć. To, co mogłoby się stać, po prostu się staje…
Anna Krasuska
Przeczytaj też inne opowiadanie A. Krasuskiej (dział ‘proza’), w dziale ‘poezja’ wiersze, a także w ‘porcie literackim’ recenzje jej zbiorów poetyckich Ona (2013), Ona i ja (2015) Ona i on (2017)