Wiersze i ciemność
Jerzy Żelazny
Niedawno wspominałem wiersz Wisławy Szymborskiej Kałuża; nie tylko ten trwa w mej pamięci, pamiętam wiele innych, niektórych fragmenty lubię cytować z pamięci, jak ten pod tytułem Chwila, otwierający tomik o tym samym tytule, wspominałem o nim felietonie w Latarni Morskiej. A wiersz Chwila uważam za niezwykłej urody i mądrości.
Pragnę przypomnieć inny utwór Szymborskiej, który jest bliski moim doświadczeniom z pewnego okresu życia. On często wychyla się z mej pamięci, niepokoi, skłania do zanurzenia się w niej, do powrotu w przeszłość. Oto początek wiersza:
Poeta czyta wiersze niewidomym.
Nie wiedział, że to takie trudne.
Drży mu głos.
Drżą mu ręce.
Kiedyś próbowałem napisać opowiadanie o niewidomym opowiadającym o kwitnącej łące, o ptakach fruwających pod błękitem nieba, o poranku niczym uśmiech dziewczyny, o radosnym blasku jej oczu, gdy brała do ręki ognistoczerwone nasturcje, o srebrzystym rozbryzgu wody w górskim potoku. Znał też ów mężczyzna odpowiedzi na wiele trudnych pytań, które niepokoiły mieszkańców miasteczka, wiedział więcej niż inni. I potrafił ciekawie i barwnie jak nikt w okolicy opowiadać o rzeczach tajemnych, niezwykłych. Albo w tych zwyczajnych znajdował istnienie czegoś niezwykłego.
Nie napisałem tego opowiadania, a pomysł uleciał mi z pamięci. Przypomina mi się, gdy pochylam się nad wierszem Wisławy Szymborskiej pt. Uprzejmość niewidomych.
W życiu miałem sporo kontaktów z niewidomymi, długotrwałych i bliskich. Studiowałem filologię polską z niewidomym, przez rok dzieliłem z nim pokój w domu studenckim. Miał na imię Zbyszek, stracił wzrok w wieku chłopięcym od wybuchu ręcznego granatu, które znajdowano wiele lat po wojnie, jeszcze dzisiaj ludzie natykają się na tak zwane niewybuchy. I wiele z nimi kłopotu.
Zachowywał się ten mój niewidomy kolega, jakby widział - starał się radzić sobie sam, poruszał się pewnie w domu studenckim, omijał krzesła, stół, bezbłędnie trafiał do łazienki, do swego łóżka, szafki, wystawał w kolejce do okienka w stołówce, bez wahania brał do ręki talerz z zupą... Czasem uderzył się boleśnie, gdy nie przewidział czyhającej przeszkody. Nie skarżył się, nie miał pretensji, że go nie ostrzeżono, nikt nie usunął spod nóg jakiegoś sprzętu. Tylko na ulicy trzymał pod rękę jednego z kolegów, chętniej koleżankę, wyczuwał po ruchu ciała swego przewodnika, kiedy z chodnika wchodziło się na jezdnię i odwrotnie, gdy zaczynały się schody, próg. Wiele osób nie od razu rozpoznawało, że jest niewidomym. Nie zorientował się na przykład adiunkt prowadzący z nami zajęcia z ekonomii politycznej; to był w owym czasie przedmiot ideologiczny, lekceważony przez studentów, ale kolokwium trzeba było zdać. Prowadzący zajęcia zarządził kolokwium pisemne i Zbyszek zapytał, czy ma napisać na maszynie do pisania (posiadał tę umiejętność), czy może zdawać ustnie. A dlaczego pan chce pisać na maszynie, zdziwił się adiunkt? Przez dwa semestry nie zorientował się, że ten student jest niewidomy.
Czytaliśmy mu na głos książki, notatki z wykładów, gdyż nie nadążał notować alfabetem Braille’a, chodził z nami na potańcówki, piliśmy razem wino, gdy wypił jeden kieliszek za dużo, tracił orientację; zabieraliśmy go do kina, na wystawy malarstwa, opisywałem mu obrazy...
Czy można opowiedzieć słowami dzieło malarskie? Niewidomemu można. On ze strzępków barw, resztek światła drgających w pamięci, z pamiętanych kształtów rzeczywistości, na podstawie opisu budował w wyobraźni swój obraz. Nie potrafił porównać go z rzeczywistym. Nie dbał o to, radował go ten będący wytworem jego fantazji. Lubił mówić o dziełach sztuki, których nie widział, znał je z relacji innych. I obrazy powstałe w jego wyobraźni były dla niego prawdziwsze, piękniejsze od rzeczywistych. Potrafił mówić o nich przekonująco. Wyobraźnia jest siłą potężną, potrafi przecież stwarzać nieistniejące lądy.
