Notatki na marginesach (15)
Bartosz Suwiński
KOTLINA. LISTOPAD, PEŁNIA ZA MGŁĄ
Dla Bartosza Małczyńskiego, zamiast dzwonków
1.
Przebudziłem się o czwartej rano z nowym słowem, które wydało mi się życiem dołożonym do języka, (duże kłody trzeba kłaść pod wysoki ogień), ze słowem dotąd nieodkrytym, niewypowiedzianym, z dźwiękiem domagającym się znaczenia. Z lenistwa go nie zapisałem. Obudziłem się o szóstej rano i już nie mogłem go sobie przypomnieć. Poszedłem na spacer, zawiedziony. I pomyślałem, że to doskonały przykład naszego położenia. Rodzimy się, zostajemy wyrwani ze snu, zapominamy o muzyce rozbrzmiewającej w odpowiedzi, bez potrzeby zadawania pytań. Potem zasypiamy, i znajdujemy mnóstwo słów, ale żadne z nich nie jest już nam potrzebne. Rośniemy, oddalamy się coraz dalej od siebie, czasu, istnienia. I zbliżamy się do słowa, ale nie wiemy, i w zasadzie nie sposób rozstrzygnąć, czy sens pojawia się, kiedy kończy się, a może zaczyna, sen, wers, akapit. Żyjemy w poczuciu straty, ze świadomością, że woda w zwiniętych liściach wysycha najdłużej.
Nasze tęsknoty, marzenia, troski biegną w jedną stronę, a w przeciwną gna duchowy prąd, i jeżeli te drogi się przecinają, pojawia się nawałnica, której skutków nikt nie jest w stanie przewidzieć. Natrętnie myślę o tej niepowetowanej, jak mi się zdaje, stracie. Długo wczoraj sączyliśmy piętnastoletni trunek, leżakujący w dębowych beczkach po kubańskim rumie, w dolinie jeleni. Wczorajsze czytanie, urodzinowe nieszpory: „Oto rolnik czeka wytrwale na cenny plon ziemi, dopóki nie spadnie deszcz wczesny i późny. Tak i wy bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze, bo przyjście Pana jest już bliskie. Oto sędzia stoi przed drzwiami”. Stoję przed wyborem. Przez chwilę nie wiem kim jestem, gdzie się znajduję, jak się nazywam. Pani E., mówi do mnie, że wczoraj o 22.40 odczuła mój ból i pyta, czy coś mi wtedy doskwierało? Byłem w zwidzie, podlany szkocką, niczym rabatka czekająca popołudniowych odżywek.
2.
Drzewa oblane wszystkimi farbami z rdzawych palet. Pagórki nakrapiane deszczem i butwiejącymi kolorami. Z pomiędzy szpalerów i wzniesień przebijają się mgły. Klucz gęsi na przydymionym niebie. Przygaszone powietrze, zapach wilgotnej sadzy. Wędzona śliwka w oddechu. D. przejechała wiewiórkę. Brązowy kleks z wełny i flaków. Dymy dławią, liście gniją. Gniazdo w rogu, przy zejściu do piwnicy, połatane pajęczynami. Krople na liściach śnieguliczki, tęgie skały. Woda w pomiętym liściu orzecha włoskiego. I ptasie odchody na żółtym, pociętym równymi żyłami, liściu winogrona. Kilka kulek na wybrakowanych kiściach. Magnolia odkryła nasiona, czerwone czopki, za wzniesieniem skorupek. Ścięty pień śliwy z grzybami w środku. Teraz dokładnie widać, gdzie leżą kipy. Chyboczący się wokół własnej osi liść. Rozdeptywanie orzechów laskowych z pustymi środkami. Żywica na gałęzi, z której zwisają trzy zgnite śliwki. Westchnienia, bóle nerek. Rezygnacja z przyszłości, która po mnie idzie. Marzenia nas usprawiedliwiają, jedynie. Mój Przyjaciel ma dziś czterdzieste urodziny, nie spędza ich sam.
3.