Spotykałem też innych niewidomych. Mężczyznę, który stracił wzrok w wypadku podczas jazdy motocyklem. Ciągle łudził się, że odnajdzie barwy świata, wierzył też, że jeśli jego ślepota potrwa dłużej, otaczająca go ciemność stanie się bardziej przyjazna, przebije się przez nią dzięki wiedzy i umiejętnościom niezbędnym do życia. Czy istotnie w to wierzył, czy tylko się pocieszał?
Moje opowiadanie, które chciałem napisać, nawiązywało do tradycji, mitu opowiadającego o człowieku, artyście, poecie, który będąc niewidomym, widzi i rozumie więcej. Taki jest mit o niewidomym twórcy antycznych eposów. Homer pozbawiony wzroku widział więcej, lepiej? Czy ślepocie autora zawdzięczamy wielki kunszt literacki jego dzieł? Wiele jest opowieści o ociemniałych prorokach, wróżbitach, wieszczkach, śpiewakach, błąkających się na drogach, chodzących od miejscowości do miejscowości, obdarzonych tajemną wiedzą, wieszczących przyszłość. Przez całe dzieje toczą się mity o ociemniałych, a przez to niezwykłej mądrości ludziach.
W mitologii starożytnej Grecji najbardziej znanym niewidomym wieszczkiem jest Terezjasz, pojawia się bowiem w Antygonie, najbardziej znanej tragedii antycznej. Został oślepiony przez bogów za zdradę ich tajemnic. Jest zresztą kilka wersji powodów ukarania go ślepotą. Dość frywolną przyczyną jest zaskoczenie Ateny w kąpieli. To surowa kara za ujrzenie kobiecej nagości, więc bogini, by ją złagodzić, obdarzyła go mocą przepowiadania przyszłości. Dzięki tej umiejętności potrafi pomagać ludziom – ostrzec przed nieszczęściem, poradzić, jak z niego wyjść.
Wróćmy do wiersza Szymborskiej. Jego bohater poeta, czytając swe wiersze niewidomym:
Czuje, że każde zdanie
wystawione jest tutaj na próbę ciemności.
Będzie musiało radzić sobie samo
bez świateł i kolorów.
Niebezpieczna przygoda
dla gwiazd w jego wierszach,
zorzy, tęczy, neonów, księżyca,
dla ryby do tej pory tak srebrnej pod wodą
i jastrzębia tak cicho, wysoko na niebie.
Można odczytać anegdotę wiersza dosłownie. Taka sytuacja może zdarzyć się każdemu poecie. Jednak gdyby chodziło o dosłowne rozumienie zdarzenia, będącego treścią wiersza, Szymborska nie byłaby wielką poetką. Zdarzenie to trzeba odczytywać metaforycznie, odsłonić to nieuchwytne.
Poecie czytającemu wiersze niewidomym drżą ręce, drży głos. Wie bowiem, że przekazywane obrazy barw i kształtów dla niewidomych słuchaczy są tylko ciemnością.
Ale wielka jest uprzejmość niewidomych,
wielka wyrozumiałość i wspaniałomyślność.
Słuchają, uśmiechają się i klaszczą.
Dlaczego niewidomi są uprzejmi, czemu klaszczą, uśmiechają się? Bo świat dla nich jest inny niż dla zachwycającego się światłem poety? Ciemność jest dla nich piękniejsza, bardziej przyjazna?
Ktoś z nich nawet podchodzi
z książką otwartą na opak
prosząc o niewidzialny dla siebie autograf.
Jak to rozumieć? Może jest w tym wierszu sugestia albo wręcz znak, że widzący nie wszystko widzą, nie zdają sobie sprawy ze swych ograniczeń? Może trzeba przystanąć, zastanowić się nad własnym widzeniem rzeczywistości, może jest ten wiersz wołaniem o pokorę w postrzeganiu istoty świata, bo ona jest ciągłą zagadką? Każde zjawisko, każde zdarzenie powinno przejść próbę ciemności, by ujawnić rzeczy nie zawsze widziane w pełnym rozkwicie światła.
Jerzy Żelazny
Przeczytaj też u nas inne teksty J. Żelaznego, a także - w "porcie literackim" - recenzje jego książek: Duchy polanowskich wzgórz (2006), Ptaki Świętej Góry (2010), Za wcześnie do nieba (2010), 19 bułeczek (2011), Fatałaszki (2013), Tango we mgle (2014)