O świcie jadę na onkologię. Wchodzę do taksówki, a z głośników Piotr Szczepanik śpiewa:
Zielone wzgórza nad Soliną,
i zapomnianych ścieżek ślad.
Flotylle chmur z nad lasów płyną,
wędrowne ptaki goni wiatr.
Na poczekalni wchodzę w środek rozmowy. Dwóch mężczyzn, po pięćdziesiątce, między sobą:
– Vega jeszcze najwięcej kręci tych filmów takich. Mówi ten z wąsem.
– Wyprzedziłem tira, schowałem się i dwa koła mi odpadły, taki byłem przeładowany. Odpowiada ten bez.
Nasze choroby coś nam mówią, ale jeszcze nie wiemy co. Słuchamy wiatru, deszczu, drzew. A na sali chemia kapie, kapie, kapie. W konfesjonale ksiądz mówi do mnie: „Po tym, co pan powiedział, odebrało mi mowę”. „I teraz nie wiem jak skończyć”. Uchyla kurtynę, kładzie mi znak krzyża na czole. A kosa z pary na szybie wsiąka w szkło. Szkło podcina żyły, niesie naszą twarz w kliny spojrzeń.
4.
Zapodziałem się między swoimi. Ściernisko ciągnie się skrajem, czołem. Sina dal. Wyją psy. Kos w trawie. Daleko lokalny autobus telepie się po wybojach. Młode brzozy zwalone na drogę. Kępy jagód przykryte igłami i żołędziami. Pasieka przy gęstej ścianie lasu. Kręcą się pszczoły niesymetrycznie. Ambona z dywanem wetkniętym w otwory po bokach. Krowie placki na polu. Jeden ptak nad całością. W innym miejscu mapy, rozgrzebana przez dziki ziemia. Spocone czoło oblepia babie lato. Janek na rękach. Na końcu drogi zawracamy. Banda bezpańskich kundli goni nas do krzyża. Widzę ją w zaciszu. Znoszę ciężar spojrzeń. Pozostaję na manowcach. Mój leśny brat, Paw, pisze: „Jesteś jak spoza gór i rzek wolna woda, która gra kolorami dnia”. Ty, woda , co odbija twarz od dna. Nadaje charakter prądom pozostającym w wymiarach wzburzenia. Zacieka. Kap, kap, chlap kielicha, chlap. Od północy będzie po północy. W Starej Bystrzycy, Gorzanowie, Topolicach, Szczawinie, Starej Łomnicy, Szklarce. „Ranne przebudzenie wiatru. / Modlitwa z szumu liści. / Sen odmawiający kołysanki” (Bartosz Małczyński). Sarna biegnie przez wilcze doły. Sarna zgubiła trop, a droga daleka, daleka… Susza nie lubi korzeni, długo się opierają. Opieramy się o wiechcie, odnajdujemy po drodze.
5.
Nowy Waliszów, Kamienna, Idzików. W drodze przez pola i las. Śliwowica za żywych i zmarłych. Cielak biega samopas przy szosie. Kłody drewna: świerk i buk. Palę w przesiece, biorę w ręce okazały pieniek. Wiatr rwie wirujące liście. Jabłonka wygląda podejrzanie w tym towarzystwie. Kucamy z Jankiem przy szemrzącym potoku, a on artykułuje zachwyt w sylabach, które w naszej mowie nic nie znaczą. Resztki zabudowań porośniętych mchem, opustoszała chatka z huśtawką przewiązaną na zboczu. Krzyż pokutny, mogiła, kapliczka. Wyszedłem z domu i zmierzam do domu. Skrzypią drzewa, echo zszywa monotonnie krajobrazu. Oddaje się widokom, oddaje pieśni.
Bartosz Suwiński
Przeczytaj też wcześniejsze odcinki „Notatek na marginesach” B. Suwińskiego, wiersze autora w dziale 'poezja', a także w 'porcie literackim' recenzje jego tomików: Bliki (2013), Odpust (2013), Uroczysko (2014), Wyraj (2017) oraz książki eseistycznej Pory poezji. Koncepcja czasu w twórczości poetyckiej Krystyny Miłobędzkiej (2017)